W szybkim świecie, w którym z coraz większą częstotliwością jesteśmy bombardowani różnymi wrażeniami, doznaniami, musimy stawiać czoła wszelakim wyzwaniom, bywa, że staramy się opanować sztukę omijania bólu, utożsamiając go absolutnie z czymś niepotrzebnym naszej egzystencji. Zanim poruszę bardziej filozoficzne wywody, warto zauważyć analogię takich uników do ekstremalnego slalomu na nartach – czym ostrzej łapiemy zakręty, czym bardziej staramy się ominąć więcej czerwonych chorągiewek, tym bardziej nasze kolana i całe ciało narażone są na kontuzje – a wówczas jest to źródłem jeszcze większej dawki bóli i cierpienia.
Wraz z rozwojem naszej wewnętrznej pracy i życia, często odkrywamy, że droga ta składa się z wielu niepowodzeń. Niejednokrotnie doświadczamy traumatycznych wydarzeń, które fundamentalnie nas zmieniają. Nawet w najzdrowszych rodzinach mogą przejawiać się znaczące emocjonalne rany, które pozostały z czasów dziecięcych, młodzieńczych czy okresu studenckiego, a nawet późniejszego. Nie muszą to być nawet nieszczęśliwe wydarzenia, czasem nawet nie są to zdarzenia przypadkowe. Być może tzw. „los” czy „przeznaczenie” miały coś innego przygotowanego dla nas, w celu szczególnego rodzaju pobudzania naszego indywidualnego rozwoju, który wymagał tych trudnych wyzwań jako genesis tej drogi. To my decydujemy czy to, co nas rani będzie nas okaleczać, czy formować w coś znacznie potężniejszego.
Taka formuła wymaga jednak naszej pełnej obecności. Wymaga umiejętności poznania innych perspektyw na temat krzywdy i osobistych, emocjonalnych urazów. Jednym z dobrych sposobów wzięcia samego siebie pod mikroskop jest potraktowanie naszych blizn jako świętych aspektów naszego życia. Nasze święte rany mogą być znakomitym źródłem osobistego rozwoju. Jeden z głównych przedstawicieli angielskiego romantyzmu – John Keats – napisał: „Czy nie widzisz jak konieczny jest świat bólu i kłopotów do wyuczenia inteligencji oraz ukształtowania duszy?”. W rzeczywistości – zmieniając perspektywę spoglądania na nasze wewnętrzne blizny, jako coś wyjątkowego, wręcz świętego, traktowania ich z odpowiednim szacunkiem, pozwala przekształcić Ego w jeszcze wyżej wibrujący aspekt naszej egzystencji – w świadomą Duszę.
Jeśli chcemy pozwolić sobie na dalsze rozwijanie naszego życia, to warto otworzyć oczy na nasze wewnętrzne rany i nie uciekać od ognisk bólu. Zdolność do autentycznego zaangażowania się we własne i otaczające życie wymaga nie tylko odwagi zmierzenia się z bólem, szczególnie z emocjonalnymi ranami na naszym sercu, ale również zdolności uprawiania go, a następnie poprawienia i wygładzenia. Tak czy inaczej, ból i strapienia będą pojawiać się w życiu. Pytanie jest czy znajdziemy w sobie odwagę, aby przekształcić je w coś, co udoskonali brzmienie naszej egzystencji.
Amerykańska postać w tybetańskim buddyzmie – Pema Chödrön (Deirdre Blomfield-Brown) w jednej ze swoich wypowiedzi celnie zauważył, że „często uważamy, że mamy zdać jednorazowy test i przejść nad problemem, ale prawda jest taka, że rzeczy nie da się ostatecznie rozwiązać. Przychodzą one parami i razem się też rozpadają. I znów nadchodzą razem i znów razem zanikają. Po prostu. Uzdrawianie przychodzi dopiero kiedy pozwolimy sobie stworzyć na to miejsce. Musi być zatem miejsce na smutek i ulgę, na niedolę i radość”. Pojawienie się budujących sytuacji, przynoszących szczęście wymaga stworzenia im miejsca – własnego sakralnego miejsca w nas. W celu odpowiedniego przygotowania się na pozytywne zmiany, powinniśmy być w pełni obecni w bólu, który powoduje wszelakie traumy. Przez jego świadomość możemy go zrozumieć.
W hinduizmie pojawia się mniej znana postać – Akhilandeshvari lub inaczej Bogini Nigdy-Nie-Złamana. Ucieleśnia ona naszą naturalną umiejętność rozpadania się na części oraz ponownego składania się. Mówi się o niej jako uosobienie zdrowej anihilacji – w formie archetypu zmienności i przebudowywania. Ulega ona wciąż rozpadowi, aby ponownie powracać jako jeszcze silniejszy i potężniejszy byt. Jej możliwość stawiania się coraz silniejszą wynika z umiejętności rozpadania się. Postrzeganie załamania, trudności jako czynnika niezbędnego do kreacji wewnętrznej siły to istotna zmiana perspektywy w rozumieniu bólu w swoim życiu.
Warto zauważyć, że siła może być postrzegana nie jako stabilna stałość, ale jako umiejętność dostosowania się do wyzwań – nadchodzących zmian, które najpierw powodują nasz rozpad, a na bazie niego rodzi się jeszcze większa siła. W tym miejscu pasuje tutaj oksymoron – dynamiczna trwałość. Synonimem do słowa „stałość” jest „ciągłość”, a więc kontynuacja – rozbioru i ponownej kreacji, transformowania bólu w siłę.
Poczucie upadku pojawia się wówczas, kiedy doświadczamy różnego rodzaju traumy. Podniesienie się z przysłowiowych kolan to nie kultywacja blizny samej w sobie, ale świadome pozostawienie jej za sobą. Dostosowanie się do nowych wyzwań i trudności, w których na nowo stajemy się całością, jest dopiero uhonorowaniem naszych blizn. „Nagle zostajesz porwany przez życie. A życie jest bólem, życie jest cierpieniem, życie jest horrorem, ale mój Boże – wciąż żyjesz i to jest właśnie wyjątkowe”, powiedział kiedyś Joseph Campbell, pisarz i myśliciel uznawany za jednego z najwybitniejszych mitografów XX w.
Kontynuując myśl Amerykanina – aby zrobić miejsce na życie, które nas czeka, musimy się pozbyć życia jakie zaplanowaliśmy. W niektórych przypadkach może zająć resztę życia uleczenie naszych ran, aczkolwiek chodzi o to, aby rozpocząć ich leczenie – są w nich ukryte surowe diamenty, które wymagają obróbki. Patrząc wstecz na historię oraz literaturę – ci, którzy stali się mądrymi ludźmi musieli wcześniej doświadczyć ogromnego ładunku bólu. Rozpadanie się, ale również możliwość powrotu stały się w osobliwy sposób uosobieniem mądrości. Stając w obliczu bólu mamy często wrażenie, że spoglądamy w otchłań; musimy zmierzyć się z naszymi wewnętrznymi demonami. Jednak z odpowiednią praktyką, przy odpowiednim czasie poświęconym na polerowanie, możemy te mroki przekształcić w oszlifowane diamenty.
Spoglądanie w mroczną przepaść możemy przekształcić w ideę lustra, które odbija nieskończony wzrost. „Pomyśl o tym jak rodzi się perła”, mówi Bill Plotkin (psycholog, autor książki „Natura i dusza ludzka”). „Malutkie ziarno piasku w małży powoduje podrażnienie jej organizmu oraz reakcję obronną. Małża wyodrębnia ciało obce pokrywając je substancją perłową, lśniąca warstwą, która otacza obce ciało, ostatecznie tworząc klejnot”. Podobnie jak ziarno piasku drażniące ciało ostrygi może stać się w końcu perłą, podobnie ludzki ból może zostać przekształcony w siłę, dzięki której powstanie coś pięknego i wyjątkowego.
W Tybecie mówi się, że „tragedia powinna być wykorzystana jako źródło siły”, gdyż dopiero kiedy utracimy nadzieję, nadchodzi prawdziwa katastrofa. W końcu życie w taki czy inny sposób jest bólem – nasze organizmy się zużywają, bywamy czasem chorzy na różne choroby… Jedną z dobrych lekcji jest nauczenie się doświadczania bólu, aczkolwiek zaakceptowanie bólu nie jest ostatnim zagadnieniem w szkole życia. Myśliciele z różnych zakątków świata uważają, że kultywowanie bólu jest swojego rodzaju sztuką i trzeba się jej nauczyć, aby umieć być szczęśliwym. „Ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem”, cytat co prawda niesłusznie przypisywany Buddzie, bardzo dobrze oddaje charakter i cel pracy z własnym życiem. Trudne rzeczy zawsze będą się pojawiać, ale to jak będziemy na nie reagować i jak sobie z nimi radzić – to jest zawsze nasz wybór. Ideą jest porzucenie ucieczki, zaprzestanie prób unikania bólu. Często w takich wypadkach próbujemy pierwszą falę bólu odepchnąć od siebie, winiąc za niego inne osoby, a to w dalszym efekcie powoduje jeszcze więcej bólu.
Autor książek opisujących wewnętrzne wędrówki – Leslie Fieger – pomysłowo napisał w jednym z artykułów: „Każdy głupiec może iść w kierunku światła. Wymaga jednak odwagi umiejętność odwrócenia się i stanięcia przodem do ciemności, a następnie rozświetlenia jej własnym światłem”. Pozwólmy sobie na odwagę, na emanowanie optymizmem i pewnością siebie, aby zobaczyć piękne diamenty wytopione z trudów i problemów. Każda chwila, każde wyzwanie może nas czegoś nauczyć, ale tylko wchodząc na ścieżkę świadomego doświadczania, możemy dowiedzieć się, jak wiele bólu możemy przekształcić w siłę, w efekcie czego stając się istotą pełną mądrości. Istotą, która jest w stanie leczyć nie tylko własne rany, ale również te otaczającego nas świata i ludzi w nim żyjących.
Mam nadzieję, że artykuł nie został omylnie odebrany jako apologia bólu samego w sobie. Ma na celu przedstawienie innego spojrzenia na fakt jego pojawiania się w naszym życiu, a także na utylizację traumy z możliwie największymi korzyściami. Wszystko co nas spotyka możemy wykorzystać jako paliwo do dalszej podróży. Każdy z nas posiada własną drogę oraz własną – nie podlegającą ocenie – mądrość wewnętrzną i sposoby ochrony, walki oraz budowy. W ramach myśli „jeśli chcesz, aby spotkało cię coś nowego, przestań codziennie robić to samo”, potraktujcie te słowa po prostu jako opcje do indywidualnego przemyślenia.