Serwis mikrobloggowy Twitter to narzędzie najbardziej użyteczne do rozchodzenia się fascynujących historii - przekonuje Eryk Mistewicz, spec od marketingu i PR, autor strategii marketingu narracyjnego. Czy Mistewicz ma rację promując w Polsce serwis, który odniósł sukces w USA, wśród tamtejszych polityków i elit?

Data dodania: 2011-01-10

Wyświetleń: 1989

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Promocja Twittera, serwisu mikrobloggowego, odbywa się w Polsce w wykonaniu Eryka Mistewicza pełną parą. Zastanawiając się, skąd bierze się ta dziwna inklinacja do Twittera, trafiłem na ślady łączące promowaną i stworzoną przez Mistewicza strategię marketingu narracyjnego z zasadą pokazywaną przez właścicieli Twittera podczas ostatnich prezentacji w kilku krajach, w tym również we Francji, z której jak się domyślam technikę tę przywiódł ten spec od marketingu.

W wydanej właśnie "Anatomii władzy" (książce Eryka Mistewicza i Michała Karnowskiego, Wyd.Czerwone i Czarne) tak oto opowiada Mistewicz o czasach "przed Twitterem" i "czasach Twittera": Jak było kiedyś? - pyta Mistewicz i odpowiada: Nie będę podawał przykładów, może wystarczy ten, który dla wielu dziennikarzy budzi dziś głęboki dyskomfort: chwiejący się Aleksander Kwaśniewski nad grobami pomordowanych polskich oficerów. Obraz „nie – do – zo – ba – cze – nia” w stacjach telewizyjnych. Ale przecież takich przykładów w tamtym świecie było wiele. W świecie mediów sprawnie zarządzających polityką. Trochę jak ogon psem. Ale to już prehistoria. Zresztą, sam zobacz, jak ten świat gna. Od jednego z bardziej znanych analityków brytyjskich dostałem ostatnio wyliczenia, że radio za czasów naszych dziadków potrzebowało 38 lat by uzyskać 50 milionów użytkowników, telewizja za czasów naszych ojców potrzebowała w tym celu 13 lat, Internet zaś ledwie 4 lata. 100 milionów użytkowników założyło konto na Facebooku w ciągu ostatnich 9 miesięcy i przekazuje innym, jaką ciekawą informację usłyszało albo znalazło w sieci. Też w ostatnich 9 miesięcy pobrano 1 miliard aplikacji na IPoda. W tym aplikacje umożliwiające tworzenie własnych gazet w oparciu o technologię RSS i agregatory informacji, ale też aplikacje umożliwiające pobranie tekstów lub podcastów audio lub video, a więc materiałów do słuchania i oglądania, autorstwa ulubionych autorów. A także aplikacje pozwalające śledzić na bieżąco puls świata na Twitterze. Mówimy o zupełnie innych światach!

 Ciekawa jest w tym miejscu riposta Michała Karnowskiego: - Wciąż się nie zgadzam, a ty uciekasz od odpowiedzi na moje argumenty. W tym kluczowy: nadal poranna rozmowa, czołówka w gazecie jest najlepszym sposobem na wprowadzenie tematu do debaty publicznej. Jest także twoim celem, jako marketingowca. Może nie jedynym sposobem i celem, zgadzam się, można sobie wyobrazić zjawiska, których nie było wcześniej. Na przykład jakiś w miarę znany anonimowy bloger zaczyna animować dyskusję i podnosić jakiś temat. Na tym polegał fenomen blogerki Kataryny, która potrafiła zainspirować poważne media. Ale to właśnie istota sprawy: ona odnosiła sukces w chwili kiedy zainspirowała poważne medium. To wciąż jest punkt odniesienia, cel. Wciąż to, kto jest redaktorem naczelnym danego tytułu, programu, jest bardzo ważne. Także dla władzy. To czy ta osoba ma wizję świata w której PIS jest głównym zagrożeniem dla demokracji, czy taką wizję w której PiS jest normalną demokratyczną partią. Z tego wynika bardzo wiele.

 I na to odpowiedź Mistewicza: - Mówisz tak, jak jeszcze niedawno mówił Janusz Kochanowski, sędziwy doktor praw, Rzecznik Praw Obywatelskich. Człowiek z XIX wieku, wzorzec - jak najbardziej – merytorycznej polityki, świata programu i ideologii. Wydawałoby się: bezgranicznie zdany na media, zakładnik ich złej i dobrej woli. Bez szans na alternatywne dotarcie do ludzi. Doszedł do ściany: cokolwiek nie zrobił, centrum medialnego mainstreamu, środowisku „Gazety Wyborczej” i „Polityki”, było nie w smak. I tak był nieudacznikiem. Zaproszenia do TVN 24, do Anny Jędrzejowskiej, do Bogdana Rymanowskiego, otwarcie ze strony „Rzeczpospolitej” i „Polski The Times”  lekko tylko równoważyły jego szanse w docieraniu do ludzi i opowiedzeniu, na jakie wojny poszedł, przeciw komu i dlaczego. A rzucił się nie na byle jaką walki: z „warszawką” i zamykaniem zawodów prawniczych, z sędziami Trybunału Konstytucyjnego. Nagle wystąpił z własnymi projektami konstytucji, wyszedł z inicjatywą powołania Rady Stanu, nie mówiąc już o uhonorowaniu Anny Walentynowicz Nagrodą Praw Człowieka im. Pawła Włodkowica. Całkiem po omacku zaczął szukać własnych dróg dotarcia do ludzi. Odważnie założył, że nie jest wyłącznie zdany na tradycyjne media. Nie będzie z nimi negocjował, nie będzie się przymilał, będzie sobą. Podjął eksperyment z prowadzeniem bloga. Zainteresował się Twitterem, mikroblogowym serwisem.

 I znów Michał Karnowski: - Wiem, wiem, w Święta Bożego Narodzenia 2009 r. wpis Janusza Kochanowskiego z Twittera był w mediach informacją numer jeden. O tym, że rzecznik jest chory na grypę AH1N1 – jak sam napisał: „ I jak na ironie, leżę złożony ciężką grypą A/H1/N1. Sądziłem, że walczę o innych, okazało się, że i o siebie. Na razie beskutecznie”. Ale to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Czy zresztą rozpowszechniłby się bez mediów tradycyjnych, wbrew nim?

 Eryk Mistewicz: - Akurat w tym wypadku nie mam najmniejszej wątpliwości. Był poruszający, autentyczny. Wystarczyło, zauważ, 140 znaków aby wygenerować narrację, która trafiła do serc i umysłów. I nie pozostawiła odbiorców obojętnymi.

Tyle spór o politykę "przed Twitterem" i "czasów Twittera", spór który będzie trwał zapewne jeszcze długo!

Licencja: Creative Commons
0 Ocena