Przyszła wiosna 1952 roku. Po specjalnym przeszkoleniu, do pracy na terenie Gierłoża zostaje skierowana 2 Ciężka Warszawska Brygada Saperów. Już wstępne rozpoznanie ustala, że teren jest szczególnie trudny do rozminowania. Obszar pola minowego stanowi pas o długości 10 km, który kręgiem o szerokości 150 – 180 m otacza obszar zabudowany bunkrami. W części przebiega przez bagna i mokradła. Część porośnięta jest trawą i młodym, samoistnie porosłym lasem.
Główny ciężar spada na pluton zwiadu brygady dowodzony przez ppor. Widłaka. Ten młody oficer o dużej wiedzy fachowej zdaje sobie sprawę, że pole minowe nie jest jednolite, a składa się z wielu segmentów minowanych według różnych szyfrów. Przyjmuje prosty, lecz skuteczny sposób. Z braku jakiejkolwiek dokumentacji niemieckiej, każda wydobyta mina znaczona jest słupkiem o określonym kolorze. Po wydobyciu kilkudziesięciu min z pozornie bezładnej gmatwaniny słupków wyłania się szyfr danego pola. Wówczas saperzy mają nieco łatwiejsze zadanie. Często jednak po paru metrach pole kończyło się, zaczynało nowe i pracę trzeba było zaczynać od początku. Dodatkowym utrudnieniem było użycie min o niemetalowych korpusach, co nie pozwalało na posługiwanie się wykrywaczem, jak i fakt, że z dziesięciu rodzajów min stosowanych w Gierłoży, tylko cztery to miny etatowe, powszechnie stosowane przez armię niemiecką. Każda z pozostałych stanowiła swoistą zagadkę.
Całkowite rozminowanie terenu zostaje zakończone jesienią 1855 roku i jest to ostatni w kraju (poza przełęczą Dukielską) teren, gdzie na taką skalę prowadzono prace przy rozminowywaniu. Z obszaru pola minowego wydobyto około 57 tysięcy min. Ziemia wokół lasu została przekazana rolnikom, a tereny leśne Lasom Państwowym.
Już w następnym roku zaczęły pojawiać się pierwsze wycieczki a zainteresowanie obiektem było tak duże, że w kolejnym roku odwiedziło go około 25 tysięcy osób, co spowodowało konieczność wstępnego zagospodarowania turystycznego i uczynienia z rumowisk byłego Wolfschanze obiektu turystycznego, który w szczycie zainteresowania przyjmował nawet 200 tysięcy osób rocznie.
Kwatera, jak każdy obiekt, którego dzieje nie są do końca wyjaśnione, wytworzyła wokół siebie wiele fantastycznych hipotez. Pierwsza sprawa, to istnienie bądź nieistnienie podziemi. Po wojnie na najmniejszy ślad istnienia części podziemnej nie natrafiono ani w czasie badania kwatery przez ekspertów wojsk inżynieryjnych, ani w czasie rozminowywania, kiedy saperzy wchodzili wszędzie, gdzie było to możliwe. Nic również o podziemiach nie wiedzieli liczni świadkowie budowy kwatery mieszkający po wojnie na terenie Polski, a było ich co najmniej 100 osób. Nie wspominają też o nich źródła niemieckie. Czy jednak były potrzebne? W przypadku nalotu istniejące bunkry były aż nadto wystarczające.
Inna sprawa, to kwestia rzekomych skarbów i dokumentów jakie miały tu pozostać. Jednak kwatera Hitlera nie była sejfem III Rzeszy, a jeśli jakieś pojedyncze wartościowe przedmioty znajdowały się w niej, to w czasie ewakuacji był czas je zabrać wraz z dokumentacją wojskową. Ewakuacja wszak trwała ponad dwa miesiące i w żadnym razie nie była „pospieszna”.
Niewątpliwie fakt braku historycznych badań jak i sprzeczności w niemieckich relacjach pozostawiają szeroki margines do snucia fantastycznych teorii, jednak żadna z nich do dnia dzisiejszego nie znalazła potwierdzenia.
Koniec