Budowa pozycji rynkowej, dbałość o wizerunek przedsiębiorstwa, próba spontanicznego wykształcenia monopolu. Przedsiębiorstwa na równe sposoby starają się osiągnąć swój cel, a tym jest zawsze dominacja na rynku. Zwykle przedstawia się konkurencję jako porcos naturalny na rynkach kapitalistycznych, dzięki któremu dochodzi do poprawy jakości usług oraz ustalenia cen, które byłyby korzystniejsze dla klienta. Jednak konkurencja odbywa się nie tylko w warstwie wyłącznie wyników finansowych, ale także w warstwie światopoglądowej.
Internet daje nieograniczone możliwości działania, a kwestia doboru odpowiednich słów i sformułowań, w które ubiera się konkretny projekt, ma duże znaczenie i może decydować o sukcesie lub porażce. Mówi się, że próbowanie jest najbardziej hałaśliwą formą robienia niczego. Do tego stwierdzenia trzeba jednak dojrzeć. Sam jestem niewielkim przedsiębiorcą i złapałem się na tym, że czasem odpowiadam klientom, że spróbujemy coś zrobić, spróbujemy zadziałać, albo spróbujemy osiągnąć konkretny wynik. Kiedy się nad tym zastanowić, trzeba dojść do wniosku, że to nie fair. W zasadzie należałoby się zobowiązać do osiągania pewnego efektu. Oczywiście- konkurencja- nie na wszystko ma się wpływ, a w niektórych branżach jest on szczególnie niewielki- na przykład w marketingu, gdzie plan planem, ale mechanizmy działania reklamodawców mogą go poważnie zmodyfikować.
Innym, bardzo częstym przykładem działania przedsiębiorców jest nadużywanie „naj”. Trzy litery zmieniają wiele, zwłaszcza tam, gdzie słowem oddziaływa się na odbiorcę, a więc choćby w copywritingu, którym zajmuję się na co dzień. Nie mam wielkich obiekcji, żeby napisać, że tworzę najlepsze teksty dla biologia- wszak jestem z wykształcenia biologiem, a lata pracy ze słowem pisanym dały mi niemałe doświadczenie. Jednak gdybym obiecał klientowi najlepsze teksty z branży motoryzacyjnej? A co, gdyby nie okazały się doskonałe? O ile słowo „najtańszy” ma konkretne odzwierciedlenie w rzeczywistości, o tyle „najlepszy” oznacza dla każdego coś innego.
I tu wracamy do zagadnienia konkurencji. Czy takie, nieświadome przecież często działania, też są cechą konkurencyjności? Czy fakt, że stosujemy manipulację, nie mając o tym pojęcia, czyni z nas lepszych konkurentów, czy daje nam przewagę nad innymi podmiotami gospodarczymi? A może zamiast pomagać- szkodzi, bo nieświadomie wprowadzamy klienta w błąd lub obiecujemy mu więcej, niż jesteśmy w stanie zaproponować? Oczywiście- trudno mówić o etyce tam, gdzie podejmuje się działania przypadkowe, losowe, nieświadome. Jednak one także w jakiś sposób wpływają na obraz przedsiębiorców, a przez to i na obraz świata. Można sobie wyobrazić, że ludzie lepiej wykształceni, przy czym nie mam tu na myśli tytulatury, ale doświadczenie życiowe i tak zwaną wiedzę ogólną, będą bardziej świadomi swoich działań. Celowo wyłączyłem tu udział tytułów naukowych. Pracownicy naukowi nie mają zwykle zielonego pojęcia o funkcjonowaniu konkurencji, bo obserwują ją jedynie jako proces opisany słowem an kartach czasopism fachowych. Biznes (w Polsce) od nauki jest tak daleko, jak to tylko możliwe i raczej nic się w tej materii nie zmieni.
Moim zdaniem, zanim zaczniemy rozważać funkcjonowanie polskiego rynku w ogóle, należałoby przyjrzeć się temu, co leży u jego podstaw. W jakim stopniu ten rynek jest świadomie tworzony, a jak dalece po prostu powstaje, ot tak, mimochodem, jako efekt uboczny pewnych dążeń, przypadkowo wyartykułowanych sformułowań i działań, które są często sprzeczne z ideą, która popycha do ich wykonania. Oczywiście- lepiej próbować, niż rezygnować, natomiast badamy procesy rynkowe, nie wiedząc, czy są one owocem działań podlegających w ogóle badaniom empirycznym. Jeśli bowiem przedsiębiorcy działają na oślep, przez przypadek, nieświadomie, większość mechanizmów, które opisujemy, może być jedynie artefaktem zastosowanej metody badawczej. Zapewne coś tak fundamentalnego, jak prawo popytu i podaży nigdy nie zostanie obalone, ale czy którekolwiek ze stwierdzeń dotyczących jakości ma rację bytu, jeśli okazałoby się, że jakość jest czymś, co osiąga się przez przypadek i po prostu niektórzy mają więcej szczęścia niż inni? A jeśli jakość jako taka w ogóle jest rzeczą względną? Jak wtedy wyglądałyby bilanse, jak wyglądałaby giełda i jak wyglądałaby nasza wiedza na temat mechanizmów wolnego rynku?
Ślepa podobno jest tylko Temida, ale może jest i trochę prawdy w pytaniu o zdolność widzenia przedsiębiorców. Oczywiście- mindmapy, schematy, plany, SWOT-y i biznesplany nadają działaniu walor realizmu, ale jest to jeden z podstawowych błędów statystyki- z fałszywej przesłanki może wynikać prawdziwy wniosek. Problem polega jednak na tym, że właściwy wynik nie oznacza jeszcze, że zadanie zostało rozwiązane w sposób prawidłowy. Przedsiębiorca odpowiada ostatecznie za swoje decyzje nie tylko przed Bogiem i historią, a nawet nie tylko przed naczelnikiem US i kilkoma innymi instytucjami. Odpowiada za swoje decyzje również przed akcjonariuszami, a przede wszystkim przed własnymi pracownikami, klientami, a ostatecznie również przed samym sobą. Trzeba sporej odwagi, aby z taką świadomością, świadomością odpowiedzialności i ciężaru podejmowanych decyzji zarekomendować konkretną decyzję jako najlepszą. Zdaję sobie sprawę z tego, że za każdą decyzją stoi jakiś tok myślowy (a przynajmniej stać powinien), jednak cały czas nie ma odpowiedzi na pytanie, jak dalece taki tok myślowy jest procesem wolnym od wpływów z zewnątrz. Przedsiębiorca działa w warunkach olbrzymiej presji: czas, zysk, różnie rozumiana jakość procesu produkcyjnego- warunki działania nie są łatwe i można raczej spodziewać się, że wywierają określony wpływ na podejmowane decyzje. I tutaj pojawia się kolejny aspekt funkcjonowania procesów konkurencyjności- to mój konkurent może wymuszać na mnie określone decyzje, a więc de facto kierować moją firmą! Jeśli bowiem wszyscy obniżą ceny, a ja uprę się na podwyżkę, prawdopodobnie stracę udziały w rynku. Jeśli natomiast konkurencja podąży w stronę poniesienia jakości, a moja firma osiągnie już szczyt swoich możliwości, żadna moja decyzja nie będzie właściwa, poza rozformowaniem i kompletną reorganizacją biznesu, z tym tylko, że wówczas już nie będzie zachowanej jego ciągłości, a więc w praktyce to moi konkurencji zamkną mi firmę.
Właściwie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że podobne procesy zachodzą. Upadki i bankructwa nie są prostym wynikiem utraty płynności finansowej, bo przecież coś legło u podstaw tych problemów. Zwykle są to właśnie działania konkurencji- jeśli mój konkurent potrafi taniej niż ja wyprodukować towar tej samej jakości, moje względne koszty funkcjonowania będą zbyt wysokie, a towary mniej atrakcyjne. Można więc powiedzieć, że przyparty do muru muszę podjąć także decyzję, która przypieczętuje los zapisany mi przez konkurenta.
I teraz pytanie kolejne: czy w świetle takiej interpretacji mam założyć ręce, usiąść i czekać? Oczywiście, że nie. Skoro moi konkurencji mają na mnie tak duży wpływ, czysto teoretycznie ja mam taki sam na nich (prosta fizyka też ma zastosowanie w biznesie- każdej akcji towarzyszy reakcja o tym samym kierunku, ale przeciwnym zwrocie). Oczywiście w biznesie fizykę utrudnia „tarcie”- finanse, bezwład zarządzania, związanie z kontrahentami lub wcześniej podjęte decyzje strategiczne. Hipotetycznie jednak również mogę działać tak, aby zmuszać konkurentów do podjęcia określonych działań. Trzeba przy tym rozstrzygać kwestie nie tylko budżetowe, ale też w dużej mierze etyczne- nie zawsze fizyczne wykończenie przeciwnika jest korzystne. Monopol wielokrotnie obracał się przeciwko gigantom, a duże firmy są wewnętrznie niespójne (znowu fizyka).
Czy przedsiębiorca jest ślepy? Chyba nie, ale każdy, kto prowadzi jakąkolwiek działalność, musi zdawać sobie sprawę, że nawet nad tym, co widzi i z czego zdaje sobie sprawę, nie zawsze może w pełni zapanować. I w tym kontekście prowadzenie biznesu nie jest łatwe, bo nigdy nie jest się samotną zieloną wyspą na mapie przedsiębiorczości. Brnąc w metafory marynistyczne, sytuację firm można przedstawić raczej jako permanentny abordaż- mniej lub bardziej skuteczny, ale nieprzerwany i niemożliwy do zakończenia.