Kryzys, który podstawami naszej cywilizacji wstrząśnie, nastąpi szybciej niż wyczerpanie się czy nawet tylko ograniczenie zasobów mineralnych – i szybciej niż „informacyjne porażenie“ nauki.

Data dodania: 2010-09-02

Wyświetleń: 2465

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Mój idol, wzór i mistrz, Stanisław Lem, zwykł przepowiadać rychłą katastrofę ludzkości na skutek „czkawki informacyjnej“: ilość informacji produkowanych przez naukę rośnie wykładniczo, co sprawia, że coraz trudniejsze jest tej informacji wchłonięcie i zużytkowanie. Z czasem nie wiadomo już, co aktualnie wiadomo: odkrycia ulegają zapomnieniu przez sam fakt, że jest ich tak wiele, iż samo ich skatalogowanie przekracza zdolności poznawcze jakiejkolwiek jednostki. Zarazem dochodzi do „dyssypacyjnej rozsypki“ nauki, której specjalizacja rośnie jeszcze szybciej niż przyrost uzyskiwanych danych – że zaś nic nie jest trudniejszego niż dialog specjalisty ze specjalistą, jeśli ich specjalności są różne, zdolność poznawcza nauki maleje tym gwałtowniej, im gwałtowniej rośnie jej specjalizacja.

 

Mistrz Lem wyjścia z tego kryzysu widział dwa. Oba samobójcze. Albo człowiek abdykuje ze swojej niezawisłości – oddając dalsze gromadzenie i użytkowanie wiedzy czynnikowi pozaludzkiemu (może nim być, odpowiednio przekształcone, całe środowisko planety – por. „etykosfera“ z „Wizji Lokalnej“, może też nim być jakiś „bogotron“, czy inny superkomputer z „Golema XIV“ lub z „Cyberiady“), albo też – rezygnuje ze swojego człowieczeństwa, podejmując ryzyko autoewolucji, rozumianej jako planowe zmiany w konstrukcji cielesnej istot rozumnych. Tak czy inaczej, efektem tego kryzysu jest albo ludzkość ubezwłasnowolniona i sprowadzona do funkcji biernych konsumentów przez kogo innego wytwarzanego dobrobytu (zagadnienie decyzyjnej autonomii i dobrej woli tego „pozaludzkiego“ czynnika nie jest tu przy tym bez znaczenia!), albo samozagłada ludzkości – bo nie ulega wątpliwości, że choćby to kobiece łona wydały na świat przyszłych, genetycznie zmodyfikowanych nadludzi, owe zaprojektowane na desce kreślarskiej istoty ludźmi już nie będą. Słuszne jest zatem spostrzeżenie Lema, że kto się na autoewolucję godzi, ucieka się do pozorów, do maskowania swego marnego w dość krótkiej perspektywie losu – gdyby był szczery przed samym sobą, to by od razu usynowił solidny ośrodek obliczeniowy, a dokonawszy tego – popełnił samobójstwo, by swym istnieniem harmonii bytu nie zakłócać.

 

Zarazem gromadzona przez naukę wiedza rozsadza ramy istniejących dotychczas na mocy tradycji kultur – ukazując ich relatywizm, śmieszność czasem, wszystkie te przywary, które Państwo dyskutanci przeciw mojemu wczorajszemu wpisowi wyciągnęliście.

 

Oczywiście przepowiednia lemowska nie jest jedyną, którą należy wziąć pod uwagę konstruując własną przyszłych dziejów ludzkości wersję. Jeszcze w latach 60. XX wieku, powstała seria „raportów dla Klubu Rzymskiego“ – z których kilka mam gdzieś w drugim rzędzie biblioteczki. Pozwolicie Państwo, że cytował nie będę, bo dokumenty te mają obecnie wartość jedynie historyczną. Wszystkie one przewidywały rychły kryzys ludzkości na skutek przyrostu jej liczebności przy jednoczesnym wyczerpaniu się kluczowych surowców naturalnych: węgla kamiennego, ropy naftowej, gazu ziemnego, wody pitnej. Oczywiście, prognozy te co do jednej, ani trochę się nie sprawdziły – przyrost demograficzny jest generalnie o wiele wolniejszy niż to pół wieku temu przewidywano (sporej części świata – nie tylko „białej Północy“, ale też i np. Chinom – grozi wręcz spadek liczby ludności, szczególnie tej w wieku produkcyjnym…), a zasoby surowców mineralnych okazały się o wiele większe, niż to wówczas przewidywano. Tym niemniej nie ulega raczej wątpliwości, że zasoby te wcześniej czy później jednak się skończą. Przynajmniej zaś – staną się na tyle rzadkie i drogie, że obecny model cywilizacji, konsumującej energię pozyskiwaną ze źródeł kopalnych bez umiaru i ograniczeń będzie wymagał niejakiego przemyślenia.

 

Moim zdaniem kryzys, który podstawami naszej cywilizacji wstrząśnie, nastąpi szybciej niż wyczerpanie się czy nawet tylko ograniczenie zasobów mineralnych – i szybciej niż „informacyjne porażenie“ nauki.

 

Na kryzys ten składają się dwa czynniki już obecnie doskonale, na każdym wręcz kroku widoczne. Pierwszym z nich jest omnipotencja państwa i wszelakiej „władzy“. Pod tym względem nie mamy czego szukać w dotychczasowych dziejach ludzkości – brak jest podobnych precedensów. Nawet „tyrania doskonała“ chińskich legistów i Pierwszego Cesarza, z braku środków technicznych niczym była w porównaniu do tego zakresu władzy jaki sprawują nad swoimi poddanymi (czy w czasach dzisiejszych można jeszcze mówić o „obywatelach“..?) najbardziej nawet „demokratyczne“ rządy. Tak daleko idąca tyrania nie może nie odbić się na homeostazie gatunku. I nie widzę najmniejszej możliwości, aby jej wpływ na tę homeostazę mógł być inny, niż skrajnie negatywny… Na dwa co najmniej sposoby. Po pierwsze – władza likwiduje różnorodność. Zmniejszając tym samym, ze szkodą dla szans przetrwania gatunku, liczbę jednocześnie przez nasz gatunek rozgrywanych „gier z przyrodą“, w których stawką jest przetrwanie. Kiedy dojdzie do sytuacji, w której wszyscy będziemy już grali w jedną tylko grę (a jest do tego bardzo blisko! Kto jeszcze pozostał poza obrębem „cywilizacji technicznej“, oprócz Amiszów i paru innych, całkiem marginalnych grup..?), najdrobniejsza nawet awaria może być tak katastrofalna w skutkach, że cofniemy się do paleolitu – bo już nawet neolitycznych umiejętności nikt prawie w skali globu nie kultywuje…

 

Po drugie – omnipotencja władzy jest pierwszą i najważniejszą przyczyną marnotrwstwa. Było to widać już w Cesarstwie Rzymskim. Po co eksperymentować z nowymi formami ożaglowania, skoro stać nas na wybudowanie galer o pięciu rzędach wioślarzy – a jeśli te okażą się za małe, to wybudujemy jeszcze większe..? Upaństwowienie nauki, które zaczęło się już przed II wojną światową w 90% odpowiada za jej obecne zidiocenie i upolitycznienie. Nie ten bowiem dostaje grant, kto ma rzeczywiście najlepszy pomysł, a ten, kto ma „najszersze plecy“, albo – kto proponuje najbardziej widowiskowe i efektowne (co wcale nie znaczy że efektywne!), a więc nadające się do pokazania jako polityczny sukces, rozwiązanie.

 

Drugim czynnikiem budującym obecny kryzys, obok omnipotencji i pychy wszelakiej władzy, jest przez Lema przepowiedziany „kryzys kultury“ – która przestała być dla jej nosicieli bezalternatywną oczywistością. Ten „kryzys kultury“ przebiega jednak inaczej, niż Mistrz sobie to wyobrażał. Efektem zakwestionowania jedynosłuszności kultury chrześcijańskiej nie jest w Europie bynajmniej stan akulturalny czy acywilizacyjny. Mistrz nie wziął bowiem pod uwagę wielowarstwowości kultury. Kultura „elitarna“, „wysoka“, okazała się na podważanie jej pewników przez naukę bardzo mało odporna. Przeciwnie kultura „ludowa“, „masowa“ – tej żadna antropologia z etnografią zaszkodzić nie mogą, bo jej wyznawcy niezdolni są do zrozumienia takich niuansów pojęciowych!

 

Efektem kryzysu jest więc właśnie neopogaństwo. Zabobony, które nie zostały wyplenione, a tylko były przez pewien czas powierzchownie schrystianizowane, wypływają obecnie na powierzchnię w postaci czystej, żadną przymieszką abstrakcji, czy transcendencji nie skażonej.

 

Główną bowiem cechą pogaństwa jest jego niezdolność tak do transcendencji (ta, jeśli można używać w ogóle takiego terminu, raz jeden tylko w dziejach została „wynaleziona“ – dokonał tego Platon, który jednak nie zdołał wszystkich konsekwencji swego „odkrycia“ eksplorować, bo też i było to dla jakiejkolwiek jednostki nieposilne zadanie…), jak i do abstrakcji. „Nauka pogańska“ to oksymoron. Archimedes, Euklides, aleksandryjczycy, dokonując odkryć w zakresie „nauki czystej“, byli dla swych wierzących współczesnych bezbożnikami ipso facto: odnajdując formuły dające wpływ na przyrodę, które nie były formułami magicznymi lub religijnymi, kwestionowali w ten sposób prawomocność całego, magicznego postrzegania świata, jakie jest dla pogaństwa charakterystyczne. Pogaństwo ma z definicji charakter integralny. Skoro siły nadnaturalne, które czci, są immanentne, to świat materialny nie ma wobec nich żadnej zgoła autonomii – a więc wierzący poganin nie może zarazem uważać za prawdziwe mitów, które powtarza i np. zasad termodynamiki, czy szczególnej teorii względności. Mit musi mieć przewagę, a skoro ma przewagę, to nauka jest niemożliwa.

 

Przełom jaki tylko i wyłącznie Europie i to właściwie tylko w zachodniej połowie tego kontynentu dało chrześcijaństwo, polegał na tym, że Bóg transcendentny raz świat stworzywszy, nadaje mu pewną autonomię – nie ma zatem żadnych przeszkód, aby zasady rządzące tym światem studiować w całkowitym oderwaniu od teologii. Duns Szkot, Wiliam Ockham czy młodszy Bacon, którzy stworzyli podwaliny współczesnej nauki, nie musieli być i nie byli ani bezbożnikami, ani heretykami. Już przez sam tylko fakt, że nawet uprawiając teologię, Kościół robi to wedle zasad logiki arystotelesowskiej, a więc – racjonalnie – teza jaką postawiłem poprzednio (por. „Powrót demonów“), iż nauka jest córą Kościoła, przezeń odchowaną, a potem tylko przeciw swej Matce zbuntowaną, jest z konieczności słuszna.

 

Obecnie cofamy się do czasów przedsokratejskich. Gorzej nawet. W realnych czasach przedsokratejskich światem rządzili przynajmniej wojownicy – mężczyźni. Z natury pragmatyczni. Przynajmniej: otwarci na takie innowacje, które im bezpośrednio mogły być przydatne. Nóż z brązu lepszy jest od maczugi nabijanej kamieniami. Stalowy miecz lepiej tnie od noża z brązu. Itd., itp. Obecnie światem rządzą gospodynie domowe – istoty całkowicie irracjonalne, na podobieństwo dionizyjskich bachantek. Rozszarpią żywcem każdego, kto ośmieli się zakwestionować pogańską ortodoksję w którą wierzą! Bez względu na jakiekolwiek pragmatyczne korzyści, jakie taka postawa mogłaby ewentualnie obiecywać…

 

Prorokuję zatem: nadchodzi era Pogańskiego Totalitaryzmu. Połączenie omnipotencji wyposażonego w ostatnie zdobycze skądinąd zdychającej nauki państwa ze światopoglądem kucht, pasjonatek horoskopów, telenowel i krzyżówek. Koniec wszelkiej twórczej nauki, koniec postępu, koniec racjonalizmu. Nowy matriarchat jako rządy Bogini Matki, strasznej i pięknej, dającej życie i zadającej śmierć… Koniec świata, który dał nam ten poziom życia, do którego jużeśmy przywykli – bez względu na wyczerpywanie się surowców czy na kłopoty z „bombą megabitową“. Ten nowy, pogański, totalitarny i matriarchalny świat już widać gołym okiem.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena