W tej chwili zupełnie zapomniałem nazwę problemu, ale znany wydawca odrzucił mój tekst ponieważ osoba, która podjęła się poprawić moje błędy, pominęła kilka szczegółów. W mojej powieści znaleziono bardzo poważny błąd:
„Czuł na sobie zabiegi reanimacyjne” — ten niesamowity błąd sprawił, że wydawca miał prawo odmówić wydania książki. Czego zatem oczekuje wydawca, skoro autorowi jest gotów zapłacić aż 7%, zakładając z góry, że 1/3 nakładu zupełnie się nie sprzeda?
Pisząc książkę pragnę jak najszybciej napisać, ponieważ obawiam się, aby nie uleciała mi żadna istotna myśl. Zatem mam prawo do błędu. W tak zwanych czasach komunistycznych, każda książka posiadała redakcję, bez względu na to, kto ją napisał. Zdarzało się tak, że jeden redaktor wraz z autorem od nowa pisał książkę, a inny redaktor poprawiał błędy.
Redaktor powinien być niezwykle szanowanym zawodem, ponieważ dzięki redaktorowi książka jest odpowiednio doprawiona. W krajach zachodnich często zdarza się, że czytelnik kupując książkę zwraca uwagę na nazwisko redaktora, bo ten redaktor redagował wiele innych książek, które dobrze się czyta, zaś autor może być debiutantem. Podobnie jak na zachodzie czytelnik zwraca uwagę na to, kto książkę przetłumaczył, a nie kto ją napisał.
Nasuwa się tu przykład, który opisała pani Ewa Ostrowska w książce: „Kapitan własnej duszy, Borchardt znany i nieznany”. Karol Olgierd Borchardt po napisaniu swojej powieści „Znaczy Kapitan” wraz z panią redaktor przystąpił do dopieszczania swojej powieści. Wynikały wówczas różne kłótnie o teksty. Pani redaktor nie rozumiała rzeczy takich jak to, że człowiek wychowany pod żaglami nie powie na reję: „drewniany element”. Reja nie jest elementem, bo reja, to reja! Wiele ścisłych określeń żeglarskich występuje określanych mianem, jakiego nie powinny nosić. Pani redaktor tego nie rozumiała, a po wydaniu książki, musiała opuścić wydawnictwo, bowiem nie potrafiła znieść wyśmiewania własnej osoby, bo walki autora o zachowanie morskiej terminologii, nie dało się ukryć.
Podobnie nie bez znaczenia dla żeglarza brzmią słowa: „pomyślnych wiatrów”! Każdy żeglarz oczekuje silnych wiatrów i żeglarzowi życzy się: „silnych wiatrów”! „Pomyślne wiatry” są obelgą dla żeglarza, bo „pomyślnych wiatrów” można życzyć komuś, kto nie potrafi żeglować! Dla żeglarza nie jest problemem wiatr, ale cisza, czyli brak wiatru.
Powyższe porównanie niby nie ma żadnego powiązania z poruszonym tematem. Jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej. Moja powieść o przygodach Alana, jest książką, gdzie akcja ma miejsce w epoce miecza. I teraz redaktor żeby dobrze zredagować tekst musi odpowiednio znać terminologię i kulturę tego okresu, bo inaczej zepsuje całą powieść.
I teraz wyjaśnię, o co chodzi z błędem (dla osób, które tego nie wiedzą): „Czuł na sobie zabiegi reanimacyjne” — nie można czuć zabiegu. Zabieg można widzieć, czuć można dotyk dłoni lekarzy. Ktoś kto nigdy nie pisał, może się wymądrzać. W pisaniu zawsze zależy na zapisaniu jak najwięcej w krótkim czasie. Autor często przyzwyczaja się do tekstu i nie dostrzega swoich błędów, dlatego potrzebny jest adiustator, który często bywa asystentem pisarza.
Można zakładać, iż powodem odrzucenia powieści nie był mój błąd, ale złe doświadczenie wydawnictwa. Gdyby wydawca zatrudniał dobrego redaktora, wówczas teksty wydane wcześniej sprzedawałby się o wiele lepiej, wydawnictwo nie stałoby na skraju bankructwa i otwarty byłby na wszelkiego rodzaju nowości. Jedni ludzie uczą się na błędach, a inni nie. Zamiast robić wszystko, aby książka sprzedawała się dobrze, robi się tyle, żeby książka się sprzedawała. Słaba redakcja, brak obrazków i byle jakie wydanie, aby wyszło taniej. Czytelnik jest najlepszym krytykiem, ale czytelnika też należy szanować, a jak można szanować czytelnika, jeżeli serwuje mu się książki kiepsko zredagowane lub wydane prosto spod pióra?
W czasach, gdy odrzucono moją powieść było w Polsce zaledwie 600 wydawców. Dziś ta liczba jest kilka razy większa. Konkurencja uczy i ma duży wpływ na rynek. Dziś książki o „Harrym Potterze” wydane z błędami, osiągają ceny kilkakrotnie większe, od ceny rynkowej. A jednak coś niesamowitego tkwi w podobnych sytuacjach. Autorka J.K. Rowlling przebyła długą drogę od wydawcy do wydawcy, zanim wydania jej książek podjęło się upadające wydawnictwo. Historia lubi się powtarzać, bo wystarczy wspomnieć Lucy Maud Montgomery, która również musiała wiele dróg wydeptać zanim „Ania z zielonego wzgórza” trafiła do księgarni. Czy potraficie sobie wyobrazić rozpacz wydawcy, który odrzucił wymienione książki?
Czytałem informacje o wydawcy, którego intuicja zapewnia mu wysokie dochody, gdyż potrafi ocenić właściwie każdą książkę. Czy każdą? Nie. Na ocenę każdej książki brakuje czasu. Można taką sytuację zrozumieć. Ale czy można zrozumieć sytuację, kiedy wydawca nie przyjmuje tekstu, bo list skierowany do wydawnictwa nie przekonał osoby, która go przeczytała? Co ma list do tekstu? Czy autor, który potrafi pięknie pisać książki, musi tak samo doskonale siebie sprzedawać, promować? Czy też listem zaciekawić wydawcę? Wielu autorów przeżyło taką sytuację. A czy wydawcy są dumni z tego, co robią? Znam się na wielu dziedzinach i potrafię wykonywać wiele zawodów, a ocenia mnie człowiek, który z problemami radzi sobie z komputerem.
Wydałem na papierze cztery powieści, bo spodobały się one wydawcy. Ale wydawnictwo upadło po jakimś czasie. Jak więc po raz kolejny można dotrzeć do wydawcy, skoro na przeszkodzie stoi człowieczek, który ocenia autora po napisanym liście? Nie patrzy na referencje i opinie istniejące o autorze, a zdaje się jedynie na swoją indywidualną ocenę, oceniając list, zaledwie kilka zdań napisanych pospiesznie. Nie ocenia się książki, ale przekonania autora patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń, wierzeń i umiejętności. Kim jest człowieczek, który czyta listy kierowane do wydawcy? Dlaczego o tym wspominam? Bo od polskiego wydawcy otrzymałem taką odpowiedź: „pański list mnie nie przekonał”. Czasem warto jest doświadczyć czegoś takiego, bo wtedy widzę z kim mam do czynienia. Skoro wydawca nie traktuje mnie poważnie, dlaczego ja miałbym poważnie traktować tego pośrednika? Wydawca nie jest wyrocznią, co ukazuje rzeczywistość, a zaledwie jakimś tam pośrednikiem pomiędzy autorem, a czytelnikiem.
Oczywiście taka sytuacja, że sto książek uznanych za niegodne wydania, po wydaniu okazały się kopalnią złota, nie jest regułą. Jednak nigdy nic nie wiadomo. Dlatego właśnie szansa należy się każdemu. Śmiać można się tylko z tego, że wydawca wydający książki z dziedziny fantastyki nie posiada odpowiedniego redaktora, który potrafi odpowiednio doszlifować książkę, bo każdy rękopis jest jak nieoszlifowany diament i tylko od odpowiedniego podejścia zależy, czy będzie błyszczeć, czy też rozsypie się w proch. Ale dobry redaktor ma swoją cenę…