CAŁA aktualna ZAWARTOŚĆ MOJEJ APTECZKI to zaledwie jedna pozycja. By zatem nie uszła niczyjej uwadze – muszę ją odpowiednio wyeksponować graficznie.
Ten jedyny używany przeze mnie specyfik to
VILCACORA
jak by ją nie nazwać: Cat’s claw, Koci pazur, Uncaria Tomentosa – o to samo chodzi.
I to właśnie jej zawdzięczam moje na tej Ziemi do tej pory trwanie.
Wiele już razy nosiłam się z zamiarem podjęcia tego tematu, jednak jego obszerność i moje ograniczenia czasowe skutecznie mnie od tego odciągały. Wczoraj wszakże miało miejsce zdarzenie będące źródłem inspiracji, jak się z tym obszernym tematem zmierzyć. Postanowiłam dozować fakty w krótkich „łatwoprzyswajalnych” odcinkach, zaczynających się od… tego ostatniego zdarzenia właśnie. (Taką już mam przewrotną naturę: mając mało czasu – często też od końca różnych publikacji zaczynam lekturę. Dopiero gdy stwierdzę, że mojej uwagi mogą być godne – wracam do środka lub do początku, jak mi wygodniej.)
Do rzeczy zatem, czyli MOJEJ KRONIKI WYPADKÓW zdarzenia ostatniego - z dnia wczorajszego. Miało ono miejsce późnym popołudniem, kiedy to – sięgając po wiśnie, kuszące soczystymi barwami na jednym z moich drzew - nagle poczułam bolesne ukłucie w palec. Sprawcą okazało się wyjątkowo „zjadliwe” osowate stworzenie, popularnie zwane szerszeniem, które akurat na tym drzewie bezczelnie przysiadło, zaciekle broniąc dostępu do jego owoców. Kto choć raz doświadczył podobnego zdarzenia (nieważne – osobiście, czy jako świadek przypadkowy) – wie niewątpliwie, czym ono grozi: reakcja alergiczna jest błyskawiczna, a jej skutki często bardzo tragiczne.
Tak też i byłoby w tym przypadku: już w pierwszych sekundach użądlony palec zaczął puchnąć i zmieniać barwę na czerwono-siną. Na szczęście miałam w kieszeni maleńką kapsułkę ze sproszkowaną vilcacorą (staram się zawsze mieć ją pod ręką), którą posypałam miejsce ukąszenia. Ból „jak ręką odjął” błyskawicznie ustąpił, podobnie zresztą jak i pozostałe objawy: obrzęk i zasinienie, a „gigantyczne” żądło tego zabójczego owada mogłam bezboleśnie i bezproblemowo usunąć; jako ciało obce samo się bowiem z miejsca „nieuprawnionej inwazji” wycofywało.
To jedna z podstawowych właściwości tego cudownego leku: rozpoznawanie „intruzów” w naszym organizmie i skuteczne ich eliminowanie. Wiele już na ten temat powstało naukowych traktatów, dogłębnie to zjawisko analizujących, ale te zazwyczaj pozostają poza kręgiem zainteresowania tzw. przeciętnego odbiorcy, który dzięki temu narażony jest na manipulację jego podejściem do tematu. I poddaje się go „praniu mózgów” – podsuwając na każdą najdrobniejszą przypadłość inny, chemicznie spreparowany, medykament - wyrządzający ubocznym działaniem więcej zła niż pożytku, który zazwyczaj jest „spektakularny” (działa pozornie: likwiduje „skutek”, a nie przyczynę). Ale to już fachowców od „prania mózgów” nie interesuje; grunt to zdobyć nabywców na ich produkty. Nie liczysz się Ty (choć prezentowane reklamy właśnie to Ci sugerują) – liczy się „kasa”, trafiająca dzięki Tobie – jako potencjalnemu klientowi – do kieszeni producentów i powiązanych z nimi najprzeróżniejszych „agentów”, tworzących często wręcz mafijną sieć.
Jest tylko jedno skuteczne antidotum na tego typu manipulację: nieusypianie własnej świadomości. Nasze „szare komórki” – zawsze gotowe do użytku – pozwolą najlepiej zweryfikować każdy fałsz odgórnie nam „wciskany”. A konkretne przypadki, jak powyżej opisany, które każdy sam może również na swój sposób zweryfikować - najlepiej do wyobraźni przemawiają. Na marginesie dodam, że w mojej 15-letniej „zażyłości” z vilcacorą to już (o ile dobrze pamiętam) co najmniej piąty (jeżeli nie szósty) przypadek wybawienia od fatalnych skutków ukąszenia przez tego śmiertelnie groźnego owada.
Jak na wstępie stwierdziłam – zaczynam od końca, choć nie wykluczam ewentualnego „posłowia”. Kolejne zdarzenia z mojej kroniki wypadków, co jakiś czas zapewne opisywać będę, aż dotrę do WSTĘPU (eh, ta moja nieposkromiona przewrotność…).
Ewentualnym malkontentom – dopatrującym się w podjętym właśnie temacie jakichś moich osobistych korzyści, wyjaśniam: w żadnym programie partnerskim dystrybutorów vilcacory na razie nie działam. Moje nieodzowne ograniczenia finansowe skłaniają mnie bowiem do poszukiwania najtańszych możliwości zakupu, a tego typu oferenci (z oczywistych względów) wykluczyć muszą wszelkich niekoniecznych pośredników.
Mającym podobne problemy finansowej natury polecam zatem szczególnie dwóch renomowanych producentów. Są to amerykańskie firmy SWANSON HEALTH PRODUCTS oraz NOW FOODS. Obie mają wyłącznych dystrybutorów w Polsce (Szczecin) – odpowiednio: Pro Sport s.c. – www.swanson.com.pl oraz PRO NATURA. Dla przykładu: za opakowanie firmy SWANSON, zawierające 250 kapsułek vilcacory po 500 mg każda, zapłaciłam w marcu br. (łącznie z kosztami przesyłki) 51 złotych. Myślę, że jest to do zaakceptowania nawet dla najbardziej opornych – średni koszt jednej 500-miligramowej kapsułki wynosi bowiem w tym przypadku zaledwie 0,20 zł (nie - to co właśnie widzisz to nie pomyłka: dokładnie 20 GROSZY!). Porównajmy to z innymi - oferowanymi oficjalnie lekami...
To na razie wszystko na dzisiaj - więcej szczegółów można znaleźć w Internecie.
PS.: Antybiotyków, o czym już miałam okazję w innym miejscu wspomnieć, również nie używam. W skrajnych (ekstremalnych) przypadkach z powodzeniem zastępuje mi je ziołowy antybiotyk o nazwie GOLDEN SEAL ROOT. Ale o tym – innym razem. Zainteresowani - będący już teraz w takiej potrzebie - mogą zasięgnąć informacji po wpisaniu tej nazwy w wyszukiwarce…