Emocjonujące, nieprzewidywalne, kuriozalne i najbardziej polskie. W przypadku zakończonych niedawno Mistrzostw Świata z pewnością można by użyć jeszcze wiele określeń. Nie byłoby to przesadą, bowiem katarscy organizatorzy sami nie spodziewali się, że ich Mundial dostarczy milionom kibiców takiego apogeum emocji. Już sama propozycja rozegrania tak wielkiego wydarzenia na arabskich boiskach, i w dodatku podczas sezonu jesienno-zimowego, wzbudziła u wielu niemałe kontrowersje. Ale Katar utarł nosa sceptykom i z pomocą nieprzewidywalnego losu podniósł kurtynę serwując nam miesiąc fenomenalnego przedstawienia. Widowiska, w którym nie zabrakło pięknych bramek, licznych parad bramkarskich, zaciętych batalii, sensacyjnych niespodzianek, pojedynków wielkich piłkarskich osobistości oraz, co nas powinno cieszyć, polskiego akcentu na każdym polu.
Mistrzostwa w Katarze przerwały pewien schemat
Kto by się spodziewał, że Mistrzostwa Świata w Katarze wzbudzą w nas tyle emocji. Bo przecież zanim je zainaugurowano spotykały się z krytyką, bojkotem, awersją, bo jak oglądać na przełomie listopada i grudnia coś, co od zarania dziejów rozgrywało się w letnie dni czerwca oraz lipca. Coś, co na ziemiach arabskich nie miało jeszcze miejsca, a gdzie kultura, także polityka potrafi rodzić kontrowersje. Jednak stało się i nadszedł czas, by arabscy szejkowie udowodnili, że na organizacji imprez sportowych się znają. Oczywiście reprezentacja Kataru jako gospodarze zawodów automatycznie została w nie wliczona, lecz długo w nich nie uczestniczyła zajmując po trzech porażkach ostatnie miejsce w swojej grupie. Resztę spotkań przyszło oglądać w domach, aczkolwiek szejkowie ten stan szybko zaakceptowali delektując się obserwowaniem poczynań pozostałych uczestników.
Początkowo trudno było się przestawić, poczuć tą mundialową atmosferę. Było jakoś inaczej. Ale z meczu na mecz, z dnia na dzień zaczęły dziać się rzeczy i zjawiska, których byśmy sobie nawet nie wyobrazili. Mistrzostwa żyły własnym życiem, wzbudzały ciekawość oraz zainteresowanie, stały się nieprzewidywalne, nieszablonowe, a przede wszystkim napisały scenariusze pełne zwrotów akcji, których nie powstydziliby się światowej klasy reżyserzy. Nic już nie było pewne, niespodzianka goniła niespodziankę, sensacja sensację. Malutcy wyrzucali za burtę hegemonów; już w fazie grupowej odpadł Meksyk, otrzeć łzy musiała Dania i Belgia, pożegnaliśmy Niemców, Urugwaj, czy też Serbię. Nie wspominając o poszczególnych spotkaniach, gdzie Arabia Saudyjska zaskakująco ograła Argentyńczyków, Japonia Niemców i Hiszpanię, a w przypadku największego czarnego konia - drużyny Maroko - mogliśmy być świadkami, jak afrykańska reprezentacja eliminowała Belgów w grupie, czy Hiszpanów oraz Portugalię w fazie pucharowej. Dopiero w meczu o brązowy medal uległa Chorwatom, którzy po raz drugi z rzędu znaleźli się w najlepszej trójce. Ponadto liczne dramaturgie towarzyszące nam w dogrywkach oraz w rzutach karnych dopełniły katarskiego dzieła. Niechciany przez wielu turniej na przekór dostarczył niesamowitej dawki wrażeń, od tych wzbudzających zachwyt i radość oraz smutek i żal, tych przyprawiających o szybsze bicie serca i powodujących niedowierzanie, aż po te, które pozostawiły niedosyt, że ten piękny piłkarski czas uciekł bezpowrotnie. I nikt już go nie doliczył, jak to w każdym spotkaniu czynili sędziowie, z polskim akcentem w tle.
Polski akcent w Katarze
Gdy reprezentacja Polski pod wodzą Czesława Michniewicza pokonała w barażach Szwecję, wszyscy cieszyliśmy się z awansu na kolejny Mundial. Co prawda los był dla nas łaskawy i nie ma się co oszukiwać, ponieważ drogę do finałów poniekąd mieliśmy usłaną różami. Walkower po meczu z Rosją - przyznany w wyniku wojny wywołanej przez Rosjan podczas najazdu na Ukrainę - miał być pewnego rodzaju karą automatycznie umożliwiając nam dotknięcie jedną nogą boisk w Katarze. Wystarczyło tylko postawić kropkę nad "i" w starciu przeciwko zmęczonym po meczu z Czechami Szwedom i wsiąść do samolotu odlatującego ku wielkiej przygodzie. Cel udało się zrealizować, Polska znalazła się wśród najlepszych.
Losowanie grup skrzyżowało nasze drogi z Argentyną, Meksykiem i Arabią Saudyjską. Wielu obawiało się, że znów będziemy mieli powtórkę z rozrywki, czyli mecz otwarcia, mecz o wszystko, na koniec mecz o honor. Ale los podczas tych Mistrzostw nie przestał się do nas uśmiechać. To był nasz czas i pomimo niezbyt przyjemnej dla oka gry w dość szczęśliwych okolicznościach awansowaliśmy z drugiego miejsca.
Pierwsze spotkanie zakończone bezbramkowym remisem z Meksykiem, w dodaktu niewykorzystany przez Roberta Lewandowskiego rzut karny mogący dać potencjalną wygraną, z pewnością nie były tym, czego oczekiwaliśmy. Ale pojawił się jeden punkt i ciągle żyliśmy nadziejami. Pozytywne wrażenia pozostawiła po sobie bitwa z Arabią Saudyjską, która sensacyjnie ośmieszyła wielką Argentynę. My na szczęście zagraliśmy nieco lepiej niż kilka dni wcześniej, a strzelone bramki Piotra Zielińskiego oraz Lewandowskiego po raz pierwszy wprawiły nas w euforię. Dla samego Lewandowskiego ten mecz okazał się niesamowitym doświadczeniem oraz spełnieniem marzeń w postaci historycznego pierwszego gola na Mistrzostwach Świata. Tego dnia futbol wyłonił również drugiego bohatera - Wojciecha Szczęsnego - świetnie interweniującego między słupkami, a co najważniejsze potrafiącego zatrzymać piłkę uderzoną z rzutu karnego. To był punkt zwrotny ówczesnego wydarzenia, które zmieniło przebieg tej zażartej walki. Polska z czterema oczkami na koncie nie grała już o honor, lecz o wyjście z grupy i w decydującym starciu z Argentyną ważyły się losy naszych rodaków. Niestety po bezbarwnym spotkaniu musieliśmy uznać wyższość wielkiego Messiego i spółki, choć Szczęsny ponownie stał się tym, na kim mogliśmy polegać oraz bohaterem, który znalazł sposób na najlepszego zawodnika globu w cudownym stylu parując jego uderzenie z jedenastu metrów. Porażka 2:0 była zasłużoną karą i lekcją dla niechlubnej gry, lecz wspomniany los ciągle nam sprzyjał. Bezpośrednia rywalizacja Meksyku z Arabią Saudyjską zadecydowała o tym, że szczęśliwie różnicą bramek zajmujemy drugą lokatę, co umożliwiło nam przejście do następnej fazy. Tam czekała na nas Francja, obrońca tytułu, a więc szanse na ćwierćfinał były nikłe. Mimo iż nie byliśmy faworytami, to piłkarze o kolejne dziewięćdziesiąt minut przedłużyli nasze nadzieje. W 1/8 polegliśmy, aczkolwiek pożegnaliśmy się z Mundialem honorowo i z dumą prezentując w końcu futbol na dobrym poziomie. To, co najważniejsze i co na zawsze zapisze się na kartach historii, to awans z grupy, po 36 latach niedoli polskiej reprezentacji na tej międzynarodowej arenie. Ostatnim sukcesem godnym podziwu było dotarcie Polaków do ćwierćfinału Mistrzostw Europy w 2016 roku za kadencji Adama Nawałki, gdzie dopiero po rzutach karnych ulegliśmy późniejszym mistrzom Starego Kontynentu - Portugalii, z Cristiano Ronaldo na czele. Teraz przygodę z turniejem w Katarze zakończyliśmy na 1/8, a tego nam już nikt nie zabierze, nieważne, w jakim stylu tego dokonaliśmy.
Jednakże nie tylko na polskich piłkarzy były zwrócone nasze oczy. Pozostały jeszcze dwa akcenty zasługujące na wyjątkowe uznanie. Z dwunastym w swojej wieloletniej karierze Mundialem pożegnał się wielki dziennikarz oraz komentator sportowy - Dariusz Szpakowski. Głos wszystkim dobrze znany, głos, który przez lata wybrzmiewał z licznych trybun i niczym piłkarska, charakterystyczna melodia koił nasze zmysły słuchu w domach przed telewizorami. Tak jedyny w swoim rodzaju Szpakowski towarzyszył polskim kibicom podczas finału swoich ostatnich Mistrzostw. Możemy wybaczyć wiele, pomyłki i przejęzyczenia, wpadki, ale na pewno nie zapomnimy emocji, których pan Darek dostarczał wielu fascynatom futbolu.
I na deser ostatnim wspomnianym polskim akcentem było wybranie przez FIFA Szymona Marciniaka na głównego arbitra wielkiego finału. Polak stanął przed ogromnym wyzwaniem sędziując najważniejszy mecz w karierze oraz całego turnieju, jednocześnie spełniając przy tym swoje największe marzenie. Wraz ze swoimi asystentami - Pawłem Sokolnickim i Tomaszem Listkiewiczem - w imponującym stylu poprowadził pełne emocji widowisko zdecydowanie oceniając poszczególne sytuacje. Człowiek charyzmatyczny, stanowczy, zachowujacy zimną krew oraz nie pozwalający na boisku sobie w kaszę dmuchać, absolutne Top, klasa sama w sobie. Kolejny przykład, gdzie Polacy zapisują się na kartach historii piłki nożnej zarówno polskiej, jak i międzynarodowej.
To był najlepszy finał?
Skoro najważniejsze wątki mamy już za sobą nadszedł czas na wielki finał. Finał nie tylko samych mistrzostw, kwestii organizacyjnych, zwieńczenia arabskiego tworu, ale finał bezpośredniego pojedynku pomiędzy dwoma najlepszymi zawodnikami katarskiej imprezy. Zanim rozpoczął się Mundial spekulowano, kto będzie jego największą gwiazdą, kto maksymalnie wykorzysta swój czas i obróci go na swoją korzyść. W roli faworytów konfrontowano ze sobą oczywiście Messiego z Cristiano Ronaldo, czyli dwóch najlepszych piłkarzy XXI wieku znajdujących sie u schyłku swej kariery i ciągle marzących o najważniejszym piłkarskim trofeum. Tuż za nimi dystans zmniejszali pozostali wielcy gracze reprezentujący barwy Francji, Brazylii, Hiszpanii, Anglii, Niemiec, Belgii, Chorwacji, Holandii, czy też pragnący gonić kolejne marzenia, Robert Lewandowski. Każdy chciał zaistnieć, każdy chciał poprowadzić swoją reprezentację ku jak najdłuższej przygodzie. Choć rywalizacja była ogromna, tylko nielicznym udało się dojść do kulminacyjnego punktu, a zwycięzca musiał być tylko jeden. I był nim Lionel Messi. Nie w bezpośrednim starciu z Cristiano Ronaldo, który opuszczał boisko z łzami goryczy porażki po odpadnięciu Portugalii w ćwierćfinale, ale ze wschodzącym dzieckiem futbolu, a właściwie będącym już od dłuższego czasu w imponującej formie, Kylianem Mbappe.
Cała trójka podczas swojej kariery zgromadziła mnóstwo tytułów drużynowych oraz indywidualnych: zwycięstwa klubowe w rozgrywkach ligowych, pucharach, czy też mistrzostwo rodzimego kontynentu. Jedyne, co ich dzieli to w przypadku Messiego i Ronaldo laur w Lidze Mistrzów, na co z kolei czeka Mbappe - choć na to ma jeszcze mnóstwo czasu - natomist Francuzowi można pozazdrościć w gablocie najważniejszego sukcesu, o jakim marzy każdy piłkarz - tytułu Mistrza Świata sprzed czterech lat. Właśnie o ten cel od wielu lat rywalizują ze sobą Argentyńczyk z Portugalczykiem. Oni mają już sławę, zyskali status legendy za życia, fenomenu, ale brakowało im do kolekcji tego jednego jedynego trofeum, które dopełniłoby ich bogatą w sukcesy piłkarską karierę.
Mundialowy scenariusz zweryfikował umiejętności każdego z nich zestawiając ostatecznie w wielkim katarskim finale dwie znakomite "10". Droga do walki o złoto nie była łatwa, choć pewnym krokiem obie kadry do niej zmierzały. Bliska sprawienia niespodzianki Francuzom była reprezentacja Anglii, gdyby Harry Kane wykorzystał rzut karny. Kto wie, jakby dalej potoczyła się ówczesna bitwa. W przypadku "Biało-niebieskich" wpadka z Holandią mogła zaprzepaścić szanse Messiego na wejście do najlepszej trójki. Fortuna sprzyjała lepszym, a to miano wygrali Francuzi i Argentyńczycy dając spektakl na miarę naszych oczekiwań.
Batalia okrzyknięta pojedynkiem gigantów rozpoczęła sie po myśli Messiego. Pierwsza połowa będąca pod znakiem konsekwencji i strategii zakończyła się dwubramkowym prowadzeniem Argentyny Lionela Scaloniego. Pewne uderzenie Messiego z rzutu karnego oraz gol Angela Di Marii przybliżały "Albicelestes" do upragnionego triumfu. Jednakże "Trójkolorowi" nie tracili wiary, walczyli do końca, a sygnał do boju na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry dał niezawodny Mbappe. Skutecznie wyegzekwowana jedenastka zmniejszyła dzielący drużyny dystans, po czym błyskawiczne drugie trafienie Kyliana przywróciło Francuzom nadzieje na powtórzenie sukcesu sprzed czterech lat. Niczym feniks z popiołu odrodzili się doprowadzając do dogrywki, lecz również i ona nie przyniosła rozstrzygnięcia. W niej radość Messiego po drugiej bramce została chwilę później zniwelowana drugim trafieniem Mbappe z rzutu karnego, kompletującym tym samym liderowi ekipy Didiera Deschampsa hat-tricka. O wszystkim miały zadecydować rzuty karne, które jak dobrze wiemy od zawsze są czystą loterią, gdzie każdy może popełnić błąd. Momentem, podczas którego zawodnik toczy walkę z samym sobą i oczywiście ze stojącym naprzeciw siebie bramkarzem drużyny przeciwnej. Tę próbę nerwów zakończoną wzorową skutecznością wygrali Argentyńczycy, dzięki czemu to Messi stał się tym, który mógł celebrować spełnienie swojego największego marzenia. Co prawda korona króla strzelców trafiła na otarcie łez w ręce Mbappe, ale to co nienamacalne i nie dane wszystkim tego dnia trafiło na konto wielkiego Leo.
Czy to był najlepszy finał w historii Mistrzostw Świata? Bez wątpienia twierdzę, że tak, ponieważ niczego w nim nie zabrakło. Dramaturgia do ostatnich minut okraszona niezwykłymi emocjami, przedłużona o dogrywkę i rzuty karne. Prawdziwe widowisko obfite w liczne zwroty akcji, a te z kolei niczym rollercoaster trzymały nas w napięciu dostarczając sporej dawki adrenaliny. Istny spektakl wyreżyserowany przez samo życie. Spektakl dwóch aktorów, którzy walczyli między sobą nie tylko o strzelecki tytuł, ale przede wszystkim o prym w piłkarskim świecie.
A jednak Messi!
Futbol go pokochał, począwszy od narodzin. Obdarzył go niepowtarzalnym talentem, autorskim zmysłem, umiejętnościami nie do podrobienia, tym samym sprawił, że po latach bajecznej gry oraz cudownej maestrii pomógł mu ziścić jego największy sen. Messi udowodnił, że niemożliwe nie istnieje, że wiara naprawdę czyni cuda, a w geście triumfu i radości uniósł w górę wymarzone trofeum. W końcu mógł świętować sukces, na który pracował od wielu lat. Wszystko przychodzi we właściwym czasie i teraz dał Argentynie to, na co czekała 36 lat, od chwili pamiętnych boiskowych wojaży Diego Maradony.
Od dwóch dekad porównywany z Cristiano Ronaldo, którego kunszt jest efektem ciężkiej, wręcz tytanicznej pracy, a przemawiające za nim statystyki tylko ten fakt podkreślają. Kontrastowani pod względem laurów zarówno w piłce klubowej, jak i na arenie międzynarodowej. Nawet los postawił ich naprzeciw siebie podczas spotkań El Clasico, gdy FC Barcelona mierzyła się z Realem Madryt. Dopiero po finale w Katarze bezapelacyjnie można nazwać Messiego najlepszym piłkarzem w historii piłki nożnej.
Już za młodu okrzyknięty sportowym artystą, teraz na zawsze zapisał się na kartach wielu piłkarskich ksiąg. Fenomen, który zarówno indywidualnie, jak również drużynowo dosłownie wygrał wszystko, co tylko mógł. Zaszczytem jest żyć w wielkiej erze rywalizacji tych dwóch fantastycznych wirtuozów boiska. Królów futbolu biorących udział w tej niebywałej gonitwie i walczących do ostatniego tchu o złotą koronę Mistrzostw Świata. Koronę, która trafiła na głowę tylko jednego króla - Lionela Messiego. Geniusza, który w piłce nożnej osiągnął wszystko...