Z tym że bankierzy przekombinowali można się zgodzić. Bear Stearns tuż przed bankructwem miał "na książkach" 750 000 różnego rodzaju instrumentów pochodnych. W dużej części mocno wyrafinowanych. Analiza takiego portfela musiałby trwać latami. Zgoda więc - banki inwestycyjne w wielu przypadkach przegięły. Nadbudowa przerosła bazę (parafrazując Marksa).
Warto jednak przypomnieć że banki inwestycyjne przejechały się pewnej określonej kategorii instrumentów finansowych zależnych od pewnego określonego sektora rynku - a mianowicie na "przepakowanych" w formę papierów wartościowych kredytach hipotecznych podwyższonego ryzyka. Nie można przy tej okazji potępiać w czambuł wszystkich efektów ewolucji rynku finansowego, których efektem są teraz m.in. produkty strukturyzowane.
Nawiasem mówiąc, w zdecydowanej większości produktów strukturyzowanych wykorzystywana jest prosta opcja kupna . To naprawdę nie jest szczególnie wyrafinowany instrument pochodny. A działa następująco: "płacę Tobie 10 zł dzisiaj za prawo do zysku ze wzrostu np. akcji spółki X. Jeśli zysku nie będzie tracę swoje 10 zł". Przecież to konstrukcja analogiczna do ubezpieczenia - w zamian za określoną składkę mogę otrzymać kwotę X o ile zajdzie określone zdarzenie. Można ją też porównać do zakładu - stawiam 10 zł, żeby wygrać kilka razy więcej, ale mogę też stracić. Nie jest to chyba zbyt skomplikowane dla przeciętnego inwestora? Produkt strukturyzowany jest złożeniem opcji (instrumentu ryzykownego) oraz obligacji.
Co ważniejsze jednak (w kontekście opinii Pana Gwiazdowskiego): wystawianie przez banki opcji nie oznacza że zaczynają one ponosić jakieś dodatkowe ryzyko. Banki zawsze zabezpieczają swoje pozycje. Załóżmy, że bank wziął od inwestora 10 zł i w zamian za to zapewnia mu wypłatę określonego zysku o ile za rok WIG20 będzie na plusie. Taki bank od razu zainwestuje odpowiednią kwotę w WIG20 żeby się zabezpieczyć. Ta kwota będzie się dynamicznie zmieniać w czasie. Jeśli po roku bank będzie musiał klientowi wypłacić obiecany zysk wówczas przekaże mu po prostu to co zarobił na inwestycji w WIG20. Na czym więc zarabia bank? W ramach tych 10 zł które pobrał od klienta wziął też 1 czy 2 zł prowizji powyżej rynkowej ceny opcji (bo jest to nic innego jak cena opcji właśnie).
Amerykańskie banki mają problemy nie dlatego że zbyt aktywnie działały na rynku instrumentów pochodnych ale dlatego że spekulowały. Obstawiały, że ryzykowne kredyty będą spłacane i uda im się zarobić na zabezpieczonych nimi papierach. Ponosiły ryzyko, bo chciały zarabiać więcej. Wina tkwi nie w samych narzędziach ale w ich wykorzystaniu. Zwyciężyła chciwość - tak ceniona przez Adama Smitha jako główny motor działania homo economicus. Najwyraźniej homo economicus, zanim nauczy się ostrożności w obchodzeniu z nowymi zabawkami musi dostać mocno w twarz. I właśnie dostał (vide: bankructwa amerykańskich banków).
Na marginesie, instrumenty pochodne z powodzeniem stosuje guru inwestowania w wartość - Warren Buffet (pisałem już o tym na blogu). Fakt, że podchodzi do nich bardzo ostrożnie - twierdzi że osobiście obserwuje wszystkie derywaty które znajdują się w jego portfelu. Ale jednak nie stroni od tych "piekielnych wynalazków". Nie powinien się ich bać także Pan Robert Gwiazdowski.