Przyciąga i kreuje mistrzów
Owszem, Australian Open nie jest najgłośniejszym turniejem, ale to właśnie tutaj przyjeżdżają mistrzowie tenisa, i to właśnie tutaj w hektolitrach wylanego potu, po niezwykle zaciętych walkach, ujawniają się ich następcy. Wimbledon czy U.S. Open to marki bardziej medialne, ale jest w nich tyle tenisa, ile dobrej piłki w Ekstraklasie: trafia się, ale to żadna reguła. Australian Open to także turniej, który jest – według wielu ekspertów – najbardziej nieprzewidywalnym wydarzeniem tenisowym. To tutaj aktualny mistrz może dostać baty od rakiety ze środka stawki a jakiś szarak wygrać z najważniejszymi tenisistami.
Dlaczego właśnie tak? Po części zapewne dlatego, że Australian Open ma swoją niezwykłą oprawę. Ale także dlatego, że jest to pierwsze znaczące wydarzenie sezonu. I każdy, kto wchodzi na kort, chce udowodnić swoją wartość i dowieść, że między turniejami utrzymał formę. Najbardziej fascynujące jest w tym to, że siadając do obejrzenia meczu, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że być może oglądasz właśnie historyczny pojedynek gigantów.
Lubią go mistrzowie, polubisz i Ty
O ile wielu graczy w Wimbledonie czy U.S. Open startuje z przyzwyczajenia, dla prestiżu, dla nagród czy dla zaspokojenia fanów, o tyle na Austalian Open przyjeżdżają, bo chcą. To pewnie ze względu na to, czego w relacji niestety nie zobaczysz. Otóż to coś więcej niż tylko turniej tenisowy. To również masa wydarzeń towarzyszących, koncertów, festiwali, spotkań z fanami. Spośród wszystkich ważnych turniejów ten jest w pewnym sensie najmniej medialny, a ma największą otoczkę zabawy.
Czy przekłada się to na sytuację na korcie? Może tak, może nie. Ale na pewno przyjemniej ogląda się pojedynki ludzi, którzy stają ze sobą jak równy z równym w bitwie i choć robią wszystko, by wygrać, to jednak dzielą ze sobą pasję. Bo to jest coś, co w Australian Open pozostało z jakiegoś dziwnego licealnego meczu. Choć tu już pula nagród jest naprawdę znacząca, to mecze toczą się w naprawdę dobrej atmosferze, a przez to przyjemnie się je ogląda.
W 2020 oglądaj tym bardziej
Bieżący sezon będzie prawdopodobnie jeszcze ciekawszy. Z pulą nagród wynoszącą 71 milionów dolarów to już nie będzie miało nic wspólnego z licealnym meczykiem rozgrywanym z wyimaginowaną siatką. W turnieju zagra też kilkoro polskich tenisistów. Za pojedynek Hurkacza z Federerem naprawdę warto trzymać kciuki, bo taka walka nie trafia się co dzień. Na korcie nie zobaczymy jednak niestety Kamila Majchrzaka, którego pokonała kontuzja. Szkoda, ale mamy nadzieję, że emocje bez niego nie będą wiele mniejsze.
Zła wiadomość jest taka, że z jakiegoś powodu w Polsce transmisje są nieco okrojone. Na szczęście przy turnieju tej skali będą pojawiały się tu i ówdzie, o raporty z kortu zadbają też na pewno sami organizatorzy, którzy wykorzystają w tym celu swoje kanały społecznościowe. Gdzieś w tle będzie prawdopodobnie widoczna nieco gęstsza atmosfera, bo ostatnie tygodnie w Australii nie mają nic wspólnego z sielanką, ale dajemy głowę, że organizatorzy zrobią wszystko, żeby sportowa atmosfera była dominująca.
Ale co w tym męskiego?
Co jest męskiego w Australian Open? Atmosfera. To prawdopodobnie jedyne wydarzenie sportowe tak autentyczne i składające się jedynie z zaciętych pojedynków. Chyba w żadnej innej dyscyplinie gracze ze środka stawki z taką pasją nie walczą z tymi notowanymi najwyżej. To sprawia, że każdy, absolutnie każdy mecz AO jest rozgrywką na wysokim poziomie. Męska atmosfera na pewno bierze się też w dużej mierze z poziomu emocjonalnego rozgrywek. Tutaj nie zobaczysz udawanych kontuzji ani markowania ciosów. Tenis na poziomie Australian Open to dawanie z siebie wszystkiego. To walka z determinacją, do ostatniej piłki, w której żadna ze stron ani przez chwilę nie daje po sobie poznać, że już nie ma sił.
Jest i druga strona medalu, równie męska zresztą. To umiejętność uściśnięcia dłoni przeciwnikowi bez względu na wynik meczu. Jest coś ekscytującego w oglądaniu pojedynków, których obaj uczestnicy na sam koniec uznają wzajemnie swoją klasę. Nie będzie wielką przesadą powiedzieć, że na kortach AO odbywa się coś w rodzaju współczesnych pojedynków: starcie dwóch sportowców na najwyższym światowym poziomie, w którym siłą rzeczy ktoś musi przegrać, ale przegrywa tylko mecz, a zachowuje honor, prestiż i chwałę.
Na marginesie: warto grać po swojemu
Mimo tego, że Australian Open przez serwisy sportowe przemyka raczej bokiem i nie zajmuje dużo czasu, to od paru lat jest to jedno z najciekawszych wydarzeń na bukmacherskich stolikach. To chyba najlepszy dowód na to, że jest w naszym kraju grupka pasjonatów, którzy widzą w tym turnieju to, co dostrzegają jego organizatorzy. Są tu też jednak niespodzianki: raczej nie da się grać na statystyki, trzeba trochę zaryzykować. O tym jednak wspominamy tylko na marginesie, bo rzadko się zdarza, żeby mecze, które w wiadomościach zajmują kilkanaście sekund, tak bardzo obciążały łącza internetowych bukmacherów. Tak naprawdę jednak warto po prostu obejrzeć jakąś transmisję, żeby zobaczyć, jak może wyglądać prawdziwy sport o jasnych zasadach, ale mniej nadęty i farbowany niż piłka nożna.