Ciepłe, niedzielne popołudnie. Widok z tarasu hotelowej restauracji był jedną z wielu atrakcji tej niewielkiej miejscowości w ... nieistotne, ta historia mogła zdarzyć się wszędzie. Szosa wijąca się łukiem miedzy dwoma wysokimi wzgórzami, ginąca za jeziorem pełnym żaglówek. Na niebie majestatycznie poruszające się szybowce. Z prawej strony niczym
stadko ptaków kilku lotniarzy szykiem podchodziło do lądowania.
Plac przed hotelem wypełniony samochodami łagodnie schodził w dół ku brzegom jeziora. Drewniane pomosty służące do cumowania łodzi były puste. Wszystko co pływało znajdowało się na wodzie. Łodzie jednak stały w miejscu, wiatr ucichł zupełnie, a tafla jeziora była gładka niczym stół. Przy jednym z pomostów stała łajba. Na niej siedziało kilku młodych miejscowych chłopców opowiadając sobie dowcipy. Ta stara odrapana łajba nie pasowała do wypielęgnowanego
otoczenia hotelu, gdzie widać było dbałość o każdy szczegół. Na tarasie przy jednym ze stolików siedział miejscowy biznesmen z żoną i grupą przyjaciół. Właśnie skończyli obiad i dopijali podane wino. Obok jakaś rodzina składała swoje zamówienie kelnerce, a w kącie przy długim stole rozbawiona piwem grupka turystów usiłowała śpiewać przy akompaniamencie
chyba początkującego gitarzysty. Wzgórza z wolna stawały się granatowe, a zbocza pokrywać się zaczęły małymi punkcikami świateł. Kajakiem do brzegu dopłynęły dwie dziewczyny - spokrewniona z właścicielem hotelu Ewa i jej przyjaciółka Ania. Uczennice liceum w pobliskim miasteczku wpadały latem nad jezioro w każdy weekend wynajmując zawsze ten sam domek kempingowy.
Wzgórza były ciemno - granatowe, a niebo przecinały błyskawice. Na tarasie sięgano po aparaty fotograficzne i kamery. Widok był wspaniały. zaczęło kropić. Dziewczęta przycumowały kajak, wyciągały swoje rzeczy i wiosła. Zaczął wiać wiatr, zrazu lekki i nieśmiały. Dziewczyny podeszły do starej łajby, gdzie chłopcy nakryli się dużym kocem. Znały tu prawie wszystkich. Deszcz zamienił się w ulewę, a wiatr w wichurę w ciągu minuty, dwóch. Młodzi ludzie okryci kocem postanowili schronić się w hotelu. Dzieliło ich niecałe 100 metrów. Szybkim krokiem zdążali do celu, przechodzili właśnie pod dużym dębem, gdy niebo się rozstąpiło i nastąpił błysk nieziemski, a potem potworny huk. Wszyscy padli niczym kukiełki w teatrze lalek, tak przynajmniej wyglądało to z tarasu. Po dłuższej chwili podnieśli się i zaczęli uciekać w panice, Byle dalej. Poza jedną postacią. Ewa leżała na wznak z oczami utkwionymi w niebo. Całe szczęście, że dramat miał swoich widzów na tarasie. Jedna z pań zadzwoniła
na pogotowie. Reszta ruszyła na pomoc. Nastąpił krótki moment chaosu i zamieszania.
Dziewczyna leżała nieprzytomna, może martwa. Lało jak z cebra. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Najwięcej zimnej krwi zachował - najmłodszy. Adam miał 17 lat, jeszcze był uczniem, a jego pasją od roku była wspinaczka wysokogórska. Był członkiem Klubu Wysokogórskiego. Przypadek zdecydował, że znalazł się na obiedzie z ojcem, gdzie grupa ludzi powiązana
wspólnymi planami inwestycyjnymi omawiała jakieś przedsięwzięcia, nudził się niemiłosiernie i marzył o tym, aby znaleźć się jak najszybciej na plaży. Los zadecydował inaczej.
Dwa tygodnie wcześniej w swoim klubie na zajęciach przeszedł kurs pierwszej pomocy. Nie przywiązywał do niego szczególnej uwagi, ale chłonął wszystko jak gąbka. Wówczas miał przed sobą manekina, teraz człowieka. Wsunął rękę pod głowę, podniósł podbródek i zaczął wdmuchiwać powietrze do płuc, potem masaż serca, wszystko zgodnie z tym czego uczono go na kursie. Kilka, kilkanaście serii. Żadnego efektu, dziewczyna nie dawała znaku życia. Nie poddawał się jednak.
Potem powie, że niewiele pamięta z tej akcji. Zapamiętał tylko zapach spalonych włosów i to, że bardzo chciał, aby żyła. Po każdej serii łapał ją za przegub ręki. Tętna jednak nie było. Karetka przyjechała po kwadransie i młody, energiczny
lekarz przejął inicjatywę. Wiedział, że człowiek bezpośrednio rażony piorunem nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Nie oznaczało to jednak zaniechania działań, przeciwnie. Dziewczynę załadowano do ambulansu, który odjechał bez sygnału.
W drodze dokonano tracheotomii, poddano ją elektrowstrząsom. Burza skończyła się tak szybko jak zaczęła. Tylko ludzi przemokniętych przybywało. Ktoś cicho powiedział :
- Ta mała umarła.
Trafiła do szpitala na oddział intensywnej terapii. Tam dopiero po godzinie na ekranie pojawiła się oczekiwana linia. Linia życia. Leżała w łóżku i w niczym nie przypominała radosnej, pełnej życia dziewczyny, była pokrytą skórą śpiącym ludzkim odwłokiem.
Matka nie opuszczała jej łózka od momentu, gdy dowiedziała się o wypadku. Siedziała i powtarzała w kółko
- kocham cię córeczko, jestem przy tobie i cię nie opuszczę.
I tak w kółko, do znudzenia. Nie było w niej rozpaczy, ale w oczach wielki smutek.
- Ja wiem, że ona mnie słyszy. Nie spała, nie jadła, czasem się modliła.
Rokowania były ponure jak całe zdarzenie. Mózg bez tlenu może obejść się przez kilka minut, potem następoją nieodwracalne zmiany. Nawet jeśli przeżyje zapewne będzie kaleką, sparaliżowaną i przykuta do inwalidzkiego wózka. Nikt z personelu nie miał odwagi mówić o tym przy matce. ona jedna była pełna wiary i nadziei. Po kilku dniach dziewczyna zakaszlała, a jej ręka powędrowała do ust. Oznaczało to, że wychodzi ze śpiączki.
- Mamo, wiesz wróciłam z podróży, ale zapomniałam zabrać torbę z rzeczami. Wszystko zostało na plaży - to były jej pierwsze słowa.
Potem mówiła szybko i zupełnie niedorzecznie. Nie pamiętała nic. Przeżyła, wróciła do szkoły, jest nadal taką dziewczyną jak dawniej. Nie jest jednak tak różowo i sielankowo. Ma dosyć poważne kłopoty z sercem. Lekarze twierdzą, że z czasem
wszystko dojdzie do normy. Nie ma jednak najmniejszej wątpliwości, że zadecydował pierwszy kwadrans. Gdyby nie Adam i jego determinacja Ewa na pewno by nie żyła. Każdy z nas może znaleźć się w roli Adama. Czy zdamy wtedy ten egzamin.