Najkrótszym okresem jaki powinno się rozważać z tego typu inwestycji to pięć lat. Ponieważ za sprawą braku podaży wartościowych i wiekowych dzieł sztuki nie przybywa, zwłaszcza że najbardziej poszukiwanym towarem są dzieła artystów już nieżyjących i siłą rzeczy nie tworzących już nowych, wartość ich prac pozostawionych potomności zyskuje na wartości w tempie geometrycznym i to w sposób niezależny od bieżącej koniunktury na rynkach finansowych. Trudno spodziewać się by ceny obrazów były zależne od kosztów farb, a brązowych rzeźb od koniunktury na rynkach metali. Inwestycja w sztukę jest więc idealnym narzędziem do zdywersyfikowania portfela – o niewielu aktywach można powiedzieć, że są niewrażliwe, na to co dzieje się na rynkach.
Istotnym czynnikiem jest natomiast poziom zamożności społeczeństwa – im liczniejsza jest klasa średnia, tym większy jest popyt na sztukę, której ceny w takiej sytuacji rosną. Za sztandarowy przykład takiej sytuacji niech posłuży współczesna Rosja – nowobogaccy milionerzy są w stanie zapłacić kilka milionów euro za obraz rosyjskiego malarza, który przed dekadą nie był wyceniany nawet na 1 proc. obecnej wartości.
Również w Polsce inwestycje w sztukę cieszą się coraz większym poważaniem – w modzie jest malarstwo realistyczne z końcówki ubiegłego wieku. Za obraz uznanego rzemieślnika w swoim fachu ceny potrafią być czterokrotnie wyższe niż choćby pięć lat temu. Rynek dzieł sztuki można porównać do stanu rynku nieruchomości sprzed lat pięciu – inwestycyjnie dopiero wówczas raczkował, a teraz kwitnie.
Oczywiście jak każdy rynek tak samo i sztuka podlega określonym trendom – raz w modzie są realiści, innym razem impresjoniści, w innych latach ludzie potrafią zapłacić małą fortunę za ewidentny kicz.
Trudno raczej oczekiwać, aby doradca finansowy był zarazem profesorem historii sztuki czy potrafił wskazać, który obraz okaże się świetną inwestycją, ale jego zadanie jest inne. Jeśli już klient private bankingu jest zainteresowany inwestycjami w sztukę, po prostu przedstawiany jest fachowcom z branży. Niewiele osób o tym wie, lecz w Polsce działają podmioty podejmujące się inwestycyjnego doradztwa, jeśli chodzi o sztukę właśnie, a nawet prowadzą na życzenie klientów usługę, którą można nazwać art management – w ich imieniu dokonują transakcji kupna i sprzedaży eksponatów. Szczerze mówiąc takie rozwiązanie wydaje się być najbardziej sensowną inwestycją w sztukę, bowiem gromadzenie eksponatów pod własnym dachem może okazać się niebezpieczne. Nie chodzi nawet o strach przed kradzieżą – przed tym można się ubezpieczyć. Właściciele np. obrazów, nawet jeśli kupili je w celach inwestycyjnych i do tej pory nie mieli do czynienia ze sztuką, dość szybko łapią bakcyla i zamiast myśleć o realizacji zysków, zaczynają kombinować jakby tu rozbudować kolekcję. Po prostu trudno rozstać się z obrazem, który nie dość, że uświetnia np. gabinet, to w dodatku z wiekiem zyskuje na wartości. Ale to już zupełnie inna historia.
Rynek kolekcjonerów rządzi się swoimi prawami, dlatego dobrze jest skorzystać wiedzy ekspertów na ten temat, zwłaszcza jeśli sztukę traktuje się w kategoriach inwestycji. Z kilku tysięcy malarzy, których co roku produkują akademie sztuk pięknych, zaledwie kilku cieszy się później rynkowym uznaniem. Taktyka kupowania np. obrazów na chybił trafił w galeriach niekoniecznie musi się sprawdzić. Chyba, że obraz kupuje się tylko w celach dekoracyjnych – wtedy jest to wyłącznie sprawa gustu kupującego. A jeśli sztuka ma też dawać zyski…