I tu dochodzimy do kwestii poruszonej w tytule. Utylitaryzm. Oznacza on ni mniej, ni więcej tylko to, że nie ma znaczenia to, czy coś jest słuszne czy nie. Czy coś jest złe, czy dobre. Liczy się tylko rachunek zysków i strat.
Profesor Hugenholtz zastosował właśnie podejście utylitarystyczne. Wynika z niego, że własność intelektualna nie jest uzasadniona moralnie. Gdyby była czymś słusznym nie potrzebne byłyby żadne konsultacje, tylko po prostu by ją wprowadzono. Tak jak ochronę życia czy własności materialnej (notabene, własność materialna jest chroniona wybiórczo, gdyż państwa okradają swoich obywateli). Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdzi na przykład, że ludzi po 90 można zabijać albo, że jeżeli posiadasz coś przez 10 lat, to można Ci to już ukraść. Wynika to z przyrodzonych nam praw naturalnych.
Swoją drogą ciekawe, w którym miejscu przebiega granica? Jaki okres jest według utylitarystów dobry i dlaczego? 50 lat jest w porządku? A 51, czy 60? Co się bierze pod uwagę ustalając właściwy okres? I dlaczego "własność" po upływie pewnego okresu może przestać nią być? Jaka magia to sprawia? Bardzo bym się chciał dowiedzieć.
Na koniec poruszę jeszcze kwestię biednych artystów, którzy na emeryturze będą musieli się zadowolić suchym chlebem i wodą. Już widzę Madonnę, Prince'a czy Jamesa Hetfielda żebrzących pod kościołem. Ktoś próbuje sobie w okrutny sposób żartować z ludzi naprawdę biednych. Być może rzeczywiście część artystów, to są jakieś ofiary losu i nie odkładają na starość, ale to ich sprawa i państwo nie powinno się tym zajmować. Ale akurat w tym przypadku (wydłużenie okresu ochrony prawa autorskiego) interesy artystów są na ostatnim miejscu. Lobby producentów już o siebie zadba.