Internet pełen jest historii o tym, jak to czyjeś długi są sprzedawane kolejnym firmom, a ich wartości zwiększają się o rząd wielkości. Wszystkie te opowieści brzmią co najmniej niewiarygodnie.

Data dodania: 2018-03-09

Wyświetleń: 1698

Przedrukowań: 1

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Windykacyjna piramida bankowa. Groźna nie tylko dla osób, które brały kredyt.

Nie wydaje się możliwe, żeby ktoś, kto pożyczał 15 tysięcy, nagle musiał oddawać 80. Nie wydaje się też, żeby prawo w cywilizowanym kraju europejskim dopuszczało taką sytuację, w której klient wie o swoim długu, chce go spłacić, a przy okazji podpisuje na siebie wyrok. Takie historie jednak się zdarzają. Historia Piotra Konopczyńskiego, którą opisujemy niżej, jest zupełnie autentyczna, ale ma jeszcze kilka smaczków, o których w tym wstępie nie było mowy.  To pierwszy w sieci tak dokładny opis windykacyjnej piramidy bankowej.

Prolog


Piotr Konopczyński ma 40 lat, żonę i kilkunastoletnie dziecko. Mieszka w średnim mieście na zachodzie Polski, dokąd przyjechał po długim pobycie za granicą. Historię kredytową ma niezłą: jakieś zakupy ratalne, jeden dawno spłacony kredyt. Aktualnie jednak budżet nie dopina się w związku z pewnymi dodatkowymi potrzebami. Nic trudnego. Wystarcza jedna wizyta w banku (jego nazwa nie jest w tej historii istotna), zdolność wstępnie wyliczona, kredyt prawie pewien. Na spotkaniu z doradcą następuje jednak pierwsze z serii zaskoczeń: otóż pracownik banku informuje Piotra, że ten ma negatywny wpis w Biurze Informacji Kredytowej.

Komentarz 1: Takie sytuacje się zdarzają. Czasem jakaś instytucja prowadzi niedbale swoje sprawy lub przez zwykły błąd doda do systemu niewłaściwe dane. Fakt: nie powinno to mieć miejsca, ale skoro się zdarza, to trzeba mieć możliwość wycofania takiego wpisu. Można to zrobić, zgłaszając stosowną prośbę do instytucji, która go dodała.

Piotr wyjaśnia sprawę. Dowiaduje się, że dokonanie wpisu zlecił Getin Bank, a wszystko przez niespłacony kredyt z 1999 roku. Teoretycznie nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że Piotr żadnego kredytu nie zaciągał.

Rozdział I: wirtualne czyszczenie BIK i wymagalność długu


Kwota długu wynosi jeszcze 1700 złotych. Piotr prosi Getin Bank o przedstawienie umowy, z której by to wynikało. W piśmie wysłanym do siedziby banku na Przyokopowej w Warszawie prosi też o informacje kto i kiedy spłacił część zobowiązania.

Bank w odpowiedzi zaznacza, że „dokonał starań, żeby rzetelnie wyjaśnić sprawę”, a z tych starań wynikało, że umowę kredytową podpisano w Krakowie, a ponieważ Piotr na próby negocjacji nie reagował, to dług został po 15 latach sprzedany do Agio Wierzytelności Plus Niestandaryzowany Sekurytyzacyjny Fundusz Inwestycyjny Zamknięty, a ten będzie dalej reprezentowany przez AgioFunds Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Mało tego, Getin stwierdził, że w BIK wpisu na temat Piotra nie ma, nie ma go też w innym rejestrze prowadzonym tym razem przez Związek Banków Polskich.

I co jeszcze? To, że mimo „starań o rzetelne wyjaśnienie sprawy” nikt z tych wymienionych podmiotów nie ma kopii umowy kredytowej, czyli w zasadzie ani jedna firma nie potrafi udowodnić, że taki kredyt został zaciągnięty. W związku z tym dług trafi do „cesji zwrotnej” – do tego za parę chwil wrócimy.

Komentarz 2: Mija piętnaście lat. Bank w tym czasie najwyraźniej nie zauważył, że nie udało mu się nawiązać kontaktu z klientem. Co można zrobić? Sprzedać dług (statystycznie za parę procent jego faktycznej wysokości) do jakiejś jednostki, której nazwa nikomu nic nie mówi. Czy jednak w ogóle można mówić o zobowiązaniu, skoro bank nie potrafi udowodnić swojej podstawy prawnej do roszczeń? Czy może była to sprzedaż nieistniejącego długu?

Rozdział II: dług żyje swoim życiem i poznajemy firmę GetBack


Dwa listy po tym, który opisaliśmy wyżej, bank stwierdza (oczywiście bez słowa „przepraszamy”, ale za to po „rzetelnym rozwiązaniu sprawy”), że właściwie to nic się nie stało, bo skoro nie ma umowy, to oni spisują dług z ksiąg, a w BIK i tak Piotra nie ma. Mniejsza nawet o to, że jest, bo sprawdził swoje wpisy. Okazuje się, że i tak nie miałoby to większego znaczenia, bo wpisy w BIK teoretycznie po kilku następnych listach i „rzetelnym rozważeniu sprawy” udałoby się usunąć. Teraz następuje jednak prawdziwy zwrot akcji i tu naprawdę wytęż uwagę, bo nie będzie łatwo. Może więc w punktach.

  • Fundusz Agio (nie będziemy przepisywali całej jego nazwy – i tak nie ma znaczenia) podpisał swego czasu umowę z zupełnie innym funduszem o tej samej konstrukcji i funkcji: easyDEBT.
  •  Fundusz easyDEBT wybrał sobie reprezentanta w firmie GetBack.
  • GetBack informuje Piotra, że ten ma spłacić 1700 złotych zadłużenia.
  • Zupełnie w nawiasie warto dodać, że pod wyciągiem z ksiąg easyDEBT znajduje się stempel spółki zależnej Getin Banku, Open Finance TFI.


Chwila, chwila… Czy chodzi o dług, który został spisany z ksiąg i którego „rzetelny” bank obiecał już nie windykować? Tak. Dokładnie ten sam. Ale tym razem Piotr dostał się między tryby maszyny, która może go zgnieść jak robaka. W końcu każdego by zgniotły telefony o szóstej rano przez parę miesięcy, a to znana praktyka GetBack.

To nie wszystko. GetBack uznaje, że nawet barbarzyńskie telefony niczego nie załatwiają, więc uśmiecha się o wsparcie Krajowego Rejestru Długów. Ten, zobowiązany ustawą i na prośbę GetBack wysyła żądanie zapłaty. Niespodzianka pierwsza: cała ta korespondencja kierowana jest na wrocławski adres, który jest zupełnie nieaktualny. Niespodzianka druga: KRD domaga się już ponad 2400 złotych zamiast 1700, ale w różnych dokumentach ta kwota się zmienia.

Komentarz 3: długi przechodzą z rąk do rąk. Kto sobie nie radzi, sprzedaje je za parę złotych dalej, mimo że większość spółek z tej branży na rynku jest ze sobą mniej lub bardziej ściśle powiązana. KRD działa trochę obok tego systemu – nie ma żadnej innej możliwości, niż tylko przekazywanie tych informacji, które chce przekazać wierzyciel. Kwot z dokumentów nikt nigdy nie będzie w stanie uzasadnić. Nie tylko nie ma oryginalnej umowy kredytowej, ale też brakuje wyliczeń, skąd się wzięły konkretne kwoty.

Rozdział III: ugoda gwoździem do trumny


Ależ jesteśmy niesprawiedliwi! Pokazaliśmy GetBack jak osiedlowych dresów, których jedynym narzędziem jest przemoc. Przepraszamy! Przecież każdego ranka (a nawet o świcie) proponowano Piotrowi spłatę, choćby minimalnej raty. Gdyby to zrobił, byłby już dziś wolny od zobowiązań!

Aha… Tylko że to nie jego zobowiązania. Już tłumaczymy. Istnieje coś takiego, jak uznanie długu. W sumie to nawet logiczna instytucja. Jeśli ktoś poprosi cię o oddanie stu złotych, a ty je oddasz, to znaczy, że miałeś dług, prawda? I tak samo działa to tutaj: GetBack prosi o spłatę 100 złotych z 1700 (albo 2400, mniejsza o to). Jeśli Piotr to zrobi, przyzna się, że ma dług – językiem prawniczym – co do istoty i wysokości taki, jak twierdzi GetBack. Jeśli wpłaci choćby grosz, to tym samym przyzna windykatorom rację i wtedy już będzie musiał spłacić całość.

Swoją drogą, o firmie GetBack napisano w internecie już wiele. Ze swojej strony możemy dodać tylko jedno: Piotr powinien uważać się za szczęściarza, bo nie wszyscy mający z nimi na pieńku mogą spać aż do szóstej. A nazwa tej firmy pojawia się w windykacyjnych piramidach bankowych powiązanych z różnymi bankami.

Rozdział IV: nosił wilk razy kilka, a cierpliwość się skończyła


Piotr składa w warszawskim sądzie pozew przeciw egzekucyjny. W tej sytuacji wejście na drogę sądową jest prawdopodobnie jedynym sposobem zmuszenia wszystkich firm biorących udział w żonglowaniu długiem, do pokazania jakiegokolwiek dokumentu, który uprawniałby którąkolwiek z nich do żądania choćby złotówki.

Ponieważ jednak Piotr nie jest idealistą i wie, że na sprawiedliwość trzeba będzie poczekać, wysyła też list do GetBack z prośbą o pokazanie dokumentów stanowiących podstawę egzekucji. Ci „uprzejmie informują”, że takie pytania, to nie te drzwi, tylko znajomi obok… to znaczy zupełnie inna firma. Niespodzianka kolejna w tym zagmatwanym opowiadaniu: w tajemniczy sposób telefon przestaje dzwonić. Rozwiązań jest kilka. Pierwsze: Piotrowi skończyła się bateria i nie ładował telefonu. Drugie: GetBack, pewien, że wygra sprawę w sądzie, bo przecież ma wszystkie dokumenty, czeka na rozprawę. Trzecie: GetBack, wiedząc, że tym razem nielicho umoczyli, daje za wygraną.

Być może nie dowiedzielibyśmy się, które z rozwiązań było prawdziwe, gdyby nie to, że wpis z KRD znika, znika wpis z BIK, a telefon, mimo że naładowany, nadal milczy.

Epilog


Rejestry czyste, długu nie ma, więc nie było sprawy, czyż nie? Otóż nie do końca. Nie jest to jednak bajka dla dzieci i morału w jednym zdaniu zamknąć się nie da. Będzie więc ich kilka. W punktach. Na wynos.

  • Banki i powiązane z nimi spółki będą dochodziły nie tylko swoich roszczeń, ale także wyimaginowanych. Takich, które istnieją tylko na podstawie umowy, która jakimś dziwnym trafem się zawieruszyła. Choć z drugiej strony – biorąc pod uwagę, jaką drogę musiałaby przebyć, to faktycznie ryzyko zagubienia istnieje. Aha, niezbyt, bo większość firm zamieszanych w  ten szemrany proceder mieści się przy Przyokopowej…
  • Jeśli dziś istnieją piramidy finansowe, to nie organizują ich nigeryjscy książęta. Bank sprzedał dług za 10% jego wartości jednemu funduszowi. Ten opchnął dług innemu za 10% tego, co sam zapłacił. A na każdym etapie pojawiał się reprezentant lub pośrednik. Gdzie trafiłyby pieniądze, gdyby Piotr zdecydował się zapłacić?
  •  Nie należy liczyć na to, że jakakolwiek instytucja nad tym zapanuje. Takich instytucji, poza sądami, nie ma. BIK i KRD muszą zrobić to, o co prosi je wierzyciel, a każdy wierzyciel może zasłonić się magiczną formułką „działamy tylko na polecenie firmy stojącej jedno piętro nad nami, więc nie możemy nic zrobić”.
  • Ten artykuł powstał na podstawie pełnej korespondencji Piotra ze wszystkimi wymienionymi instytucjami i firmami. I wiecie co? Nigdzie, nigdy żadna z nich nie przeprosiła za swój błąd. Każda tylko wymyślała własne kwoty należności.
  • Jeśli wydaje Ci się, że zaciągając kredyt w banku, masz dług tylko wobec banku, to się mylisz. W tej sprawie pojawiły się nazwy sześciu firm, z czego jedna nawet nie raczyła przedstawić swojego związku z pozostałymi (ale szybki research wiąże ją z bankiem). Do tego dwa sądy, BIK, KRD i jeden bank, dzięki któremu udało się przypadkowo wykryć wpis w BIK. Jeśli to nie jest piramidą, to co nią jest?

I na koniec mała uwaga: prawdziwe nazwisko Piotra pozostaje do wiadomości redakcji. Nawet gdyby na to pozwolił, nie opublikowalibyśmy go, bo teraz naprawdę zasługuje na sporo odpoczynku.

Komentarz na koniec: to, jak krążą długi – zasadne czy nie – to naprawdę długa historia. Gdyby nie determinacja naszego bohatera, to płaciłby on 2000 długu, którego nigdy nie miał. A większość osób po odebraniu pierwszego pisma jest tak przerażona, że zgadza się na wszystko. Fakt – windykacja zaczyna przypominać przesłuchania na Łubiance: albo przyznasz nam rację, albo nie damy ci żyć. To dziki rynek, na który można wejść, nawet o tym nie wiedząc. Dlatego najlepsze, co można zrobić, to nie tylko nie zaciągać kredytów, ale też regularnie sprawdzać bazy BIK i korzystać z innych możliwości wczesnego wykrywania ewentualnych problemów. A jeśli już się wdepnie – nie można stracić przekonania o własnej racji, bo ta zaskakująco rzadko jest po stronie firm windykacyjnych.

Dobra rada: historie takie, jak opisana powyżej, są codziennością wielu osób, podobnie jak same konflikty z windykatorami. Niestety nasze prawo nie chroni wszystkich w takim samym topniu i wygrać z windykacyjnymi piramidami bankowymi nie jest łatwo. Jeśli też przydarzy Ci się podobny niefart, napisz do nas. Kredytolog opisze Twoją historię, żeby inni mogli się nauczyć egzekwowania swoich praw. Jeżeli masz inną ciekawą opowieść o swoich związkach z instytucjami finansowymi, też się do nas odezwij.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena