Nie będę dziś pisał o języku polskim, nie napiszę też o angielskim czy esperanto. Napisze zaś o tym, że jak ostatnio wróciłem do domu moja dłoń była szara, prawie czarna. A sam czułem się jak nowo narodzone dziecko.
Wszystko za sprawą książeczki pana Jampolskiego*, a dokładniej sytuacji, którą autor opisał ze swojego życia. Autor kształcił się na psychoterapętę, gdy dowiedział się, że jest chory i traci słuch. Początkowo myślał o utracie słuchu jako o utracie szczęścia - przecież jego praca bez słuchu nie miałaby żadnego sensu. Na szczęście jednak postęp choroby zwolnił, tak by mógł zacząć pracę w zawodzie z dobrym słuchem.
Po kilku latach pracy... choroba wróciła, a słuch zaczął się mu pogarszać. Jak to ujął: 'Siedem lat później skończyło się moje 'odroczenie''. Gdy już nie mógł prowadzić nawet rozmów telefonicznych w końcu zdecydował się na aparat słuchowy, choć jak twierdzi jego ego się buntowało, przecież nikt nie chciałby się leczyć u głuchego psychologa.
Nauczył się wtedy jednej ważnej rzeczy:
'słowa nie są jedynym narzędziem porozumienia się'
Jak autor pisze utrata słuchu pozwoliła mu się jeszcze bardziej rozwinąć, nauczył się 'słuchać sercem'. Widzieć emocje, ból rozpacz, miłość - które stanowią podtekst słów. Po pewnym czasie zaczął mówić o swoim ograniczeniu jako o darze, dzięki któremu poznał sposoby na słuchanie innych języków.
Co ta historia ma wspólnego z moją zabrudzoną dłonią?
Po jej przeczytaniu ujrzałem swoje kolejne ograniczenia... ograniczyłem swoje postrzeganie rozumowego interpretowania słów, tempa i tonu głosu, jakichś fragmentów mimiki i pojedynczych gestów...
Przecież ja też mam serce do słyszenia emocji! Ba... mało tego mam jeszcze dłonie do dotykania, czuję kształt, czuję temperaturę, mam nos do czucia, mam ciało do wykonywania ruchów. A żeby tego było mało w mojej głowie nie tylko przecież słowny rozum siedzi, mam w niej jeszcze miliony obrazów, zapachów, odczuć i dźwięków - których zwyczajnie nie da się nazwać słowami. No ale to przecież nie znaczy że ich nie ma!
Od razu zacząłem się bawić :)
1. Próbowałem sobie przypomnieć różne sytuacje w głowie nie używając do tego wewnętrznego głosu (słów mówionych w głowie) na samym początku wydawało mi się to nie możliwe, ale po jakimś czasie było już znacznie lepiej. Po kilku dniach zacząłem obserwować coś co nazwę 'malowaniem obrazów', nie umiem tego nazwać – w każdym razie buzia mi się śmieje, a w głowie mam pełno kolorów i kształtów, a przy tym żadnego słowa.
2. Inną zabawą był ruch.. puszczam sobie muzykę i próbowałem się w nią wczuć – to pewnie niektórym bliższe. Taki taniec – bez słów i obrazów, a jedynie z dźwiękiem, nie było łatwo.. trochę ciężko mi to przychodziło, posiliłem się więc na sam początek obrazem - zbacz na moim blogu co znalazłem.
I odkryłem coś dziwnego.. jak byłem mały też lubiłem kręcić się w kółko jak derwisz.. gdzieś to jednak przepadło.
3. Trzecią zabawą do której zachęcam, jest ta która sprawiła, że moje dłonie były czarne. Przypomniała mi się historia, o tym jak pewna osoba z mojej rodziny leczyła się u jakiegoś lekarza, którego wielką pasją było zbieranie znaczków pocztowych. Nic by w tym dziwnego nie było, gdyby ten lekarz nie był niewidomy. Przepuściłem wtedy tą informację między palcami – zwyczajnie mi się to wtedy głowie nie mieściło, umysł włożył to do szufladki bajki.
Teraz do tej historii powróciłem i zacząłem dotykać świadomie dłońmi wszystko co się da... po wracałem do domu i wszystkiego co było po drodze chciałem dotknąć by poczuć. Dotknąłem metalu... ba mało tego, dotknąłem ocynkowanego metalu, bo ten znacznie się różni od tego malowanego, ale o malowanym też mogę coś powiedzieć – farby też się różnią w dotyku od siebie.
Na szczęście mogłem się bawić bo nie było żadnego opiekuna koło mnie, który by mnie bił po raczkach, że tego robić nie wolno – bo się ubrudzę.
PS: Na koniec jedna ważna myśl... To, że czegoś nie da się nazwać nie znaczy że tego nie ma :)
*Leczenie uzależnionego umysłu - Lee Jampolski