Było to pod koniec 2009 roku, między świętami a sylwestrem. Od razu po przyjeździe porozsyłałem mój nowy nr telefonu. Zadzwonił telefon. To mój dobry znajomy chciał się spotkać i zaprosił mnie do siebie. Już wcześniej pisałem mu, że na święta będę w Polsce. Moje terminy były bardzo nepięte, ale jakoś wspólnie wypracowaliśmy kompromis i umówiliśmy się.
Danego dnia, o danej porze pojechałem do niego. Jak zwykle z radością powitał mnie w ganku swojego pięknego domu, w jednej z najdroższych willowych dzielnic w moim mieście. Cóż się dziwić, w końcu był od lat bardzo dobrze opłacanym bankowcem - stać go było na tę okolicę, ten dom, piękny ogród, kolejny nowy samochód ... .
Nasza znajomość zaczęła się w pewnym bardzo dobrze prosperującym banku, jakoś na początku 1997 r., kiedy to zostaliśmy przyjęci jeden po drugim. Otrzymaliśmy zupełnie inne stanowiska. On został sprzedawcą, ja dysponentem. Nasze drogi cały czas się krzyżowały, on potrzebował mnie, ja jego. On cały czas był szkolony w zakresie sprzedaży, ja zmieniałem stanowiska i powiększałem swój zakres obowiązków. W końcu wylądowałem w IT i wyszkoliłem się w instalowaniu oprogramowania u klienta i robieniu szkoleń z jego obsługi.
To były piękne czasy. Miałem wtedy nieco ponad 24 lata i właśnie ukończyłem magisterskie studia ekonomiczne z rachunkowości i finansów. Mój kolega jest z wykształcenia prawnikiem. Obaj pracowliśmy dla tego banku 8 lat. Mój kolega odniósł bardzo duże sukcesy na polu walki o klienta - lokalnym rynku. Bank zasponsorował mu mnóstwo specjalistycznych szkoleń, a nawet studia podyplomowe na jednej z prestiżowych warszawskich uczelni. Mi bank odmówił dopłat do wieczorowych studiów, niedrogich prywatnych kursów angielskiego a i później do bankowych wewnętrznych szkoleń z zakresu produktów tj. kredyty, akredytywy, fundusze unijne, sprzedaż. Co ciekawe, to to, iż po kilku latach pracy dostałem nowe obowiązki, z których wynikało, że mam sprzedawać kredyty, kontrolować transakcje importowo-eksportowe, jak również pozyskiwać mniejszych klientów (do 12 mln obrotu rocznego). Jedyne co otrzymałem od ówczesnego dyrektora placówki, to instrukcje służbowe i regulaminy do wyuczenia. Nigdy nie wysłał mnie na żadne szkolenie, pomimo moich wniosków i próśb. Byłem dla niego kosztem, który robił całkiem sporo, począwszy od naganiania nowych klientów, do przyjmowania wniosków kredytowych i ich obróbki (ratingu), szpeca od IT, po zastępowanie dysponentki a nawet sekretarki w razie potrzeby, do wymiany żarówek, czy robienia zakupów.
31 stycznia 2006 r. przedłożyłem zdziwionemu dyrektorowi swoje wypowiedzenie. W marcu byłem już na Wyspach Brytyjskich. W miarę szybko znalazłem pracę, która okazała się 4-ro krotnie lepiej płatna niż praca dla prestiżowego banku. Kolejno zmieniałem pracę 3 razy - ale o tym nieco później.
Wracająć do naszego spotkania po latach. Byłem bardzo uradowany i podniecony, że znowu widzę kolegę, z którym przeżyłem kilka ładnych lat, służąc jednemu pracodawcy. Wiedziałem, że i on zrezygnował z pracy dla tego banku na rzecz innego, który zaproponował mu o wiele lepsze warunki. Niespodziewałem się, że z tego drugiego banku został ... zwolniony. Powiedział mi o tym śmiejąc się od ucha do ucha. Przeprosił mnie też, ponieważ myślał, iż zdoła utrzymać to stanowisko dla mnie, aż wrócę zza morza. Chciał mnie zarekomendować na swoje wspaniałe stanowisko. Nie udało się. Machnął ręką i widać było, że niezbyt się przejmuje taką stratą. Stałem jak wryty. Nie mogłem uwierzyć, że go zwolnili. Z tego co pisał, był najlepszym sprzedawcą w tym banku. Zrobił swój roczny plan na koniec wakacji, a we wrześniu zaczął pracę nad planem na kolejny rok! Co teraz? Co z domem, samochodem, wakacjami z rodziną, wygodnym życiem? Na moje dociekania odpowiedział: "Bartek, nie przejmuj się, ja już jestem wolny, wolny finansowo".
Nastawiłem się na pocieszanie, że będzie lepiej, że znajdzie pracę, że jest bardzo dobry w tym co robi. Jednak on się śmiał. Nie rozumiałem tego. "Z czego się śmiejesz? Straciłeś dobrą pracę i jeszcze się cieszysz? Daj jakieś piwo, to pogadamy". Uśmiechnał się tylko i ze stoickim spokojem raz jeszcze mi powiedział: "Bartek, ja nie potrzebuję już pracy na etacie, ja niedawno uzyskałem finansową wolność".
W ogóle nie wiedziałem o czym on mówi. Zachowywał się jak otumaniony. Stracił bardzo dobrze płatną pracę i się z tego śmiał. Był co najmniej dziwny. Znowu z wielkim szczerym uśmiechem powiedział mi, że nie mamy teraz czasu na to co było, ponieważ to się już nie odstanie. "Chodź ze mną na górę, do mojego biura; mam Ci coś ważnego do powiedzenia". Udaliśmy się więc schodami na poddasze. Usiadł przed komputerem i zaczął mi pokazywać obrazki, schematy, drzewa, cyfry. Gadał przy tym dużo, jakby był nakręcony. Zapytałem się co on wyprawia? Uspokoił mnie, mówiąc, że pokazuje mi biznes, do którego wszedł niedawno. Podszedł do tematu bardzo entuzjastycznie.
Kiepsko się poczułem. Przyjechałem do niego pogadać, poopowiadać i powspominać a on mi tu te swoje kolejne biznesy pokazuje. Kolega nawijał, zadawał mi pytania, na które nie za bardzo chciało mi się odpowiadać. Mówił też dużo o książkach jakiegoś Kiyosakiego. Na koniec pokazał mi swoje plany z lat ubiegłych i % ich zrealizowania. Powiedział: "Wszystko zaczęło się od ... marzeń. Później sporządziłem plany aby swoje marzenia wrzucić na realny tor. Nad osiągnięciem swojej finansowej wolności pracowałem 5 lat. Zacząłem już w tedy, jak jeszcze pracowaliśmy razem". Kurde, 8 lat pracowałem z człowiekiem, którego myślałem, że znam jak własnego brata; a tu się okazuje, że miał jakieś swoje tajemnice, sekrety. To znaczy wiedziałem, że otworzył własną działalność, zabrał się za import, robił coś z nieruchomościami ... ale nie wiedziałem, że zaczął aż tak wcześnie. W czasie, gdy mój kolega tworzył biznesy, poznawał podstawy przedsiębiorczości na własnej skórze, popełniał błędy i uczył się jak w przyszłości ich unikać, ja "relaksowałem się" po pracy.
Na koniec, gdy odprowadzał mnie do samochodu rzucił 2 zdania: "Bartek, wolność finansowa jest pięknym uczuciem" oraz "Wszystko zaczęło się od Kiyosak'iego".
Ani on, ani tym bardziej ja, nie wiedzieliśmy jaki ogromny wpływ na mnie będą mieć te 2 zdania, zwłaszcza ostatnie z nich.
W pierwszym tygodniu 2010 r. wróciłem z rodziną do nudnej, szarej, codziennej rzeczywistości w Wielkiej Brytanii. Dlaczego nudnej? Ponieważ od ponad 3 lat pracuję dla firmy zajmującej się parkingami w mieście. Jestem parkingowym - nic dodać, nic ująć. Szarej dlatego, ponieważ już Anglia nie ma tych swoich żywych kolorów, jakie miała dla nas na początku. Po 2 pierwszych latach pobytu owe kolory zdążyły wyblaknąć i przyjąć barwę szarą. Codziennej dlatego, że każdy dzień tygodnia stał sie dokładną kopią tego samego dnia tygodnia tydzień temu; czyli środa dziś nie różni się niczym od środy 2-3 tygodnie temu; jutrzejszy czwartek nie będzie różnić się od tego w zeszłym miesiącu itd. Po prostu my już tu żyjemy jak w starym małżeństwie. Nic się nie zmienia. Nie nadchodzi nic nowego, ekscytującego.
A pomyśleć, że przyjeżdżaliśmy tu z myślą o przepracowaniu 1-1.5 roku i dorobienia się w tym czasie wystarczającej kwoty pieniędzy aby móc sobie pozwolić na kupno nowego, dużego mieszkania w Polsce. No i minął właśnie 5-ty rok, odkąd tu jesteśmy.
Co się przez ten czas zmieniło? Wokół nas bardzo wiele. Wewnątrz nas, już nie tak dużo.
Wokół nas: więc przez te 5 lat funt brytyjski spadł z 7 zł do nieco ponad 4. W tym czasie metr nowego mieszkania w naszym mieście z 1.700 zł skoczył do 4.000 zł. Urodziło się nam dziecko, więc musieliśmy zrezygnować z wynajmowanego pokoju na korzyść 2 pokojowego mieszkanka, co pociągnęło za sobą 3 razy większe koszty utrzymania. W międzyczasie postanowiliśmy kupić w rodzinnym kraju ziemię pod przyszłą budowę domu. Wyszliśmy z założenia, że za cenę 100 metrowego mieszkania można mieć prawie cały swój własny domek. Umowę podpisaliśmy jak ceny działek były akurat "na górce". Oczywiście zaciągnęliśmy w tym celu kredyt hipoteczny na 5 lat, który przez pierwsze 2 lata spłacaliśmy w bardzo dużych ratach, które pochłaniały całą naszą wolną gotówkę. Po narodzinach dziecka i przeprowadzce byliśmy zmuszeni wydłużyć termin spłaty do ponad 30 lat. Teraz spłacamy co miesiąc 400 zł odsetek a tylko 200 kapitału.
Wewnątrz nas: wpierw byliśmy kelnerami przez 6 m-cy we włoskiej restauracji. Kolejno ja przeniosłem się do angielskiej restauracji a moja połówka do firmy parkingowej. Szukaliśmy wszystkiego, co może nam dać jakieś dochody i możliwość spędzania wspólnie czasu. Zamieniłem więc biznes restauracyjny na parkingowy. Obydwoje jesteśmy po studiach magisterkich. Obydwoje również nie znaleźliśmy pracy porównywalnej do naszych kwalifikacji. Za sobą miałem 9 lat pracy w polskich bankach. W Anglii nauczyłem się nosić talerze, ba, po kilka na raz talerzy i to w każdej ręce. Teraz jestem fachowcem z przepisów o parkowaniu. Też mi coś. Spodziewamy się również kolejnego dziecka. Moja połówka nie pracuje zawodowo, zajmuje się wychowywaniem naszej córeczki.
Cały czas myślimy również o powrocie do kraju. Cały czas nam się to jednak przesuwa w czasie. Nagle z jednego roku zrobił się piąty. Czas leci, my stoimy w miejscu. Zastanawiamy się często jak to będzie, gdy wrócimy do Polski? Tu państwo o nas dba. Tam będziemy zdani tylko i wyłącznie na siebie. Mam już ponad 30 lat, żadnych oszczędności, żadnych perspektyw na lepsze życie. I co, wrócę do banku? A może będę pracować w zupełnie innej branży? Przecież w UK mogłem. Powstaje pytanie: czy ta, czy inna branża da mi zatrudnienie i czy pieniądze uzyskane z pracy etatowej pokryją koszty utrzymania mojej rodziny?
Przypomniało mi się nazwisko autora książek, które mój kolega zachwalał. Z nudów ściągnąłem sobie pierwszą "Biedny ojciec, bogaty ojciec" i zacząłem czytać podczas godzinnej przerwy obiadowej w mojej firmie. Nigdy nie lubiłem czytać. W szkole było to dla mnie mordęgą. Zawsze miałem pałę z polskiego za lektury. Zamiast książek wolałem oglądać filmy, grać w gry, czy spędzać czas przed komputerem. Jednak książka Roberta Kiyosakiego nie była dla mnie zwykłą książką z ław szkolnych. Czytając ją, czułem jakbym czytał instrukcję obsługi magnetowidu w latach 90tych. Było to coś niesamowitego, tak jak i video w tamtym okresie. Krok po kroku ukazywała przede mną świat jakiego dotąd nigdy nie znałem. Pomimo, iż patrzyłem, to nie widziałem; słuchałem, lecz nie słyszałem. W końcu zacząłem rozumieć i pojmować rzeczy, które były i działy się wokół mnie a ja ich nigdy nie dostrzegałem. Skoro ich dla mnie nie było, to nie mogłem na nie wpłynąć. Niestety one wpływały na mnie, czy mi się to podobało, czy nie. Szybko sięgnąłem po kolejną i kolejną książkę Kiyosakiego. Mój zmysł postrzegania świata przybrał niesamowite rozmiary porównywalne z patrzeniem na otoczenie przez dziurkę od klucza a patrzeniem na nie z czubka wielkiej góry.
Co tam takiego było w tych książkach? Wiele. Najważniejszą z tych rzeczy była ów "finansowa wolność", którą mój kolega tak się zachwycał. Było tam również napisane, że jeśli się chce ją osiągnąć trzeba mieć pasywny dochód i/lub dochody z portfela inwestycyjnego. Wszystko super. Na giełdzie znam się jak mleczarz na tynkowaniu. Pasywny dochód mogą dać nieruchomości. Ekstra, tylko skąd na nie mieć pieniądze? Przypomniałem sobie wtedy słowa mego kolegi: "Bartek, Twój biznes kupi Ci nieruchomości, nieruchomości dadzą Ci pasywny dochód, który zapewni Tobie wolność finansową".
"Biznes, biznes" mruczałem do siebie. Nie dość, że nie znam się w ogóle na jakimkolwiek biznesie i jego prowadzeniu, to jeszcze mam debet na koncie - czyli nie stać mnie na otwarcie swojego interesu. Pomyślałem chwilę nad tym. Czyli, że nigdy nie będę mieć swojego sklepiku, zakładu usługowego, czy chociażby nawet malutkiej, przytulnej kawiarni? Czy moje życie ma zawsze wyglądać tak jak dziś - praca na etacie, 5-6 dni w tygodniu, jakieś nadgodziny, dzień za dniem, miesiąc po miesiącu ...? Czy gdy będę mieć 45 lat, to ktoś zapewni mi pracę? Wciąż słyszę o zwolnieniach, oszczędnościach, cięciach kosztów. Nawet gdybym został w UK, to pewnie mnie to też dopadnie. Już teraz nasilają się protesty zdesperowanych ludzi, którzy nie mogą znaleźć sobie pracę. A gdzie podzieje się mój czas? Zamiast z rodziną spędzę go w pracy, w pracy dla kogoś, a nie dla siebie!! Znowu może powtórzyć się historia jak z robotą w banku, gdy ktoś z góry stwierdzi, że nie warto we mnie inwestować i ... nagle stanę się bezużyteczny; lecz przedtem zostanę wyeksploatowany ile się da. A może swój czas poświęcę, co gorsza, nie na pracy, lecz na jej poszukiwaniu?
Odgrzebałem więc wszelkie informacje o firmie, którą przedstawił mi mój kolega; sam ją wybrał ze względu na najlepszy na rynku plan wynagradzania. Skontaktowałem się z nim i poprosiłem o pomoc. Radził mi abym wszedł w ten biznes. Zarejestrowałem się więc jako "Niezależny Dystrybutor".
Początkowo myślałem, że będę musiał chodzić od drzwi do drzwi i sprzedawać nieznajomym ludziom za pomocą jakiejś wyrecytowanej bajeczki produkt, który nigdy by nie kupili z własnej woli. Jak bardzo się myliłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy na jakim poziomie jest dziś MLM. Nie mówię tu o sprzedaży encyklopedii czy chińskich latarek na parkingach czy stacjach benzynowych, lecz o bardzo wysokim i profesjonalnym poziomie nienachalnej obsługi potencjalnego klienta. W dobie internetu, DVD czy sieci GSM praca, którą wykonuję jest niesamowicie sprawna i ... łatwa. Dostarczone mi narzędzia robią za mnie 75% roboty. Moim zadaniem jest przedstawienie produktu, poprzez nawiązanie kontaktu, za pomocą tychże narzędzi. To wszystko. Albo aż tyle.
Po co mi to było?
1. Od czasu rejestracji uczestniczyłem w kilkudziesięciu szkoleniach (głównie internetowych) po Polsku i Angielsku. W ciągu 3 miesięcy miałem więcej szkoleń niż w ciągu 9 lat pracy w bankach. Stałem się bardziej pewny siebie. Wolę nabywać umiejętności przedsiębiorcy działającego w realnym świecie, aniżeli umiejętności pracownika, który chce być dobrze opłacanym manager'em pracując dla czyjejś firmy.
2. Większość szkoleń dotyczyła rozwijania szeroko rozumianych umiejętności sprzedażowych, które przydają się również w codziennym życiu. Dzięki tej wiedzy i ciągle rozwijanym umiejętnościom jestem w stanie konkurować, nawet za kilka lat, z "młodymi wilkami".
3. Poznałem wspaniałych ludzi sukcesu, którzy z chęcią dzielą się ze mną swoimi tajnikami i pokazują jak doszli do swoich fortun. Te osoby nie powstrzymują mnie od jakichkolwiek decyzji finansowych. Wiedzą, że mój sukces będzie również ich sukcesem. Im zależy abym był bogaty, ponieważ to uczyni ich jeszcze bogatszymi.
4. Podążam identyczną drogą, co ludzie, którzy odnieśli niesamowity sukces w tym biznesie. Uczę się od nich i stosuję te same, sprawdzone techniki. Powoli zbliżam się do nich i wiem, że niedługo im dorównam, jeżeli będę szedł dalej ścieżką bogatych, którą mi wskazują a nie swoją własną na chybił-trafił.
5. Nawiązałem nowe znajomości. Zapoznałem się bliżej z otaczającymi mnie ludźmi. Częściej się uśmiecham i częściej zostaję obdarowany szczerym uśmiechem.
6. Obudziłem się w końcu z letargu i podjąłem wyzwanie, jakie stworzyło mi życie. Złapałem szansę na swoją lepszą przyszłość. Znów świat nabrał kolorów. Lepiej robić coś, co przynosi jakąkolwiek korzyść, niż nic.
7. Stałem się, za niewielkie pieniądze, właścicielem biznesu, co jest kluczem do wrót bogactwa. Jest to biznes w dosłownym tego słowa znaczeniu. Teraz tylko i wyłącznie ode mnie jest uzależniony jego rozwój; poprzez mój osobisty rozwój. Oczywiście nie wyobrażam sobie robić tego biznesu samotnie, lecz wraz z moimi współpracownikami a nie robotnikami.
8. Mój biznes pozwoli zrealizować moje kolejne plany związane z finansową niezależnością.
9. Pracuję kiedy chcę, pracuję z kim chcę, pracuję gdzie chcę oraz pracuję w końcu dla samego siebie.
10. Mogę pomagać innym, którzy tak jak ja, są otwarci na propozycje, ponieważ chcą uzyskać niezależność finansową. W tym biznesie każdy ma równe szanse i każdy uzyska najlepszą pomoc z możliwych zarówno przy starcie, jak i w trakcie prowadzenia tego biznesu. Nikogo się nie dyskwalifikuje, nikomu nie narzuca się planów sprzedażowych.
11. Zacząłem zauważać różne inne szanse na zrobienie dobrego biznesu, na które do tej pory byłem ślepy. Dzięki takiej właśnie szansie, którą przyniósł mi "zwykły dzień", zdążyłem już zarobić pierwsze pieniądze, dzięki mojej, ledwo co zaczętej, finansowej edukacji. Prowadzenie własnego biznesu otwiera oczy nie tylko na to, czym się zajmujesz, lecz na całe Twoje otoczenie i procesy, które tam zachodzą.
12. W firmie, w której nadal pracuję, moi szefowie widzą teraz we mnie przedsiębiorcę a nie zwykłego pracownika. Ich nastawienie do mnie zmieniło się diametralnie. Zaczęliśmy lepiej się rozumieć. Automatycznie uzyskałem większe poważanie.