Pojawił się jako szlachcic, zanim go wybrali na króla.
Potem przemawiał jako ptak z ogromnymi skrzydłami, a czasem jako ryba z rogami.
Na czarnym koniu galopował w tłumie, by dotrzeć do Łęczycy jako wilk.
Nie wszyscy uważali za zaszczyt składać mu ofiary, więc umarli na dziwny zbieg okoliczności.
Ostał się jeno ten, który go powalił. Wróżbita, Maćko z Pacanowa, syn młynarza, co wielkich okpiwał.
– Czo sz tą Polszczą, skoro nikogo już nima?
– Kurwa!
Nie wiadomo, który z nich krzyknął to przeklęte słowo, ale starło się męstwo i bóstwo. Gniewnie wzięli się za bary. Fruwali obaj i nie było widać, kto zwycięża.
– Za ojczyznę! Za odezwę! – krzyczał Maciek i przestał się czaić.
Szlachcic upadł, spod płaszcza wysunął się ogon i kopyta.
– Jam już nie jest z Pacanowa! Wywróżyłem sobie z ręki to zwycięstwo. Jam jest teraz wolny obywatel księstwa.
Ten, co dogorywał podniósł wzrok, bo nie wiadomo skąd zjawił się naród.
– Żyją? Brawo. – W końcu umarł.
– Klawo! – krzyknęli ludzie – Koniec udręki!
– Kulawo! – krzyknął Maciek wróżbita, bo zobaczył, że nie ma już ręki.