Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem góry – ich majestatyczne, śnieżnobiałe szczyty, unoszące się nad nimi chmury i przede wszystkim ich potęgę nad rozciągającą się doliną… przytłaczającą i intrygującą za razem. Co prawda było to dość dawno, bo na wycieczce w szkole podstawowej. Przyjechaliśmy do pensjonatu w którym nocowaliśmy i od razu pobiegliśmy wspinać się na stromą halę po drugiej stronie drogi.
I kiedy tak się wspinaliśmy po dość stromym zboczu łąki, na której jeszcze parę chwil wcześniej pewnie wypasały się owce, nagle któryś z kolegów odwrócił się i z ogromnym zdziwieniem malującym się na twarzy powiedział Patrzcie na to! No to się też odwróciliśmy i… naszym oczom ukazał się oszałamiający widok – to był właśnie ten moment, kiedy pierwszy widziałem tak potężne dzieło natury – ogromne, przysypane śnieżną otuliną Tatry.
Jako dla człowieka pochodzącego z nizinnych terenów, góry zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie, ale zauważyłem, że im częściej je widywałem, tym ten obraz stawał się coraz bardziej „normalny”. Jednak nie na tyle, aby w pewnym momencie podjazdu, czy zjazdu (bo góry głównie na rowerze zdobywam) zatrzymać się na kilka dłuższych chwil i po prostu patrzeć, podziwiać i napawać się widokiem, który mimo, że czasem znajomy, to jednak nigdy nie codzienny.
Czy w takim razie potrzebujemy coraz to nowych bodźców, aby powodowały w nas nowe, silne i pozytywne odczucia?
Tuż za moim rodzinnym domem, jakieś pięćset, może siedemset metrów rozciąga się las. Taki normalny, zwykły las – głównie z drzewami liściastymi, jednak jakaś sosna, czy świerk też się zdarzy. Generalnie jest to widok, który pamiętam od urodzenia. Zawsze kiedy wychodziłem za dom, ten las tam był – nic bardziej pospolitego, mogłoby się wydawać.
I wiesz co – od niedawna nauczyłem się na niego patrzeć z takim zaciekawieniem, zaintrygowaniem i zafascynowaniem, jak na ośnieżone szczyty gór, kiedy widziałem je po raz pierwszy.
Jak do tego doszło?
Zdałem sobie z tego sprawę, przy okazji uczenia się na nowo wdzięczności. Być może znasz już technikę kamyka wdzięczności. Chodzi o to, że nosisz w kieszeni mały kamyk i kiedy sięgasz po coś i przypadkiem go dotkniesz, szukasz wtedy rzeczy, za które w tym właśnie momencie jesteś wdzięczny.
Bardzo prosta i bardzo potężna jednocześnie technika, przy praktykowaniu której zdałem sobie sprawę, że w naszym codziennym życiu, każdego dnia mamy do czynienia z całą masą cudów! Kwestia tylko, czy potrafimy je dostrzec?
Bo któregoś razu dotykając kamyka w mojej kieszeni i widząc akurat znany mi las zdałem sobie sprawę, że jest to niesamowity widok – zacząłem obserwować poruszające się pod wpływem delikatnego wiatru najpierw gałęzie drzew, a później pojedyncze liście na ogromnym, stojącym na skraju lasu starym dębie. Tak mnie to zafascynowało, że stałem w bezruchu jakieś kilka minut – nie wiem ile, bo wyłączyłem się po prostu i nie liczyło się nic innego, jak tylko rozciągający się przede mną las i kołyszący jego liśćmi wiatr…
Olśnienie…
Patrząc na ten obraz zacząłem sobie wyobrażać jak by to było, gdybym nigdy wcześniej nie widział żadnego lasu i ten właśnie widzę po raz pierwszy. Fascynacja i zaciekawienie zaczęło narastać coraz bardziej – naprawdę niesamowite uczucie. I kiedy zacząłem to powielać na inne obrazy, sytuacje i zdarzenia, które mam możliwość widzieć, słyszeć i czuć na co dzień – nic już nie było takie jak przedtem.
Bo chociażby taki pospolity i szary wróbel który skacze sobie po ziemi w poszukiwaniu ziarenek – przecież jakiż to skomplikowany organizm – tym bardziej, jeśli wyobrazisz sobie, że widzisz go po raz pierwszy i że nie widziałeś dotąd żadnego innego ptaka.
Jednak faktem jest, że w dobie ogromnych możliwości jakie stwarza nam świat nie jest łatwo delektować się codziennością i łatwo zatracić dziecięcą ciekawość i fascynację światem. Gdzie w parę godzin możemy polecieć na drugą półkulę planety i obserwować zwierzęta, oraz krajobrazy, których u nas nigdy nie zobaczymy. Gdzie włączając jedną stronę w sieci możemy obejrzeć zdjęcia i filmy, które pokażą nam naprawdę niesamowite krainy i wirtualnie przeniosą nas w inną część świata. Czy w dobie takich osiągnięć można jeszcze cieszyć się dziwnie ukształtowanymi chmurkami na niebie, widokiem zachodzącego słońca, gwizdem wiatru, szumem wody w rzece, czy zapachem powietrza po deszczu?
Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko.
Albert Einstein
Wybór jest Twój. Jeśli chcesz dostrzegać cuda naucz się patrzeć na świat, słuchać go i czuć, tak jakbyś robił to po raz pierwszy i po raz ostatni – a gwarantuję Tobie, że nic nie będzie już takie samo. Ta niesamowita umiejętność pozwoli nabrać Tobie dystansu do siebie i do świata. Pozwoli Tobie wejść na nieco inne obroty i poziom myślenia, oraz postrzegania rzeczywistości. Wreszcie pozwoli Tobie też czerpać radość, satysfakcję i zadowolenie z naprawdę prostych (wydawałoby się) rzeczy.
Zaangażuj w to wszystkie zmysły!
Zachwycaj się zapachami, które czujesz – zapach powietrza, zapach lasu, zapach miasta, zapach chleba, zapach wertowanych kartek w książce…
Zachwycaj się dźwiękami, które słyszysz – muzyką, którą znasz i którą słyszysz po raz pierwszy, śpiewem ptaków, tykaniem zegara, biciem serca, a w szczególności dźwiękiem ciszy…
Zachwycaj się smakami – tymi które już znasz, oraz próbuj tych, których jeszcze nie znasz. Zrób sobie prosty test: podczas jedzenia zamknij oczy i wczuj się w smak, który odbiera Twój umysł, kiedy nie angażuje zmysłu wzroku – sprawdź, czy poczujesz różnicę…
Zachwycaj się uczuciami, które płyną z głębi Ciebie – rozpoznawaj, czy jest to radość, czy euforia, czy może przyjemność, lub tylko zadowolenie – rozpoznawaj i nazywaj – poszerzaj swoje zmysłowe horyzonty.
Bo to niezwykła radość i zabawa doceniać i być wdzięcznym za to co Cię otacza i tworzy Twoją rzeczywistość. Dlatego baw się tym i ucz się tego… Obserwuj, słuchaj i czuj wszystko tak, jakby robić to po raz pierwszy w życiu, mając jednocześnie świadomość, że być może robisz to po raz ostatni…
Nich towarzyszy Tobie iście dziecięca, niezaspokojona ciekawość i bezgraniczne zainteresowanie wszystkim dookoła… Potrafisz jeszcze tak robić?
Termin "dzieci Indygo" odnosi się do dzieci, którym przypisuje się specjalne zdolności, silną intuicję i nieprzeciętne cechy osobowościowe. To określenie pojawiło się w latach 70. XX wieku za sprawą Nancy Ann Tappe, badaczki aury i autorki książki o kolorach aury. Charakterystyczny niebiesko-fioletowy kolor, czyli odcień indygo, ma reprezentować ich unikalną energię i misję. Dzieci te mają wyjątkową zdolność postrzegania rzeczywistości oraz duże predyspozycje do wprowadzania zmian społecznych.