Status bestselleru w zdecydowanej większości przypadków, szczególnie zaś, gdy rzecz tyczy się książek, jest synonimem pewnej jakości. Próżno jednak szukać jej w zaciekle promowanym ostatnio „bestsellerze wszechczasów” pt. „50 twarzy Greya”. Znajdziemy za to żer na tani gust.
Czytelnik, który nie obcował jeszcze z tą „literaturą”, zapyta: Czym autorka światowego bestselleru zasłużyła sobie na krytykę i czy owa krytyka jest zasadna? Ilu czytelników, tyle opinii, jednakże są pewne standardy, których powinno trzymać się dzieło literackie i te standardy zostały tu z kretesem zdegradowane.
Przyjrzyjmy się więc bliżej budzącej tyle kontrowersji książce i zastanówmy, czy naprawdę warto za nią płacić? Przeczytać bowiem warto, choćby po to, żeby wiedzieć, o co tyle hałasu i co zrewolucjonizowało życie erotyczne Amerykanek? Bo podobno zrewolucjonizowało...
Fabuła jest iście bajeczna. Młoda, nieśmiała i nie wyróżniająca się urodą studentka literatury Anastasia Steele poznaje 27-letniego Christiana Greya, niezwykle dojrzałego i nieprzyzwoicie wręcz przystojnego milionera. Przepraszam, miliardera. Zaczyna iskrzyć. Dosłownie! Anastasię ogarnia pożądanie, które sprawia, że w dziewicy budzi się wyrafinowana „wewnętrzna bogini” marząca o seksie sado maso, nie mając jeszcze za sobą pierwszej inicjacji. Anastasia, jak przystało na „siedzącą wiecznie z nosem w książkach” studentkę literatury, jest niezwykle elokwentna. Na szczególną uwagę zasługują zwroty, którymi posługuje się w chwili zdziwienia, takie jak: „cholera”, „o kurde i jeszcze raz kurde” czy „o rany julek”. Bardzo męczące są opisy toku myślowego bohaterki. Autorka nie pozostawia czytelnikowi żadnych pytań. Wszystko jest podane na tacy wraz z komentarzem. Ciężko się to trawi. Brak konsekwencji w tworzeniu postaci jest tu irytujący i odbija się na bohaterach, postrzeganych w efekcie jako nierealistycznych. Być może jest to efektem niedostatecznego przerobienia pierwotnej wersji książki, będącej fanfikiem sagi „Zmierzch”. Język powieści, prosty jak frytki z McDonalda, przemawia jednak za tym, że kreacja bohaterów była zamierzona i celowa. Tym większy ból i rozczarowanie. Nie jest łatwo przedrzeć się bez nerwów przez całą książkę i nie zwątpić w swoje dobre chęci dotrwania do zakończenia, które jest przewidywalne, jak nastroje rozstrojonej emocjonalnie bohaterki. Również Christian Grey nie jest bez skazy. Opanowany, pewny siebie domin, który bez emocji kolekcjonuje uległe kobiety, podnieca się jak dziecko, gdy wraz z niedoświadczoną, a kto wie, czy też nie do końca sprawną umysłowo studentką przeżywa coraz to nowe „pierwsze razy”. Nawet autorki harlequinów nie jeżdżą tak po psychice swoich czytelniczek. Miażdżące są również powtarzające się sardoniczne uśmiechy i notoryczne przegryzanie wargi. Autorkę tłumaczy jedynie to, że spisała swoje fantazje. Jakże ubogie erotycznie musi wieść życie, żeby myśleć, że mężczyzn podnieca ciągłe kręcenie głową i przygryzanie warg. Sprawdzę to dzisiaj, mam nadzieję, że mój partner nie weźmie tych tików za pierwsze objawy Alzheimera.
Na próżno szukać w „powieści” seksu sado maso. Erotyki co prawda nie brakuje, ale nie powoduje ona żadnych wypieków, jak zapewniano w materiałach promocyjnych. Być może całokształt dzieła, język, fabuła, bohaterowie są tak irytujący, że nie pozwala to na emocjonowanie się uniesieniami bohaterów. Mnie nie porwało. Zdecydowanie lepsze teksty można przeczytać za darmo na polskich stronach z dobrą erotyką. A może za dużo tego już przeczytałam i zbyt wielkie mam wymagania. Możliwe. Wiem jednak, że drugiej części nie chcę nawet za darmo.
Zrozumiałe jest jednak, że mnóstwo kobiet czyta tę prymitywną opowiastkę. Niezaspokojone przez swoich partnerów uciekają w fantastykę, zamiast wziąć los w swoje ręce i należycie zadbać o swoją przyjemność. Nie dziwi zatem, że później gospodyni domowa zabiera się za pisanie porno, a inne to czytają.
Czy zatem liczba sprzedanych egzemplarzy jest synonimem niespełnionych w łóżku kobiet?