Maj – dyrygent chórów ptasich... Słowiki kląskają w jaśminie, konwalie upajają zapachem. Maj. Dzieciarnia odlicza dni do wakacji z nosem w przekwitających zawilcach. Młodociane lolitki z rozrzewnieniem wspominają zeszłoroczne wojaże.

Data dodania: 2010-05-13

Wyświetleń: 1926

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

- Pamiętasz tego wysokiego Francuza? Nooo, tego, wiesz... Fajny był, ale facet... Bosko było. Jedziemy jeszcze? Weź, jedźmy! - rozmarza się rozentuzjazmowana nastolatka w autobusie. Po czym następuje wzajemne przekrzykiwanie się dwóch papużek w pstrokatych trampkach. Połowa pasażerów porannego autobusu słyszy szczegółowe opowieści o imprezach przy wieży Eiffla i jak się Hugo przyczepił, a Jean Pierre był „taaaaaaaki słodki”, bo cmokał poparzone kasztanami palce. Długa salwa zaraźliwego chichotu. Chodzące katalogi – drobiazgowo rozpracowane plany na wakacje (tym razem wybierają się do Hiszpanii, zapewne szukać jakiegoś Fernanda upojnie tańczącego tango i własną piersią zasłaniającego przed rozjuszonym bykiem). Wcześniej były w Grecji, prawdziwe globtroterki. O Grecji tylko wspomniały mimochodem. Podejrzewam, że płomienny Apollo wyszukujący w tłumie plażowiczek blond piękności nie zwrócił uwagi na prężące wątpliwe jeszcze wtedy wdzięki dziewczynki. Ale podtrzymujące na duchu było to, że wśród rewelacji o dyskotekach, „zajebistych” samcach, świetnych opiekunach i fajnym programie tych „odjechanych” wakacji nie zabrakło wspomnień o zabytkach, naprawdę wartych zobaczenia miejscach i obiektach. Widocznie nawet w tyglu hormonów uchować się mogą po takim wyjeździe informacje odmiennej niż damsko-męska natury. Z perspektywy wieku zazdroszczę im tylko odwiedzanych miejsc, ale gdybym była szesnastolatką też przecież z upojeniem szeptałabym po kątach głównie o przystojniakach łypiących ku mnie rozognionymi ślepiami. Ostatecznie lat naście miałam i choć nie rozbijałam się po Europie, a „jedynie” po Polsce, swoje mam za skórą. <a href="http://kolonieiobozy.pl/">Obozy</a> na Mazurach do dziś wspominam z rozrzewnieniem i nadal jeszcze delikatnym pąsem. Barczysty ratownik „strzaskany na heban” z przeraźliwie niebieskimi oczami... połowa obozowiczek wodziła za nim maślanymi oczami. A ileż tych buchających testosteronem młodych chłopców wydeptywało ścieżki do naszych namiotów... Nie było tysiąca zajęć wypełniających szczelnie obecne programy, bezproduktywnie gniliśmy w namiotach, albo ganialiśmy po lesie, a i tak nie żałuję spędzonego tam czasu. Gdyby do tego dorzucić jakieś wycieczki, kilka pożytecznych zajęć z pielęgnowania urody, albo zajęcia strzeleckie (czy co tam jeszcze można aktualnie robić, z pobieżnej analizy tematu wynika, że właściwie nieograniczone możliwości są), to chciałabym mieć znowu te szesnaście, siedemnaście lat i dwa tygodnie „bujać się” po takich Mazurach. Choćby po to, żeby móc potem przekrzykiwać się w zatłoczonym autobusie, jak to Krzysiek ze starszej grupy pokazywał mi gwiazdy po ognisku, otulając swoim swetrem, choć wcale nie było zimno... I marzyć, że jak za rok pojadę do Włoch to jakiś „mega” przystojny Antonio będzie mi pod niebem Italii szeptał do ucha: „La mia bella, io sarò sempre la tua”...

Licencja: Creative Commons
0 Ocena