Naprawdę miałam dosyć. Siedziałam od pół roku w domu. Im bardziej tam siedziałam, tym więcej czytałam durnowatych książek i oglądałam równie durnowate seriale. Mateusz od wielu lat czytał wyłącznie pozytywne pozycje literackie: „Czym się karmisz, tym nasiąkasz ”, „Co dajesz - wraca”. Tym się karmił, tym się nakręcał. Ja przerzuciłam się na pilates i feng-shui. Ale moja podświadomość załapała temat z książki: „Jak skończysz czterdziestkę, to cię uśpią”. Bałam się. Mój ojciec zawsze mówił matce takie rzeczy. Zastanawiałam się na ile przyczynili się do mojej złej karmy. Zaprogramowali mój strach. Jestem pewna. Zauważyłam, że coraz częściej mówię do siebie. Stanęłam i zupełnie nieświadomie monologowałam przed lustrem:
- A gdyby powiększyć sobie piersi i wyjechać w poszukiwaniu przygód. W poszukiwaniu prawdziwej, nie powiem tego słowa na M. Majorka, nie Casablanca. Inni ludzie, inni klimat. Inny męski, czarujący, kruczoczarny Mateusz. Oszukam przeznaczenie. Niech będzie blondyn, Bradzio Pidzio. Si. Albo niech ma brodę, albo coś dłuższego. Włosy niech będą dłuższe. Niech będzie owłosiony cały. Niech to będzie masażysta - dotknęłam swoich małych piersi - Niewidomy masażysta. Ole! Muszę się odrobinkę podlać.
Bez odgłosu, po cichutku wlazła Carmen. Wiedziałam, że słyszy:
- Czyż nie, Carmen? - dodałam.
- Gdyby umiała się pani ogarnąć, byłaby pani inną kobietą. Teraz telewizja potrzebuje zadbanych. To pani obżarstwo do niczego dobrego nie doprowadzi. A podlewać to by się pani mogła z umitygowaniem - komentowała zbierając zastawy ze stołu.
- Co to za słowo, Carmen?
- Normalne, polskie. A nie: si, gracias. Co to kogo obchodzi? Woda z mózgu.
Pani jest wykształcona, piękna. Można artykuły dla gazet pisać. A nie ogłoszenia matrymonialne.
No i co z tego, że tyle lat zmarnowanych. Można zacząć od nowa.
- Carmen odejdź. Daj mi spokój. Zasłaniasz. Manchego odchodzi od Laury - odganiałam ją od telewizora.
- Idę, ale nie będę krzyczeć „chować kieliszki” jak pan Mateusz podjedzie.
- Nie musisz. Podjęłam decyzję.
- Jaką decyzję?
- Odchodzę.
- Proszę mi oddać ten alkohol! - próbowała zabrać butelkę ze stołu, więc ją przycisnęłam do siebie.
- Proszę. Zobacz Carmen - otworzyłam laptopa - ktoś jednak odpisał - wysłałam swoje ogłoszenie matrymonialne, tak na próbę : „Jestem teraz właścicielem siłowni. Kocham panią.” Widzisz… Albo to: „Jestem emerytowanym aktorem. Grałem w reklamach kleju do zębów. Powinna mnie pani znać”. Oddychaj Carmen. Jeszcze, głębiej - sapała ze złości na mnie. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, aby kontynuować.
- Powinnam znać? Możesz odejść. Resztę doczytam sama.
Lubię Marysię, w sensie Carmen. Jest taka wrażliwa, oddana i potrafi kochać
Rysia, który rozmawia ze zwierzętami, bo ma podobno wyrobioną intuicję. A ja nigdy nie przeżyłam prawdziwej miłości. Mateusz… Nawet nie wiem jak wygląda. Czy ma cellulit, czy nowy pieprzyk. Tyle czasu minęło. Obejrzę serial, a potem się zastanowię.
Dopiłam resztki z butelki i zasnęłam.
- Hola. Pani Sola? - usłyszałam, jakby przez sen.
- Que tal? To pan odpowiedział na moje ogłoszenie? - słyszałam szum morza i grzało słońce.
- Si. Nazywam się Manuel Manchego. Dziękuję, że pani przyszła - siedziałam w meksykańskiej restauracji. Na stole leżała róża i książka. Kruczoczarny nieznajomy dotykał mojej ręki.
- Co pani robi? - nie wiedziałam o co pyta, ale z ruchu jego warg ustaliłam, że o mój zawód.
- Jestem dystrybutorem kosmetyków - odpowiedziałam.
- Piękny zawód. Zamówię Martini. Szybko pani przyszła.
- A po co tyle czekać? Tak ładnie pan napisał - wypiłam duszkiem Martini. Chyba zaschło mi gardle.
Zamówię następne. Może powie mi coś o sobie… Był taki piękny i delikatny. Czułam muskania jego warg na swojej dłoni i ciepło, jakbym jadła masło orzechowe.
- Nie mam nic do ukrycia. Jestem otwarta i szczera. Mówię co myślę. A pan co myśli? - miał na sobie meksykańskie sombrero, które przeszkadzało mi dojrzeć kolor jego oczu.
- Różne rzeczy. Raz myślę o pracy, raz o niej nie myślę. Tak po prostu już mam.
- Potrafi pan złapać równowagę - uśmiechnęłam się w dziwnie zwolnionym tempie i moje wargi lekko zatrzepotały.
- Si. Jeśli tylko praca nie jest ciężka. Silny jestem. Pani jest delikatna. Ale widzę, że nosi pani w sobie ciężary. Co wewnątrz, to na zewnątrz. Musi się pani ich pozbyć. Wiszą u szyi i ramion.
- Tak, te ciężary nie pozwalają się ruszyć. Bez nich mogłabym pójść daleko - przesuwałam się ciałem w jego kierunku.
- Pięknie to pani powiedziała. Jeśli zmierzymy się z tym razem, to udźwigniemy wszystkie ciężary. Szybko pani pije. Zamówię następny. O czym to ja mówiłem…
- Że jak nie będziemy sami, to nie będziemy samotni.
- Co robimy, żeby móc razem... - obsunęłam się pod stolik.
- Si, za szybko pani pije - usłyszałam dziwny dźwięk.
- Carmen! Co tam? Spałam? Tyle czasu? - spojrzałam na zegar. Robiłam to coraz częściej. Przesypiałam - Mogłaś mnie obudzić.