Ustawa antylichwiarska obowiązuje od dobrych kilku lat. Miała w założeniu ukrócić lichwę czyli zastrzeganie w umowach zwłaszcza pożyczek wygórowanych odsetek. Ustawa ta wprowadziła między innymi instytucję odsetek maksymalnych w rozumieniu Kodeksu postępowania cywilnego a więc maksymalnych odsetek umownych jakie można zastrzec np. w umowach kredytów czy pożyczek. Są one równe czterokrotności stopy kredytu lombardowego NBP (która zmienia się w czasie). Zastrzeganie i żądanie odsetek wyższych od maksymalnych jest bezprawne i w niektórych okolicznościach może podpadać pod lichwę która jest karalna. Ponadto, jeżeli do sądu trafi pozew o zapłatę pożyczki w której określono odsetki wyższe od maksymalnych, to sąd najpewniej "zbije" je właśnie do maksymalnych Pomimo takich obostrzeń, po dziś dzień oprocentowanie rzeczywiste wielu zwłaszcza pozabankowych pożyczek jest choćby dwa razy wyższe niż maksymalne w rozumieniu kpc i formalnie w świetle prawa wszystko jest w porządku. Albowiem oprocentowanie nominalne takich pożyczek nie przewyższa maksymalnego ale dodanie takich opłat jak prowizja za rozpatrzenie wniosku oraz ubezpieczenia pożyczki ostatecznie windują jej oprocentowanie rzeczywiste - czyli faktyczne - do "kosmicznych" wielkości. I tak, ustawa antylichwiarska sobie, a parabanki sobie, ale formalnie bez konfliktu z prawem.
Nowa ustawa o kredycie konsumenckim zgodna z dyrektywami unijnymi też zabrzmiała groźnie dla parabanków udzielających kredytów bez BIK, pożyczek bez zaświadczeń, itp. Już pojawiają się głosy, że "znikną pożyczki bez zaświadczeń", że wyrównają się reguły gry dla banków i dla parabanków czyli pozabankowych firm pożyczkowych. Chodzi o to, że nowa ustawa zakłada iż także pozabankowe firmy udzielające pożyczek będą miały obowiązek sprawdzania zdolności kredytowej konsumenta, czy też ryzyka kredytowego (jak zwał tak zwał). W założeniu po to, aby nie nakręcać spirali zadłużenia, czyli żeby przysłowiowy Kowalski nie zaciągał kolejnej, tym razem horrendalnie drogiej pożyczki na spłatę poprzedniej, bo będzie jeszcze gorzej (tak swoją drogą, nie zawsze jest to złe rozwiązanie).
Wszystko pięknie tylko przeczytajmy co dokładnie napisane jest w tym zakresie w nowej ustawie (a konkretnie w projekcie bo nowej jeszcze nie znaleźliśmy w internecie). Otóż czytamy: "Art. 9. 1. Kredytodawca przed zawarciem umowy o kredyt konsumencki zobowiązany jest do dokonania oceny ryzyka kredytowego konsumenta. 2. Ocena ryzyka kredytowego dokonywana jest na podstawie informacji uzyskanych od konsumenta lub na podstawie informacji zawartych w bazie danych. 3. Konsument zobowiązany jest do przedstawienia, na żądanie kredytodawcy, dokumentów i informacji niezbędnych do dokonania oceny ryzyka kredytowego. 4. Jeżeli kredytodawcą jest bank, ocena ryzyka kredytowego dokonywana jest zgodnie ust. 1 - 3 przy uwzględnieniu art. 70 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. - Prawo bankowe." I co widzimy? Ano przede wszystkim to że banki dalej w tej materii będą bardziej "pokrzywdzone" od parabanków. Zwróćmy bowiem uwagę na zapisy z których wynika iż parabank może sprawdzić zdolność kredytową albo na podstawie baz danych albo na podstawie informacji od konsumenta - pożyczkobiorcy. Albo, albo. Nie określono też (przynajmniej w ustawie) jakie to mają być informacje i nie określono żadnych progów czy też ograniczeń minimalnych w zakresie wymaganej zdolności kredytowej. Czyli, że jeśli dana firma pożyczkowa uzna np. że samo oświadczenie od konsumenta iż np. nie posiada on przeterminowanych zadłużeń wystarczy, to wystarczy i już - zdolność kredytowa została formalnie wszak zbadana. I ciekawe, kto doniesie na Kowalskiego, jeśli skłamał. Firma pożyczkowa? A może on sam? A jeśli ja założę firmę pożyczkową i przyjmę jako minimum zdolność kredytowej dług w kwocie 20 tys. zł. (widniejący np. w KRD) to kto mi zabroni stosować taki standard oceny zdolności kredytowej?
Jak widzimy więc, państwo stara się chronić interesy swych obywateli - konsumentów, tylko czasem trochę nieskutecznie. Za silne lobby, czy co?