Zęby napierają na siebie, zaciskają się tak bardzo, że mięśnie żuchwy wgniatają się w poszycie kasku. Mocno. Uwaga tak bardzo skupiona, aż odnosi się wrażenie napierania kości czaszki na mózg. Spojrzenie tak wyostrzone, skupione na jezdni tuż przed Tobą i wiele metrów wprzód – naraz. Powieki nie śmią nawet mrugnąć. Uda mocno przylegają do baku, odbierają jego wibrację i przenoszą do brzucha, wywołując podniecenie. Ryk maszyny i szum rozrywanego wiatru, w ustach posmak krwi. Mózg dawno przestał myśleć, nie ma czasu na myślenie. Nie ma myśli, czy wejdę w ten zakręt czy nie ma na nim piasku, który spowoduje poślizg. Jest tylko decyzja i ruch ciała, całego ciała zlanego z maszyną w jedno. Każdy kamyk wystrzeliwujący spod opony odczuwasz, jakbyś nadepnął stopą, jest on jednak tak minimalnym bodźcem, ukłuciem na tylnej części żeber, że nie zwracasz na to nawet uwagi. Skupienie sięga zenitu, masz wrażenie, że zaraz eksplodujesz, a Twoja spocona dłoń w skórzanej rękawiczce przekręca manetkę gazu.
Przyśpieszasz.
Nie ma Cię. Podświadomość wariuje. Krzyczy i rwie się głucho w tej chwili, by w szaleńczym porywie łez i wrzasków zwolnić. Padając z przemęczenia.
Tomek nie wie, czemu tak jest. Skąd w nim tyle skrajności, dopiero co skończył pracę i jechał do domu w końcu coś zjeść. Gdy znów odezwał się w Nim ten impuls. Oczy wypełniły się stalową pewnością, wszystko inne odeszło oczyszczając umysł, ciało przyklejając się do maszyny przyjęło stan gotowości. Został sam. I zamierza to wykorzystać. Odkręca manetkę.