Produkt strukturyzowany czyli po prostu struktura to pomysł na zainwestowanie pieniędzy w dwie rzeczy jednocześnie: depozyt (lub obligację) oraz opcję. Ta para, wbrew pozorom, doskonale się uzupełnia.

Data dodania: 2009-03-27

Wyświetleń: 2788

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Produkt strukturyzowany czyli po prostu struktura to pomysł na zainwestowanie pieniędzy w dwie rzeczy jednocześnie: depozyt (lub obligację) oraz opcję. Ta para, wbrew pozorom, doskonale się uzupełnia.

Załóżmy że inwestor ma 100 zł i chce mieć przynajmniej tyle samo za 3 lata. Nic prostszego jak zainwestować ok. 80 zł w obligacje lub wrzucić na depozyt. A pozostałe 20 zł? Można zainwestować w akcje. Ale z takiej kwoty - i to tylko pod warunkiem że będzie superhossa - przez 3 lata może się zrobić np. 2 razy tyle. W efekcie inwestor po 3 latach otrzyma 140 zł. Takie zgrzewki już zresztą istnieją na rynku – to fundusze stabilnego wzrostu.

Ile na tym się zarobi?

A jak zrobić z 20 zł znacznie więcej – np. 80 czy 100? Trzeba zainwestować w opcję – instrument znacznie bardziej ryzykowny niż bezpośrednia inwestycja w akcje, ale też potencjalnie bardziej zyskowny, bo mający formę zakładu – stawiam niewiele, mogę stracić wszystko lub wybrać kilka razy więcej niż postawiłem. Opcje w wersji saute są instrumentem finansowym od którego mało doświadczony inwestor powinien trzymać się z daleka. W zestawieniu z bezpiecznym buforem w postaci obligacji (lub bankowego depozytu) dają właśnie produkt strukturyzowany. Takie połączenie daje klientowi gwarancję zwrotu całości lub części zainwestowanego kapitału oraz szansę na dodatkowy zysk, potencjalnie znacznie wyższy niż na bankowej lokacie.

Tyle teorii. W praktyce wielu inwestorów zetknęło się ze strukturami. Można o nich powiedzieć tyle, że bardzo się od siebie różnią. Wspólną cechą tych produktów jest najczęściej gwarancja zwrotu kapitału (90 czy 100 proc. wpłaconej kwoty) oraz dostępność w czasie tzw. okresu subskrypcji. Większość produktów to rozwiązania stawiające na wzrost jakiegoś instrumentu finansowego – akcji, surowców, funduszy inwestycyjnych czy skomplikowanych strategii złożonych z kilku klas aktywów. W takiej sytuacji występuje tzw. wskaźnik partycypacji, czyli mnożnik, który mówi nam jaki dostaniemy udział we wzroście, czy będzie to 100 procent (a więc jeśli indeks akcji zyska 100 proc. my również tyle zyskamy) czy może więcej lub mniej.

Dobrze wybrać

Są też jednak inne konstrukcje, np. tzw. autocall, gdzie inwestor może liczyć na wypłatę określonego kuponu (np. 15 proc.) jeśli wybrane spółki giełdowe za rok będą przynajmniej na tym samym poziomie co dzisiaj. Jeśli tak nie będzie, inwestycja trwa dalej ale już z szansą na dwukrotność kuponu, a więc 30 proc. po 2 latach. Inne rozwiązania to np. „zakład” o to że kurs złotego do euro znajdzie się w ciągu roku w wybranym przedziale. Możliwości są praktycznie nieograniczone.

Jak je oceniać? Oczywiście każdy dystrybutor będzie zachęcał do swojej propozycji i trudno z jego strony liczyć na chłodną i bezstronną ocenę. Chociaż oczywiście poziom jakości materiałów informacyjnych pozwalających rzetelnie ocenić zasady działania i atrakcyjność produktu jest bardzo różny – raz kluczowe informacje zostaną ukryte lub podane pod „gwiazdką”, innym razem dostaniemy szczegółowy opis. Ostatecznie jednak to każdy inwestor samodzielnie musi ocenić, czy relacja zysku do ryzyka jest sensowna. Jeśli na przykład bank daje szansę zarobić 7 czy 8 procent w skali roku, ale pod warunkiem że zajdą określone okoliczności – np. złoty się umocni, wówczas należy zadać sobie pytanie, czy nie lepiej wziąć bezwarunkowe 6 procent na zwykłym depozycie.

Rodzaj zakładu

Taką kalkulację dość łatwo przeprowadzić i pozwala ona wyeliminować te produkty, w których relacja zysku do ryzyka jest mało zachęcająca. Jakiego ryzyka? Oczywiście ryzyka odzyskania tylko zainwestowanego kapitału. Nie jest to ryzyko duże – w porównaniu z ryzykiem straty znacznej części kapitału w przypadku inwestycji w fundusze akcji – ale jednak występuje. Dlatego też od produktu strukturyzowanego z pełną gwarancją kapitału nie można oczekiwać cudów. Należy oceniać jednocześnie potencjalny zysk oraz ryzyko. Przy czym struktury to nie perpetuum mobile, nie wszystko jest możliwe. Nie można liczyć na to, że zarobimy tyle, o ile wzrośnie w 3 lata WIG20, a jeśli spadnie to dostaniemy kapitał. To się „nie złoży” – opcja na WIG20 jest zbyt droga. Można oczywiście skonstruować taki produkt, ale udział we wzroście WIG20 będzie rzędu 30 a nie 100 procent – czyli coś za coś. Chyba że obniżymy gwarancję kapitału, wtedy rośnie ryzyko ale też rośnie potencjalny zysk.

Opcja jest rodzajem zakładu. Płacąc dzisiaj określoną kwotę, możemy zapewnić sobie prawo do otrzymania zysku w przypadku spełnienia się konkretnego scenariusza, np. wzrostu notowań jakiegoś instrumentu finansowego. Załóżmy, że akcja spółki X kosztuje 100 zł. Gdy oczekujemy, że za 4 lata będzie warta więcej, możemy ją po prostu kupić. Jest też i inne rozwiązanie – to nabycie tak zwanej opcji kupna, która da nam prawo do zysku z akcji również po 4 latach. Może ona kosztować 23 zł. Jeśli po 4 latach akcja zdrożeje ze 100 do 180 zł, to nadwyżka w całości trafi do naszej kieszeni. Kiedy zaś notowania spółki spadną poniżej 100 zł, to nie zarobi nic, no i stracimy 23 zł wydane na opcję.

Jak to działa w praktyce?

Spróbujmy samodzielnie skonstruować produkt strukturyzowany. Załóżmy że ma to być inwestycja oparta o akcje spółki X. Zamiast kupować za 100 zł akcje tej spółki, możemy wydać 23 zł na opcję i 77 zł na obligację. Przypuśćmy, że rocznie na obligacji 4-letniej możemy zarobić 6,8 procent. Przy takiej rentowności inwestując dzisiaj 77 zł w papiery dłużne mamy pewność odzyskania 100 zł po czterech latach. Efekt? Dzięki temu papierowi mamy zapewniony zwrot z wpłaconych pieniędzy, a 23 zł wydane na zakup opcji daje nam szansę na zysk. Tak właśnie działa produkt strukturyzowany.

A skąd 23 złote? To cena opcji – jest to wyrażone w pieniądzu prawdopodobieństwo zajścia określonego scenariusza w przyszłości. W tym przypadku tym scenariuszem jest wzrost notowań akcji spółki X – wówczas uzyskamy zysk w opcji, równy zmianie ceny akcji. Czy to znaczy że bankowi, który wystawia opcję zależy na spadku notowań? Absolutnie nie. Bank który wystawia opcję natychmiast się zabezpiecza, a więc kupuje odpowiednią porcję akcji spółki X – tak by mieć z czego zapłacić jeśli po 3 latach okaże się, że akcje wzrosły. Banki wystawiają tysiące różnych opcji często na zupełnie przeciwne scenariusze – nie mogą sobie pozwolić na hazard. Taki jak niektóre polskie przedsiębiorstwa, które zabezpieczały się z pomocą opcji przed ryzykiem walutowym.

Wróćmy do naszych 100 złotych – ta kwota dzieli się idealnie na obligację i opcję. Rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Może się okazać, że prawo do zysku z akcji spółki X kosztuje nie 23, a 46 zł. Cena opcji zależy bowiem od tego, z jakim prawdopodobieństwem będziemy na niej w stanie zarobić. Im bardziej zmienny jest instrument finansowy będący podstawą opcji, tym jest ona droższa (np. akcje spółki brazylijskiej, które w ciągu zaledwie kilku dni mogą spaść o kilkadziesiąt czy wzrosnąć o kilkaset procent).

Tak więc, gdy mamy opcję wycenianą na 46 zł, a w obligacje musimy zainwestować 77 zł, to nasz produkt się „nie składa”. Trzeba wówczas mniej pieniędzy przeznaczyć na instrument pochodny. Co będzie, gdy wydamy nie 46, a 23 zł? Wtedy opcja będzie obejmować tylko połowę nominału naszej transakcji, a więc nie 100, a jedynie 50 zł. I będziemy mieć prawo do zysku tylko od tej kwoty. W praktyce więc, jeśli akcja spółki X zdrożeje o 50 zł, otrzymamy zwrot kapitału powiększony o połowę zysku z akcji – łącznie 125 zł. A zatem nasz udział we wzroście notowań akcji spółki X wynosi 50 proc. (a nie 100 proc., jak w poprzednim przykładzie). Owe 50 proc. to właśnie wspomniana partycypacja (określana też czasem jako współczynnik udziału) – pojęcie bardzo często wykorzystywane w produktach strukturyzowanych.

Do tego schematu warto jeszcze wprowadzić prowizję dystrybutora struktury. Zwykle jest ona potrącana ze środków wpłacanych przez klienta. W naszym przykładzie inwestor wpłaca 100 zł. Za 77 zł kupowana jest obligacja – zostaje 23 zł. To z tej kwoty, przed zakupem opcji, będzie potrącona prowizja. Jeśli będzie to 6 zł, wówczas na opcje zostanie 17 zł. Partycypacja wyniesie już nie 50 proc., a jedynie 37,5 proc. (17/46). I mamy swoją prostą strukturę z pełną gwarancją kapitału, skonstruowaną z wykorzystaniem opcji kupna (call) na akcje jednej spółki.

Kolejny krok w ewolucji

Trzeba pamiętać o tym, że struktury z pewnością nie są cudownym rozwiązaniem finansowym. Są natomiast kolejnym krokiem w ewolucji rynku. Dzięki nim przeciętny polski inwestor może zarabiać na akcjach z Bliskiego Wschodu, na złocie, towarach rolnych czy niedostępnych na polskim rynku funduszach. Co ważne, eliminowane jest tu też ryzyko kursowe – nawet jeśli produkt oparty jest na instrumencie finansowym denominowanym np. w dolarach inwestor nie musi się obawiać umocnienia złotego do dolara – w złotówkach zarobi tyle, o ile w procentach zmienią się dolarowe aktywa. Oto magia instrumentów pochodnych.

Liczy się też gwarancja kapitału – szczególnie cenna w trudnych czasach. Inwestując w rynek akcji z wykorzystaniem obligacji i opcji, wiemy, że nasze aktywa nigdy nie spadną poniżej tego, co zostało ulokowane w papierach dłużnych – to twarde dno to najczęściej 70 czy 80 proc. początkowej wpłaty. Tymczasem bezpośrednia inwestycja w akcje w ostatnim czasie mogła przynieść nawet 70 proc. straty. Struktura z gwarantowanym kapitałem nigdy nie odnotuje takiego spadku.
Licencja: Creative Commons
0 Ocena