W połowie 2008 roku "Newsweek" rozpoczął debatę nt. kondycji współczesnych 40-latków. W odpowiedzi na dość zaczepną (choć raczej niezbyt dopracowaną) wypowiedź Tomasza Lisa napisałem tekst, który ukazał się w nr 34/2008 w bardzo okrojonej formie i pod zmienionym tytułem. Pozwalam sobie przedstawić pełną wersję mojej wypowiedzi (skoro już powstała).

Data dodania: 2008-10-21

Wyświetleń: 4310

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

A jednak jesteśmy pokoleniem, istniejemy i (chcąc nie chcąc) stanowimy łącznik między PRL-em, a teraźniejszością. Bez nas ziałaby straszna dziura, a tak my ją jakoś zapychamy. I pewnie dlatego tak trudno nam się jednoznacznie zdefiniować, zgodzić się na coś wspólnego... a to ta dziura właśnie jest naszym wspólnym mianownikiem!
Jesteśmy pokoleniem przejściowym, a z trzech pierwszych trzy tekstów tej debaty (Piotra Kępińskiego, Cezarego Michalskiego i Tomasza Lisa) wyłania się trójkąt skrajności, w który wpisane zostały nasze losy.
Chociaż nie bardzo mogę się zgodzić ze stwierdzeniem Tomasza Lisa, że jesteśmy pokoleniem największych beneficjentów Wielkiej Zmiany. „Teza bardzo dobra, żeby sprowokować dyskusję, ale nieprawdziwa”, gdyż jesteśmy pokoleniem oszukanym, któremu wichry historii sprezentowały rozmaite traumy w najbardziej krytycznym okresie życia, kiedy rodzi się światopogląd i kiełkuje sens życia.
Stosunkowo spokojne (z naszego punktu widzenia) dzieciństwo i wczesna młodość w latach 70. przeszły w burzliwe lata 80., gdy robiliśmy matury i studiowaliśmy. Sielanka wokół nas okazała się fikcją, historia stekiem bzdur, altruizm głupotą, a ideologia przykrywką podłości. Zawirowania tamtych czasów przyniosły także nieszczęścia osobiste (rozstania, rozpady rodzin), zapoczątkowały erozję moralności, emigrację (wewnętrzną, ale także poza kraj) i zasiały w młodych duszach niepewność (jutra, prawdy, rodziny), która została tam na bardzo długo (jeśli nie na zawsze).
Ale – Broń Boże! – wcale nie użalam się nad nami. Kiedy dziś obserwuję moich rówieśników, widzę, że już trochę odżywają. Na imprezach urodzinowych mówią: „Prawdziwe życie zaczyna się po 40-stce, jest nawet fajnie!”. No bo jesteśmy już „ustawieni” (praca, mieszkania, działki, samochody), spokojniejsi (II i III filar ubezpieczeniowy), ale powinniśmy tak się poczuć wcześniej, gdzieś po 30-stce. Jesteśmy więc 10 lat „w plecy”. Gdzie się podziała ta dekada? Wpadła w przepaść między jedną, a kolejną Rzeczpospolitą razem z naszymi marzeniami, aspiracjami, wyobrażeniami o świecie, polityce, patriotyzmie...
Może faktycznie ogon mieliśmy dość długo, mniej lub bardziej podkulony, ale trudno się przecież spodziewać, że po takim dzieciństwie i młodości będziemy tryskać radością, i z optymizmem patrzyć w przyszłość. W przyszłość raczej nie patrzyliśmy (i tak nie wiadomo, co to będzie), zresztą przeszłość też nas specjalnie nie zajmowała (a wiadomo, jak to naprawdę było?). Interesowało nas tu-i-teraz, chcieliśmy wreszcie żyć normalnie i robić swoje. Jeśli takie podejście uznamy za egoistyczne, to w porządku – byliśmy egoistami. Ale nie takimi znowu wielkimi i chyba jednak czegoś dokonaliśmy. Nasze zmagania nie były krwawe, ani medialne (choć czasem dość dramatyczne, a czasem tragikomiczne), ale udało nam się jakoś zapchać tę dziurę między realnym socjalizmem, a spóźnionym i zmutowanym kapitalizmem. Pożegnawszy się z marzeniami „walczyliśmy” o zwykłe życie. Posłuchaliśmy Lecha Wałęsy i wzięliśmy własne sprawy w swoje ręce. Posłuchaliśmy Jurka Owsiaka („Róbta, co chceta”) i słuchaliśmy oczywiście Jana Pawła II („Nie bój się, nie lękaj! Wypłyń na głębię!”). No, może naszego Papieża powinniśmy słuchać uważniej, ale to jest chyba nasz jedyny poważny grzech. I śmiem twierdzić, że większość z nas już wcześniej odbyła za niego pokutę.
Jesteśmy bowiem pokoleniem oszukanym podwójnie! W tej debacie obracaliśmy się głównie wokół przemian społeczno-politycznych, ale równolegle następowały też zmiany w kulturze, nauce i technice.
Gdy w dzieciństwie oglądałem serial „Kosmos 1999”, naprawdę wierzyłem, że gdzieś po 30stce będę pracował (a może i żył, bo mogłyby być problemy z dojazdem) na jakiejś stacji orbitalnej. Później, pod wrażeniem osiągnięć polskiego kina zapragnąłem zostać filmowcem. Jedno i drugie okazało się iluzją. Zostałem inżynierem, który uczył się programować muzealne eksponaty za pomocą kart perforowanych, a przyszło mi pracować na nowoczesnych komputerach w zachodnim koncernie. Przydała mi się głównie znajomość języka obcego, wyniesiona zresztą z liceum. Popełnialiśmy wiele błędów i uczyliśmy się na nich. Jeśli miałbym określić, dlaczego jesteśmy szczęściarzami, to bynajmniej nie dzięki temu, co nam dano, ale przez to, czego nam NIE dano, zmuszając do nieustannej czujności, nauki i samodzielnego dopasowywania kawałków życiowej układanki. Dlatego dawaliśmy sobie radę w bardzo różnych warunkach i mam nadzieję, że zostanie nam to do końca życia. I pomoże odzyskać tę utraconą dekadę. Co prawda postęp cywilizacyjny nie zaludnił zbytnio orbity Ziemi, ale wydłużył nam trochę średnią życia. Może to wystarczy, by zdążyć uwolnić z czarnej dziury nasze marzenia?
Licencja: Creative Commons
0 Ocena