Jest to próba oryginalnego ujęcia struktury wypowiedzi w Wielkiej Improwizacji. Autor stara się przybliżyć koncepcję, która legła u podstaw ezoterycznej interpretacji tej sceny.

Data dodania: 2012-03-14

Wyświetleń: 15552

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

                                   POLIFONIA WIELKIEJ IMPROWIZACJI

            Kim tak naprawdę jest Konrad i dlaczego w Prologu występuje jako Więzień. Dlaczego Mickiewicz nie wyposażył go ani w imię ani w nazwisko? Może dlatego, że wtedy nie był jeszcze Konradem. To zapewne jeden z filomatów skazanych w procesie Nowosilcowa, nadwrażliwy poeta, który funkcjonuje na granicy jawy i snu, budząc się i zasypiając na przemian. Jego wizjom towarzyszą Anioł i Duchy. Przeznaczony do wielkich zadań, jest prorokiem, głosem Boga i dlatego naznaczony zostaje także cierpieniem. Wielkość i cierpienie zawsze idą ze sobą w parze. Posłuchajmy, jaki jest punkt widzenia Anioła:

                                               My uprosiliśmy Boga,

                                               By cię oddał w ręce wroga.

                                               Samotność mędrców mistrzyni.

                                               I ty w samotnym więzieniu,

                                               Jako prorok na pustyni,

                                               Dumaj o swym przeznaczeniu.

            Już jako dziecko doświadczał niezwykłych wojaży, kiedy na prośbę zmarłej matki anioł prowadził je w przestrzeń, gdzie wieczność świeci. Sen wyparował po przebudzeniu, ale został utrwalony w głębi duszy. Jest chłopiec jednocześnie zarażony jakimś nieokreślonym złem lub, mówiąc inaczej, potencjalnie przygotowany na jego interioryzację. Warto w tym miejscu przywołać jeszcze jedną tajemniczą kwestię Anioła:

                                               I pamiątki wyższych światów

                                               W głąb ciągnąłeś, jak kaskada,

                                               Gdy w podziemną przepaść wpada,

                                               Ciągnie liście drzew  i kwiatów.

                Widać zatem, że psychika Więźnia od zarania funkcjonowała na granicy świadomości i podświadomości, świata i zaświatów, szczęścia i cierpienia, dobra i zła. Anioł (Stróż – jak się domyślamy) często nie miał śmiałości Ku niebieskiej wracać stronie, by nie spotkać matki dziecięcia,  oszczędzić jej zmartwień. Egzystencja Więźnia konstytuuje się w jej graniczności. On sam zdaje sobie z tego niejasno sprawę, stąd jego niezwykłe intuicje. Czuje, że nauka nie dociera do prawdy, ponieważ bada jedynie świat zjawisk, nie dociera, mówiąc językiem Kanta, do rzeczy samej w sobie.[1] Nauka nie bada fenomenu snu, który jest „życiem duszy”[2] (Mędrcy mówią, że sen jest tylko przypomnienie -/Mędrcy przeklęci!).  Nauka wreszcie nie obejmuje przestrzeni wyobraźni, która dla wieszcza jest epifanią prawdy najwyższej. Graniczność – elementarne doświadczenie egzystencjalne Więźnia – otwiera możliwość syntetyzowania wielu wymiarów rzeczywistości: świata realnych zjawisk, przestrzeni wyobraźni i, leżącego za jej granicami, marzenia. Więzień znajduje się w takim stanie ducha, kiedy cierpienie i udręka prowadzą do jakiegoś szczególnego uniesienia, które sprawia, że niepoznawalne jest intuicyjnie uchwytne, a to co jest poza granicami doświadczenia objawia się jako niezwykle silne przeczucie. Nadzmysłowy świat to domena duchów, które, jak w klasycznym moralitecie, walczą o myśli i uczucia człowieka. Co więcej, żywią się nimi. Człowiek ma nad duchami władzę, choć nie zdaje sobie z tego sprawy:

                                               Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!  

                                               Kiedy myśl  w twojej głowie, jako iskra w chmurze,

                                               Zabłyśnie niewidzialna, obłoki  zgromadza

                                               I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;

                                               Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,

                                               Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,

                                               Tak czekają twej myśli - szatan i anioły;

                Myśli i uczucia przekładają się na czyn w świecie doczesnym, zwłaszcza w sytuacji granicznej, a w takiej znajdował się Więzień. Karl Jaspers ujął to w sposób następujący: „Każde działanie pociąga za sobą następstwa, o których działający nie wiedział”. A ponieważ nie wiedział, wchodzi on automatycznie w obszar tragiczności. Tragiczność i wolny czyn uwikłane są we wzajemne zależności.[3] 

                I tak oto dochodzimy do najbardziej zdumiewającego momentu „psychomachii”  Więźnia. Chodzi  mianowicie o dwa napisy na ścianie celi. Pierwszy: D.O.M. GUSTAVUS OBIIT M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS. I drugi:  HIC NATUS EST CONRADUS M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS.

Skąd się wziął nagle Gustaw – bohater IV części – w więziennej celi? Dlaczego umarł, skoro nie był człowiekiem, ale Upiorem? Cielesny  Gustaw zmarł, popełniwszy samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości do pięknej Pastereczki. Upiory zaś nie umierają.[4]

                Przypomnijmy! Upiór corocznie wstaje z grobu w nocy z 1 na 2 listopada, by przez cztery niedziele cierpieć i znosić udręki, przed którymi chciał uciec w samobójstwo. Był na obrzędzie Dziadów, gdzie zobaczył swoją ukochaną; był u księdza – swojego nauczyciela – u którego odbył symboliczną spowiedź, podzieloną na trzy godziny: miłości, rozpaczy i przestrogi. Po odbyciu corocznej kary, wraca z końcem listopada do krainy Upiorów, czyli, jak przypuszczamy, do chrześcijańskiego piekła (eschatologicznej przestrzeni samobójców). Nie byłoby zatem nic dziwnego w tym, gdyby Gustaw chciał przerwać  zaklęty krąg powrotów Żyda – wiecznego tułacza.  

                W wielu religijnych doktrynach (również chrześcijańskiej) pojedynczy los człowieka można odmienić wyłącznie w cielesnej egzystencji. Poza ciałem nie ma już takiej możliwości, zwłaszcza jeśli skazanym się jest na wieczne potępienie.

                Ośmielmy się postawić zatem następującą hipotezę: Upiór nie wraca do grobu po czterech tygodniach, lecz wciela się w jakiegoś nieszczęśnika; w kogoś, kto byłby łatwym celem, np. poeta, z natury wrażliwy i zbuntowany. Wówczas  eschatologiczny determinizm przestałby działać. Upiór zyskuje ciało człowieka, a ciało z kolei staje się narzędziem zmiany przeznaczenia. A zatem nie mamy tutaj  do czynienia – jak twierdzi część  badaczy – z symboliczną przemianą romantycznego kochanka w bojownika o sprawę narodową. Zachodzi tu proces o wiele bardziej skomplikowany.

                Jeżeli spróbujemy zinterpretować to, co się stało w celi Więźnia w kontekście Heglowskiej dialektyki, będziemy mogli zaobserwować bardzo ciekawą triadę. Gdyby przyjąć, że tezą jest bezimienny Więzień, a antytezą Gustaw, którego imię pojawia się na ścianie celi, to syntezą będzie nie kto inny jak Konrad. Nie jest on, podobnie jak heglowska synteza, zwykłą sumą obu czynników, ale zupełnie nową jakością. Przyjęcie takiej hipotezy stawia w zupełnie innej perspektywie napis: „hic natus est Conradus”. Oto teraz narodził się Konrad. Więzień pisze na ścianie celi swoje nowe imię, ma więc świadomość, że dzieje się coś zupełnie niezwykłego; że Konrad, czyli on sam, obdarzony został ponadprzeciętną władzą i mocą.  Nie jest przypadkiem, że kwestia Ducha mówiącego o niezwykłej władzy człowieka pojawia się zaraz po „narodzinach” nowego bohatera przeznaczonego do wielkich dzieł. Jakich? Okaże się później.

                Prometeizm  Wielkiej Improwizacji?

 

                Porównajmy ze sobą dwa fragmenty:

                 

                                               Błąkać się w cudzoziemców, w nieprzyjaciół tłumie,

                                               Ja śpiewak, - i nikt z mojej pieśni nie zrozumie

                                               Nic – oprócz niekształtnego i marnego dźwięku.

                                                                                                              (Prolog)

                Oraz:

                                               Samotność – cóż po ludziach, czy-m śpiewak dla ludzi?

                                               Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,

                                               Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?

                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poeta romantyczny widzi więcej i czuje bardziej niż zwykli śmiertelnicy. Oba fragmenty – jeden pochodzący z Prologu, drugi z Wielkiej Improwizacji – są do siebie zaskakująco podobne, zarówno pod względem problematyki, jak i poetyckiej frazy. Wieszcz jest samotny, gdyż głębie jego myśli i uczuć nie są rozumiane przez czytelników. Są również poza obszarem utrwalonej przez tradycję moralności. Konrad śpiewa pieśń, o której bez zbytniej przesady można powiedzieć, że „pachnie” siarką. Być może już tutaj odnajdziemy pierwsze ślady opętania.

                                               Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -

                                                               Krew poczuła – spod ziemi wygląda –

                                               I jak upiór powstaje krwi głodna:

                                                               I krwi żąda, krwi  żąda, krwi żąda.

                                                                    Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga

                                                                    Z Bogiem i choćby mimo Boga!

                Dalej mowa jest o tym, że pieśń jak wampir musi gryźć rodaków, by zostali upiorami po to, żeby następnie gryźć ciało wroga, pić jego krew, a na końcu jego ciało przybić gwoździami i zstąpić razem z nim do piekła. Pieśń powstaje z grobu jak Upiór, jak samobójca Gustaw – podobieństwo to wręcz się narzuca.  Ksiądz Lwowicz upomina: „Konradzie, stój, dla Boga, to jest pieśń pogańska”. Przerażenie sługi bożego ma źródło w fakcie, że jedyną motywacją autora jest zemsta. Jeśli Bóg jest z nami, to dobrze, jeśli nie, to trudno. Pieśń to nie tyle pogańska, co szatańska. Zło manifestuje się w niej w tak jawny sposób, że żadne patriotyczne motywacje nie są w stanie go usprawiedliwić.

                Od momentu wydania Konrada Wallenroda toczyła się w Polsce dyskusja, czy z dużo mocniejszym wrogiem można walczyć metodami i sposobami nieetycznymi. Młodzi zobaczyli w tej powieści poetyckiej przede wszystkim apoteozę czynu, klasycy zaś usprawiedliwianie zdrady.  Konrad nieprzypadkowo jest imiennikiem swojego „starszego” kolegi. Jest znakiem kontynuacji misji zniszczenia wroga za wszelką cenę zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. Dobrze! Jednak Konrad posyła cały swój naród do piekła, by żądza zemsty mogła być zaspokojona. Ona to właśnie mąci autorowi pieśni rozum, ale, co ważniejsze, zabija elementarny instynkt moralny. Zło manifestuje się w Pieśni Konrada z całą otwartością i nie pozostawia żadnej wątpliwości co do stanu ducha jej autora. Ale wszak już Więzień przeczuwa, co się będzie działo w jego opętanej przez złego ducha duszy:

                                                               I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu,

                                                               Jako dyjament w brudnym zawarty kamieniu.

                                                                                                                             (Prolog)

 

                Wielka Improwizacja zostaje wygłoszona przez Konrada w noc wigilijną, w małej ciemnej celi. W taki dzień nawet więźniowie są razem, włącznie z Kapralem, który im towarzyszy. Wszyscy! Tylko nie Konrad. On w oddalonej celi daje się ponieść poetyckiemu szałowi, który ciemną klatkę przemienia w przestrzeń kosmiczną:

                                                                              Ja mistrz!

                                                               Ja mistrz wyciągam dłonie!

                                                               Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie

                                                     Na gwiazdach jak na szklanych harmoniki kręgach

                                                               To nagłym, to wolnym ruchem,

                                                               Kręcę gwiazdy moim duchem.

                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poczucie osamotnienia w wigilijny wieczór, opętanie, odczuwanie potężnej mocy i władzy poprowadzą Konrada do konfrontacji z samym Bogiem. Ale zanim to nastąpi wciela się w rolę Demiurga, który na  nowo stwarza świat i nadaje mu swój porządek. Euforia  wygenerowana  przez spotęgowane wewnętrzne moce sprawia, że Konrad czuje się potężniejszy od Boga:

                                               Boga, natury godne takie pienie!

                                                               Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.

                                                               Taka pieśń jest siła, dzielność,

                                                               Taka pieśń jest nieśmiertelność!

                               Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,

                               Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?

                                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

Myśli wcielają się w słowa, słowa natomiast mają moc kreacyjną. Konrad podobnie jak Bóg stwarza wszechświat i nad nim panuje. Myśli to gwiazdy, uczucia to kosmiczne wichry. Zatem przestrzeń Wielkiej Improwizacji to mikrokosmos wnętrza Konrada. Ten wielki wzlot wieszcza jest naprawdę wędrówką do ostatecznych granic własnej duszy.

 Teoria mikrokosmosu była Mickiewiczowi znana. Oczytany w literaturze ezoterycznej, badał między innymi koncepcje Swedenborga, Saint- Martina, Angelusa Sillesiusa czy Boehmego. Najkrócej rzecz ujmując, teoria ta mówi, że wnętrze człowieka zbudowane jest tak samo jak otaczający nas zewsząd kosmos. Są w nas gwiazdy, planety, komety, wybuchają supernowe – umierają jedne, rodzą się inne. Pamiętajmy, że siły mentalne i psychiczne Konrada spotęgowane są obecnością w nim złego ducha (duchów?), dlatego też w owej podróży w głąb samego siebie z łatwością przebija się przez cienką skorupę świadomości, eksplorując takie pokłady własnej psychiki, o których istnieniu nie miał pojęcia. Konrad znajduje się w całkowicie mu obcym miejscu, ale jednak „własnym”. Intuicja poety podpowiada  „polskiemu Prometeuszowi”, że owa przestrzeń posiada szczególne właściwości. (…sam śpiewam w sobie/Śpiewam samemu sobie) Akt poetycki jest jednocześnie aktem stwórczym w najściślejszym tego słowa znaczeniu.  Bóg momentalnie pokochał to, co stwarzał, widział, „że dobre było”. Konrad pokochał to, co zobaczył w sobie, ponieważ był przekonany, że „zobaczona” rzeczywistość jest jego własnym dziełem. Stąd się bierze to pyszne stawianie na równi ze Stwórcą.[5]

                                               Jam się twórcą urodził:

                                               Stamtąd przyszły siły moje,

                                               Skąd do Ciebie przyszły Twoje,

                                               Boś i Ty po nie nie chodził:

                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

Konrad wydaje się przekonany, że „świat” nie jest jego „psychiczną własnością”, ale właśnie jego dziełem, wywiedzionym  mocą poetyckiego szału.  Wzlot Konrada to jego euforyczna miłość, taki stan ducha, w którym wydaje się, że wszystko jest możliwe, nawet pojedynek z Bogiem. Transcendując  we wzlocie, osiąga Konrad pełnię istnienia.[6]

Wydaje się jednak, że Wielka Improwizacja nie jest aktem stwarzania, ale  aktem poznania. Jego wewnętrzny byt już istnieje! Wewnętrzny byt, który jest istnieniem.[7]

 

MONOLOG CZY DWUGŁOS?  (KONRAD SKOWANY)

Często interpretuje się Wielką Improwizację jako patriotyczny poryw nadwrażliwego młodzieńca, który tak ukochał własny naród i ojczyznę, że gotów był wyrwać władzę nad nim samemu Bogu, którego Konrad posądza o nieczułość. To zimny i wyrachowany klasyk.

                                               Kłamca, kto ciebie nazwał miłością,

                                               Ty jesteś tylko mądrością

                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

To prawda! Ale poprzestawanie wyłącznie na takim wyjaśnieniu motywacji Konrada jest, moim zdaniem, niewystarczające. Nie zapominajmy o Gustawie, jeżeli to on właśnie opętał Więźnia. Motywy Gustawa są zdecydowanie odmienne. On, chcąc odmienić na wieczność zapisane mu losy, musi zburzyć istniejący, boski porządek świata. I musi się spieszyć! Wszak wydarzenie nazwane Wielką Improwizacją ma miejsce w wigilię Bożego Narodzenia. Gustaw ma czas do północy, bowiem później pojawi się na Ziemi Chrystus i ten boski porządek rzeczywistości zostanie utrwalony, a Gustaw będzie musiał, jak co roku, znów pojawić się na świecie by cierpieć.  Badacz Mickiewicza- Bogusław Dopart snuje na ten temat bardzo ciekawą uogólniającą refleksję:

…człowiek będący wybranym naczyniem Boga wdziera się w obszar wielkich tajemnic świata i, z braku należytego udoskonalenia duchowego, staje się narzędziem szatańskiej intrygi: Szatan chce przeciągnąć na swoją stronę Bożego wybrańca, a przez bunt i bluźnierstwa człowieka uosabiającego „nowe światło na ziemi” pobudzić Stwórcę do gniewu niszczącego cały świat stworzony. Toczy się wówczas podwójna walka duchowa – wewnętrzna, polegająca na zmaganiu władz duchowych bohatera i kosmiczna, jako że bohater duchowo uczestniczy w pojedynku nadprzyrodzonych potęg Dobra i Zła.

Konrad jako heglowska synteza jest jednocześnie i Więźniem , i Gustawem. Taka sytuacja rodzi poważne problemy z właściwym odczytaniem Wielkiej Improwizacji. Bo Konrad nie jest tylko polskim Prometeuszem, który wadzi się z Bogiem, wyzywa go na pojedynek, ponieważ nie może pogodzić się z niewolą własnego narodu. To także Gustaw, który też chce walczyć z Bogiem w imię własnych celów. Problem zatem z tym tekstem polega na jego niejednorodności. Improwizacja nie jest monologiem, ale dwugłosem. Jeśli będziemy czytać Wielką Improwizację jak monolog, nie wyjaśnimy wielu sprzeczności obecnych w tekście. Nie zamierzam dokonywać szczegółowej egzegezy ich wszystkich, ale zwrócę uwagę przynajmniej na jedną. Konrad mówi:

                                               Ja kocham cały naród!....

                                               …………………………………….

                                               Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

                                               Chcę nim cały świat zadziwić,

                                                                              (Wielka Improwizacja)

Potrzebne jest spełnienie jednego warunku. Konrad musi od Boga otrzymać władzę (Daj mi rząd dusz!).  Konrad wie, czego chce:

                                               Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,

                                               Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,

                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

A jednocześnie kilka wierszy wcześniej mówi coś, co budzić może w uważnym czytelniku najwyższe zdumienie:

                                               Co ja zechcę, niech wnet zgadną,

                                               Spełnią, tym się uszczęśliwią,

                                               A jeżeli się sprzeciwią,

                                               Niechaj cierpią i przepadną

                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

                Nie można kochać narodu, chcieć jego dobra, cierpieć za miliony, a równocześnie zapowiadać, że będzie rządziło się w tyrański sposób. To w czym Konrad byłby lepszy od cara? Jak więc rozwiązać ów węzeł sprzecznych deklaracji?  Chyba tylko w ten sposób, że tylko z pozoru mówi to jedna osoba. Kiedy przez Konrada przemawia młody filomata, wówczas dominują treści o charakterze patriotycznym. Kiedy górę bierze Gustaw, wtedy w ustach Konrada pojawiają się słowa pychy, złości i agresji. Zastanówmy się, czy młody student mógłby wypowiedzieć słowa: Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę? Z całą pewnością nie! Natomiast Gustaw i owszem. Wszak nieśmiertelności już doświadczył.

                Problematyczna jest zatem ta miłość Konrada do własnego narodu. A to z kolei stawia w wątpliwość jego rzekomy prometeizm. Warunkiem miłości jest afirmacja świata takiego, jakim jest (postawa księdza Piotra, do którego jeszcze przyjdzie nam powrócić). Konrad jest buntownikiem; nie akceptuje nie tylko sytuacji, w jakiej znalazł się naród polski. On nie zgadza się z całym porządkiem rzeczywistości. Jest buntownikiem totalnym.


                                                                                              - Tak gardzę tą martwą budową,

                                                               Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,

                                                               Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo

                                                               Nie mogłoby jej wnet zwalić.

 

                Postawa prometejska zakłada metafizyczny bunt. To prawda! Prometeusz walczy z Zeusem, ale kocha człowieka i chce jego dobra – daje mu ogień, uczy różnych rzemiosł, by człowiek mógł rywalizować z dzikimi zwierzętami, wyposażonymi w pazury. Miłości Konrada natomiast nie należy mylić z pragnieniem władzy totalitarnej (Daj mi rząd dusz!). O prawdziwej miłości bardzo pięknie pisał Karl Jaspers:

                „Ten, kto kocha, nie znajduje się na zewnątrz tego, co zmysłowe w zaświatach, lecz jego miłość jest nieproblematyczną obecnością transcendencji w immanencji, cudownym tu i teraz; zdaje się oglądać to, co nadzmysłowe. Egzystencja nie ma pewności swego transcendentalnie ugruntowanego bytu, nigdzie z wyjątkiem miłości!

Miłość to bezwarunkowa, bezzasadna afirmacja całej rzeczywistości i wola, aby istniało to, co istnieje; za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone, dokonuje się pozytywne sensu absolutnego.

Miłość staje się decydującą instancją przeciw nihilizmowi, jako podstawa życia w obliczu nieskończoności. Miłość jest dana, jak łaska.

                O postawie Konrada można powiedzieć wszystko, ale nie to, że „za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone” dokonuje pozytywnego uznania sensu absolutnego. Wręcz przeciwnie! Zatem postawę Konrada lepiej byłoby nazwać tytanizmem, bo jest pewna różnica semantyczna pomiędzy tymi terminami.

                                                              

                Wielka Improwizacja jest dlatego tekstem tak fascynującym i dynamicznym, że raz górę bierze patriotycznie nastawiony Więzień, raz Gustaw, który przemawia przez młodego studenta.  Są i takie fragmenty, które nie pozostawiają żadnej wątpliwości, kto mówi:

                                                               Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem;

                                                               Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,

                                                               Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście,

                                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

                Czy nie ma tutaj mowy o samobójstwie? Kto skrwawił pięści na własnej piersi? Gustaw!!!

                Gdyby to był tylko dwugłos, sprawa byłaby w miarę prosta. Wystarczyłoby dokonać zabiegu polegającego na przypisaniu konkretnych fragmentów albo Gustawowi, albo bezimiennemu studentowi. Rzecz jednak w tym, że Konrad jest syntezą heglowską, a więc jego osobowość jest zupełnie nową jakością, niesprowadzalną ani do osobowości Gustawa, ani młodego filomaty. Tekst jest monologiem, bo wypowiada go jedna osoba – Konrad. Jednak fakt, że spotykają się w nim sprzeczne tendencje i cele każą nam monologiczność Wielkiej Improwizacji zakwestionować.

                 Podobnie jak w Prologu i w Wielkiej Improwizacji pojawiają się istoty nadprzyrodzone, nazwane przez Mickiewicza Głosami. Te z prawej strony próbują ratować Konrada (Brońmy go, brońmy), te z lewej chcą go pogrążyć (Orły w hydrę!/Oczy mu wydrę./Do szturmu dalej!) Głosy to Anioły i Diabły – metafizyczne upersonifikowane siły, które walczą o duszę bohatera. Ich walka dowodzi, że Konrad jest bardzo ważnym elementem kosmicznego porządku. To ten, który w przyszłości ma zrealizować jakąś szczególnie ważną misję. Głosy obiektywizują wydarzenie Wielkiej Improwizacji, bowiem są elementami przestrzeni zewnętrznej wobec przestrzeni wewnętrznej Konrada. W związku z tym Głosy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje z bohaterem, a o czym on nie ma pojęcia.

                Jest taki stary gnostycki mit mówiący o tym, że najwyższy Bóg (Abraksas) chcąc światu podarować iskrę swojej obecności, zastanawiał się, w jaki sposób ukryć się przed człowiekiem, żeby być pewnym, że tenże Go  nie odnajdzie i nie zbruka. Paradoksalnie najbezpieczniejszym miejscem był sam człowiek. Abraksas postanowił ukryć się w najgłębszych otchłaniach ludzkiej duszy, ukryć iskrę swojej boskiej obecności. Istnieje jeszcze wyższe piętro wyżej wspomnianego paradoksu. Człowiek okazał się być dla Boga zagrożeniem, dlatego otrzymał boski wymiar egzystencji.  Warunkiem zbawiania zatem nie jest ani wiara, ani dobre uczynki tak jak jest w soteriologii chrześcijańskiej, ale poznanie lub rozpoznanie. Człowiek musi najpierw dotrzeć do iskry boskiej, uświadomić sobie jej obecność, a następnie iskrę tę rozdmuchać do postaci płomienia Bożej mądrości. Wówczas dokonuje się przebóstwienie ludzkiej natury.

                W Wielkiej Improwizacji słowo iskra pojawia się sześć razy. Wydaje się, że nie jest to przypadek. Po raz kolejny daje znać o sobie niezwykła intuicja Konrada. Eksploracja głębi własnej duszy (proces przebiegający poza świadomością) kończy się dotarciem do iskry, czyli do Boga. To zaiste niesamowite doświadczenie. Konradowi wydaję się, że w swojej kosmicznej wędrówce dociera do granic, „gdzie graniczą Stwórca i natura”. I rzeczywiście dociera, ale do granic własnej duszy. Sądząc, że operuje w przestrzeni kosmicznej, doświadcza empireum swojej mocy:

                                                               Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili,

                                                               Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny;

                                                               Dziś jest chwila przeznaczona,

                                                               Dziś najsilniej wytężę duszy mej ramiona –

                                                                              To jest chwila Samsona,

                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

 

                 Konrad, decydując się na walkę z Bogiem, nie wie, że walczy z samym sobą; nie wie, że pragnąc pokonać Boga, niszczy samego siebie.

 

 

                EGZORCYZMY KSIĘDZA PIOTRA (KONRAD UWOLNIONY)

                Kapral, który zdobył doświadczenie wojenne na różnych frontach i  wielu bitwach oraz w, w związku z tym, widział dużo zła i cierpienia. Twarz umarłego żołnierza wskazuje, czy po tamtej stronie będzie „święty czy przeklęty”. Czoło i wzrok Konrada wskazuje, według Kaprala, na to drugie.

                Ostatnie słowa Wielkiej Improwizacji mogłyby potwierdzać hipotezę, że jednym z aspektów polifoniczności tego tekstu, jest głos Gustawa próbującego wyrwać się ze straszliwego wyroku losu, każącemu Upiorowi co roku powracać na ziemię. Ale żeby się wyrwać, musi zniszczyć istniejący, boski porządek świata. W tej ostatniej kwestii dochodzi jednak do unifikacji głosu. Końcowe słowa monologu:

                                               Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:

                                               Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:

                                               Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale…

 

wypowiada Konrad. Diabeł-Upiór chce i musi w ten sposób pogrążyć filomatę, chce zawlec jego duszę do piekła. Niecierpliwość diabła sprawia jednak, że tego kluczowego dla dalszego losu Konrad tenże nie wypowiada. Kwestię kończy diabeł. Gdyby jednak słowo „car ” wyszło z ust nieszczęsnego więźnia, etyczny porządek świata zostałby odwrócony. Pamiętajmy bowiem, że władca Rosji był w ujęciu Mickiewicza ucieleśnieniem i historycznego, i metafizycznego zła. „Pierwszy z lewej” ruga swojego kompana:

                                                                                              Ty bestyjko głupia!

                                               Nie pomogłeś mu słowo ostatnie wyrzygnąć,

                                               Jeszcze o jeden stopień w dumę go podźwignąć!

                               Chwila dumy – ta czaszka już byłaby trupia.

                               Być tak blisko tej czaszki! i nie można deptać!

   &a

Licencja: Creative Commons
3 Ocena