To są wspomnienia starego człowieka,któremu zabrania się modlitwy na miedziowym cmentarzu.

Data dodania: 2006-11-25

Wyświetleń: 5466

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Po co tam jechałem?

Opisywane zdarzenia dzieją się w stolicy polskiej miedzi. Na Dolnym Śląsku. Mieście prawie stutysięcznym, zarządzanym przez już nową generację polskiej populacji.

Do tego miasta „ciągnęli” w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ogromne ilości ludzi poszukujących „socjalistycznej pracy” i mieszkań.Nie ważne czy „krzywych i garbatych”. Ważne było by były sztuki. Dla „goniących” za nimi po przyjeździe z Polski. Wówczas w Polkowicach był taki układ: dziś podjęcie pracy – jutro przejęcie mieszkania.

To był początek polskiego miedziowego ELDORADO. To było taśmowe wyganianie owiec z rynku ówczesnej wersji polskiej stolicy miedzi. Tak się zaczęło w późnych latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku i trwało, prawie w stanie nie zmienionym do początkowych lat upadku socjalizmu.

Kapitalizm w stolicy polskiej miedzi rozpoczął się – jak w całej Polsce – od handlu „na łóżkach” ustawianych na ulicach.

Gwardia tamtych lat zaczęła stopniowo przejmować nową władzę w mieście i tworzyć lokalne podwaliny demokracji.

Wśród budujących osiedla mieszkaniowe dla miedzowych górników był też jeden „zdrajca”. Przyjechał do pracy w miedzi a został w pracy budowlanej.

Pracował w lubińskiej Fabryce Domów. Nie zauważał upływu czasu. Podjął pracę 1 marca a ocknął się w lipcu oszołomiony zapachem kwitnących róż.

W tym czasie droga szybkiego ruchu z Lubina do Polkowic miała największe dobowe natężenie ruchu w porównaniu z drogami z całym krajem. Chciało się żyć i tworzyć.

Czas mijał, osiedla rosły, dzieci kończyły szkoły, studia. Starszym pokoleniom przybywało lat i chorób. Tak też było z opisywanym uczestnikiem tych zdarzeń. Przyplątała się choroba, która uniemożliwiła samodzielne poruszanie.

W międzyczasie jeden z najbliższych członków rodziny – matka – zamieszkała na lokalnym miedziowym, dzisiaj zwanym „starym” cmentarzu.

Opisywany uczestnik „dorobił” się z upływem czasu karty parkingowej i orzeczenia o znacznym stopniu niepełnosprawności. Wydawało mu się, że raz lub dwa razy w miesiącu będzie mógł dojechać do grobu.

Napisał podanie do Dyrektora cmentarza. Otrzymał odpowiedź negatywną.

Pisał kolejne odwołania przez i do wszystkich władz. Skończyło się na Wojewodzie Dolnośląskim.

I co?

Jedynie kpiny ze strony wszystkich niby decydentów.

Do terenu cmentarza nie ma zastosowania kodeks drogowy – wg lokalnej władzy, ale i Wojewody też..Nie ma zastosowania KARTA PARKINGOWA (wzór europejski).

Nie ma nic zastosowania.

Osoba o znacznym stopniu niepełnosprawności w Polsce jest skazana „na pohybel”. Takiej osobie nie wolno matki odwiedzać na cmentarzu. Musi ona być uzależniona od opiekuna, który pójdzie na cmentarz z aparatem fotograficznym i zrobi zdjęcie grobu.

Modlitwa osobista nad grobem na cmentarzu w stolicy polskiej miedzi jest zakazana.

I pomyśleć, że ta nowoczesna gwardia w pędzie „do żłobków”, w czasie ostatnich wyborów zaśmiecała nam swoimi ulotkami mieszkania. Chcieli coś udowodnić, czego nie potrafią. Ich poprzednicy nie pozwalali nawet pomodlić się nad grobem. Ciekawe, co wymyślą ci jeszcze młodsi? Co zakażą?

Czy to jest moja Polska?– tak pyta uczestnik opisywanych zdarzeń.?

Ta lokalna – na pewno nie.Po co tam jechałem?


Licencja: Creative Commons
0 Ocena