Dziś w świecie techniki i nauki z przymrużeniem oka możemy spoglądać na dawne zabobony. A jednak coś w tym jest. Czy tylko siła wiary powodowała przykre zdarzenia, gdy marynarze nie przestrzegali ustalonych zasad?

Data dodania: 2018-11-07

Wyświetleń: 876

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

 Czy na prawdę możemy przywołać wiatr, wyrzucając za burtę krzesło, czy lornetkę? Czy widok kobiety z wiadrem lub wypłynięcie w piątek, może sprawić jakiekolwiek niepowodzenie? Czy zapalenie papierosa od świeczki może spowodować śmierć marynarza? — z całą pewnością może wywołać awanturę w barze.

 Zdarzały się przypadki zapowiedzi: "krew na pokładzie", gdy linka obcięła flagę. Nawet ściągano wówczas egzorcystów, ale nigdy nie udało się uniknąć zdarzenia.

Pisanie w czasie nawigacji pod żaglami, miało sprawić złą pogodę.

Ognie świętego Elma — zwykłe wyładowania elektryczne, czy faktycznie udział mocy nadprzyrodzonych?

Pewne zasady stawały się dostępne dla marynarzy po opłynięciu Przylądka Horn. Tym, którzy tego dokonali wolno było bezkarnie gwizdać na pokładzie...

Chyba najpoważniejszy człowiek na świecie, jeden z moich idoli Konstanty Maciejewicz, ów właśnie "Kapitan Kapitanów" robił różne rzeczy, które przynosiły efekty. Zacytuje tu fragment książki Marka Koszura "Kapitan Kapitanów":

Pewnego pogodnego i bezwietrznego dnia Maciejewicz postanowił pożeglować z Gdyni do Sopotu. Zabrał ze sobą Paszyńskiego.

 - Ależ panie kapitanie, wiatru za grosz! Jak będziemy żeglować?

 - Nie martwcie się, wsiadajcie i odbijajcie - zawołał Maciejewicz.

 Jacht wolno odszedł od mola, na zaledwie kilka metrów. Biały żagiel zwisał na maszcie. Najmniejszy powiew wiatru nie pojawił się w tym miejscu już od wielu godzin. „Macaj” podszedł jednak do masztu, przykucnął i zaczął go drapać czy też głaskać. Pogwizdywał przy tym i coś mruczał pod nosem. Nagle żagiel drgnął, a po chwili całkiem nieźle napęczniał chłodnym, orzeźwiającym wiatrem.

 Nie wierzyłem własnym oczom - wspomina J. Paszyński. - Ale to prawda. Przybyliśmy do Sopotu. „Macaj” wyskoczył na molo, gdzie zawsze było pełno wczasowiczów. Żaglówka w owym czasie wzbudzała duże zainteresowanie. Jeśli gdzieś pływaliśmy, to w oczekiwaniu na kapitana zabieraliśmy na krótkie przejażdżki po morzu atrakcyjne wczasowiczki. Ot, takie szpanowanie - jak dziś się to określa. „Macaj” powiedział, że wróci za dwie godziny i zezwolił mi na kilka „pozaregulaminowych” rejsów. Panie, gdy tylko usłyszały te słowa, jedna przez drugą wskakiwały do jachtu. Oddałem cumy i dumny, że patrzy na mnie tyle pełnych podziwu oczu siadłem przy sterze. Razem ze mną siadł... wiatr. Przez cale dwie godziny nie dmuchnęło ani razu! Kiwaliśmy się, jakby to była balia, a nie jednostka zdolna do morskiej żeglugi. Boże, jaki ja byłem wściekły! Po dwóch godzinach przyszedł Maciejewicz. Przeprosił panie, które siedziały w jachcie, a mnie posłał znaczące mrugnięcie okiem. No, pojeździł pan sobie? Wrzasnąłem, że nie, że nie było wiatru. Nie było? To niemożliwe - powiedział „Macaj” i uśmiechnął się rozbrajająco. Podszedł, jak poprzednio do masztu, odczynił swoje czary, i „chalera” - popłynęliśmy!

Co tak naprawdę wydarzyło się w powyższym cytacie? Czy Maciejewicz ściągnął wiatr szepcząc do masztu i skrobiąc go paznokciem? Logika i racjonalizm wypierają wszelkiego rodzaju myśli o siłach nadprzyrodzonych. A może na wezwanie kapitana zjawiły się ciemne moce, które tylko czekają, żeby poprosić je o pomoc?

Czarny kot, jest tylko czarnym kotem :) A jednak pewne wydarzenia powodują, że trudno w nie uwierzyć. Gdy idę ulicą czasem mam wrażenie, że ktoś mi się przygląda i muszę odwrócić wzrok. Przecież czyjegoś wzroku na sobie nie czuje, a jednak coś każe mi się odwrócić...

To prawda, jednak Maciejewicz też był poważnym człowiekiem. Jednak spotkałem się z przypadkiem, gdy wybuchła awantura w barze, gdy ktoś sobie od świeczki papierosa przypalił.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena