Niemal każdy z nas lubi się w to bawić. Istnieją kobiety, które żyją tylko po to, aby uwodzić. Drażnienie, doprowadzanie na skraj pożądania i najlepiej porzucanie, to ich obsesja. Kobiety kochają być uwodzone i uwodzić na przeróżne sposoby. Chcą być wabione, czarowane i same też drażnić, podniecać...
Oczekują tego także od swoich stałych partnerów, którzy niestety zbyt często wpadają w rutynę, wychodząc z założenia, że nie ma sensu starać się o coś, co już się posiada. Nasyceni przestają łaknąć. W stałych związkach warto więc od czasu do czasu uczynić post, a po nim ubrać się w seksowną bieliznę, albo namówić go na kolację w restauracji i dać delikatnie do zrozmienia, że pod "małą czarną" nie masz bielizny.
Różne etapy związku charakteryzują się odmiennym charakterem uwodzenia. Na początek mamy cały asortyment uśmiechów, spojrzeń, gestów, westchnień. W stałych związkach, z dużym stażem, mężczyźni często lubią wspominać pierwsze unieniesienia. Stają się nieznośnymi romantykami, potrzebują bliskości i utwierdzania w męskości. Nie bójmy się też być wyzywające. Przybrać nawet lekko wulgarną pozę, chwcić go za męskość, kiedy jesteśmy na randce w kinie. Oczywiście nie stosujmy tego typu uwodzenia z mężczyzną, którego widzimy pierwszy lub drugi raz w życiu i lepiej nie długodystansowo ze stałym partnerem, bo najzwyczajniej w świecie go znudzimy.
Uwodzenie czyni nasze życie bardziej pasjonującym. Wprowadza element tajemnicy, pokazuje, że świat nie zawsze jest taki, jakim się wydaje...
Pragniemy być uwodzone i podziwiane, tak aby ubarwić swoje życie. „Purpurowa róża z Kairu” Wood`ego Allena obrazuje to ponadczasowe pragnienie. Młoda kelnerka, przeciętna, będąca w związku z gburowatym facetem, przesiaduje w kinie, wpatrzona w kochanka idealnego – bohatera filmu. Siłą wyobraźni ożywia mężczyznę, który schodzi z ekranu i zaczyna toczyć z nią uroczą, odrealnioną grę miłosną.
Pragniemy uwodzić, chociaż wydaje nam się, że nie potrafimy tego robić. Obserwujemy femme fatale na filmie, w teatrze, czasami w życiu i jesteśmy przekonane o tym, że nie byłybyśmy w stanie omotać mężczyzny. Ale nie ma sensu oszukiwać samych siebie. W każdej z nas to jest, każda z nas jest trochę jak „Dzika Orchidea” z filmu Zalmana Kinga. Oto piękna, młodziutka prawniczka trafia do Brazylii – epicentrum uwodzenia, miejsca gdzie seks staje się tańcem, a taniec życiem. Dziewczyna święcie wierzy w to, że nie potrafiłaby odnosić się do mężczyzny niejako narzucając się mu. Ale poznaje tego, który burzy w niej krew. Zaczyna się taniec spojrzeń, westchnień, uśmiechów...
Uwodzenie najlepiej nam wyjdzie, jeśli wyniknie naturalną koleją rzeczy. Kobieta i mężczyzna niekiedy oddziaływują na siebie jak magnesy. Czują tę właściwą osobę na drugim końcu sali. Widzą ją ponad głowami tłumu, ściągają na siebie jej wzrok. Ich spotkanie to naturalna, niemal pierwotna sytuacja...kiedy kobieta spotyka mężczyznę, TEGO mężczyznę.
Ale uwodzenia można się także nauczyć. W końcu nie zawsze potrafimy odczytać właściwie sygnały. Nie zawsze też przeznaczenie da nam o sobie znać tak łatwo. Warto pamiętać, że uwodzenie opiera się na niedosycie. To ciągłe nienasycenie, niczym w powieści Witkacego. Może przerodzić się w coś więcej, a może pozostać piękną, niezapomnianą przygodą.
Niezawodnym trickiem jest sposób "a la pani Robinson" z "Absolwenta". Mężczyźni kochają nasze nogi i stopy, ubrane w seksowne pończochy