Rozmawiając z lekarzem zwierząt, doktorem Mariuszem wiedziałem, że właściciel może chcieć uśpić swojego pupila. Wiedziałem też o wielu innych praktykach stosowanych kiedyś i obecnie wobec "braci najmniejszych". Na szczęście - jak mówi doktor Mariusz - czym innym jest wola właściciela, a czym innym w tym wszystkim - rola weterynarza.

Data dodania: 2018-02-18

Wyświetleń: 1371

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Co roku tysiące zwierząt domowych usypia się bez powodu

Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze do niedawna kurrara była specyfikiem wykorzystywanym w eutanazji zwierząt. Zjawisko „uśpienia” czworonoga jest praktykowane na całym świecie. Jest akceptowalne, o ile ze względów medycznych zwierzę nie ma szans na powrót do zdrowia i bardzo cierpi. Jednak leki oparte na kurarze śmierć owszem, zadają, ale w sposób ogromnie niehumanitarny. Poddany „lekowi” pupil podlegał natychmiastowemu paraliżowi wszystkich mięśni i po prostu umierał bez widocznych objawów, ale w męczarniach.

Eutanazja zwierząt jest zjawiskiem powszechnym. Nie budzi żadnych społecznych emocji, obecnie przeprowadzana jest w sposób humanitarny. Do tego jeszcze wrócimy. Niepokojące jest natomiast zjawisko przedmiotowego traktowania czworonogów przez ich właścicieli. Pies, kot, świnka morska czy inna żywa istota czasami stają się niechcianą lub uciążliwą zabawką. Wręczoną jako prezent w okresie wigilijnym, na imieniny, znalezioną w lesie, zaadoptowaną „na wariata” w schronisku.

Niestety, istnieje kilka obliczy weterynaryjnej służby zdrowia. I ta idealna, i ta komercyjna. Jak w każdym środowisku znajdą się lekarze usypiający zwierzę na żądanie właściciela bez mrugnięcia okiem, będą też ci pośrodku – i jest to według mojej wiedzy część największa – wykonujący swą profesję w stonowany, ciepły i ludzki sposób, pozwalający chorym zwierzętom odejść wtedy, kiedy nie ma już szans na wyleczenie. Są także tacy, którym sumienie na eutanazję nie pozwala. Odmawiają.

- Jerzy Wilman: Doktorze, jak to jest z traktowaniem swoich domowych pupili przez ludzi? Docierają do mnie sygnały, że zdarza się, iż do „weta” trafiają klienci i żądają uśpienia „Azora” z byle powodu, albo i bez powodu…

- Mariusz*: weterynarz pracujący w powiecie trzebnickim: Jesteśmy środowiskiem zamkniętym w kopule. Dlaczego? Przychodzą do nas ludzie określonej kategorii. Ci którzy mają zwierzę domowe z wyboru, z miłości. Którzy mogą za opiekę weterynaryjną zapłacić. Trochę to nas idealizuje. Nie mam wiedzy, jak zachowują się moje koleżanki i koledzy na takie żądania. Mogę mówić tylko o sobie.

- J.W.: I co pan powie takiemu klientowi, który przywozi psa staruszka, ale jeszcze całkiem żwawego i żąda uśpienia go?

- M: Przede wszystkim badam psinkę. Wypytuję właściciela o wszystko i nie denerwuję się na jego żądania.  Dopiero po zdiagnozowaniu mogę wyrazić opinię. Jeśli znajdę coś, co mnie niepokoi, próbuję przekazać właścicielowi drogę dalszego postępowania. Nie zawsze psia biegunka jest objawem raka. Zwierzę można uśpić jedynie wtedy, kiedy nie ma dla niego już żadnej nadziei i kiedy cierpienie sprawia, że traci jakąkolwiek chęć życia.

- J.W.: A jak rozpoznać tą granicę?

- M: To subtelna granica. Nie ma reguł według których wie pan od razu co dalej. Nie ma dwóch identycznie przebiegających chorób, tak, że starość, ta „zdrowa” starość zawsze wygląda inaczej. Powiem jedno – nie uśpię, jak zdecydowana większość mojego środowiska – żadnego zwierzaka wyłącznie na żądanie klienta.

Co roku setki, jeśli nie tysiące ludzi decydują się na dużo bardziej okrutne niż eutanazja postępowanie wobec swojego psa czy kota. Wybierają porzucenie go gdzieś z daleka od domu. Na tyle daleko, by nie mógł wrócić. Pewność daje im smycz, czasem linka której jeden koniec zasupłany jest na szyi niedawnego „przyjaciela”, a drugi wokół słupka czy leśnego drzewa. Choć z pozoru takie porzucenie daje nieszczęsnej istotce szansę na przeżycie, to są to szanse małe. Do tego naraża ją na katusze i psychiczne, i fizyczne.

Ciągle jeszcze w naszym kraju nie funkcjonuje model świadomej opieki nad zwierzęciem. Dajemy prezent dziecku, szwagrowi, koledze czy koleżance. Taki uroczy kłębek futerka z grubymi łapami i wielkimi, wydawać by się mogło mądrymi oczami. Początkowe „Ojej, jaki śliczny, jaki kochany” zamienia się w „Cholera, znowu nasrał pod stół”, i dalej „Kur..a, spier…j mi stąd”, poparte kopniakiem czy kamieniem. To patologia. Zachowanie wymuszone.

Od lat na zachodzie Europy i w krajach wysokiej cywilizacji (mam na myśli USa, Austarlię etc.) obowiązuje model „świadomej pet**- adopcji”. Osoba, rodzina chcąca mieć swoje cztery (lub dwie) łapy zgłasza się do wyspecjalizowanej placówki. Behawiorysta przeprowadza z nimi szereg rozmów, wybiera rodzaj zwierzęcia, informuje o jego wychowywaniu. Ten proces pre – socjalizacji dla właścicieli trwa nawet do 6 tygodni.

- M: Moja klientka, pani w poważnym wieku zaadoptowała kiedyś śliczny kłębek futerka. Husky’ego. Ostrzegałem ją, że to trudny, żywiołowy pies. Ale ona zawsze chciała mieć „coś” podobnego do wilka. Wiedziała że husky musi się wyszaleć, wybiegać. Nic to – „mam przecież wielki ogród”. Szybko połapała się, że popełniła błąd. Ten „wielki ogród” dla psa okazał się klatką, w której nawet nie może się lekko rozpędzić. I roślinne nasadzenia za 20 tysięcy skończyły stratowane łapami lub zaaportowane. Razem z korzeniami pod drzwi. Te mocniej osadzone bez korzeni.

Niepokojące jest zjawisko „usypiania na żądanie”. Ciężko znaleźć jakieś dane na ten temat, co oczywiste żaden lekarz nie chwali się, że uśmierca zwierzę na żądanie osoby, która mu je dostarcza. Obojętne jednak jak byśmy to osądzali. Jaką flagę moralną przyczepimy do takich praktyk. Opinia publiczna jeszcze nie jest gotowa, tak mi się wydaje, jednoznacznie potępiać takie zachowania. Dopóki będzie obowiązywało przyzwolenie społeczne na nietolerancję rasową czy LGBT, dopóty niepotrzebne usypianie zwierząt domowych pozostanie w cieniu.

- J.W.: Panie doktorze, jak pan przygotowuje właścicieli zwierząt do złej nowiny?

- M: To trudne. Wie pan co? Powiem o drugim biegunie. O zachęcaniu przeze mnie do eutanazji pupila…

- J.W. ???

- M: Stykam się często z ludźmi, których miłość do zwierzęcia jest wręcz toksyczna. Otaczają swoje „cztery łapy z ogonem” bezmiarem opiekuńczości. Nie potrafią pogodzić się ze śmiertelną chorobą „dziecka”. Chcą uporczywej terapii do samego końca. Pieniądze nie grają roli. „Jeszcze dzień, może dwa. Godzinę. Niech będzie ze mną, proszę…” Tłumaczę wtedy, że nie ma nadziei. Że „Azor” cierpi i okrutnym jest to cierpienie mu przedłużać. Zwierzę w agonii potrafi wyć godzinami. To stres nie do wytrzymania, także dla sąsiadów, którzy skądinąd słusznie nasyłają wtedy policję.

- J.W.: Wrócę do pierwszego pytania…

- M: Informuję jak przebiegnie eutanazja. Są to następujące kroki: Pierwszy – podanie „głupiego jasia”. Ma to na celu uspokojenie świadomości „pacjenta”. Drugi - wstrzykuje się dożylnie dużą ilość barbituranów (leków podawanych w małych stężeniach w czasie narkozy). Natychmiast wyłącza to mózg, w konsekwencji powoduje bezdech i wreszcie śmierć zwierzęcia wskutek zatrzymania serca.  I trzeci – jeśli nie można z różnych przyczyn wkłuć się w żyły, igła idzie dosercowo.

- J.W.: Czy właściciel może towarzyszyć swemu psu, kotu w ostatniej drodze?

- M: To olbrzymi stres. Nie jestem zwolennikiem takiego postępowania. Wolę, by właściciel pożegnał się z pupilem po podaniu „głupiego jasia” i wyszedł. I tak słyszę ich płacz zza drzwi… Sam cierpię, mimo że jest to część zawodu który wykonuję. Dlatego zawsze informuję jak przebiegnie  - nie wiem jak to nazwać… Zabieg?

Jak sprawa z eutanazją zwierząt wygląda w schroniskach? Cóż, raczej nie znajdziecie Państwo żadnych zapisków w statutach schronisk czy innych oficjalnych dokumentach. Dzwoniąc do kilku wrocławskich schronisk (trzech) tylko w jednym, po tym jak się przedstawiłem, chciano ze mną rozmawiać. I była to dość krótka rozmowa, skończona zapewnieniem, że jeśli pies czy kot jest u nich usypiany, to tylko i wyłącznie z powodów zdrowotnych.

Niestety, po sieci i wśród ludzi krąży sporo plotek, że schroniska eksterminują swoich podopiecznych po miesiącu pobytu.  Choć oczywiście praktyki usypiania istnieją, to jednak nie ma, albo przynajmniej nie dotarłem do oficjalnego potwierdzenia. W internecie krąży mnóstwo wypowiedzi, jak choćby ta wypowiedź, o sensacyjnym zabarwieniu i wydźwięku. Trzeba na to brać sporą poprawkę.

Eutanazja była, jest i zapewne będzie częścią zawodowego życia weterynarzy i ludzi, którzy powierzają im zdrowie swoich pupili. Często jest to jedyny sposób, by skrócić cierpienie zwierzęcia. Nie umie ono płakać, nie umie powiedzieć, co się z nim dzieje. Nie rozumie tego, że nadchodzi śmierć. Zwierzęta, te ciężko chore zachowują się, jakby wstydziły się swej ułomności. Psy są osowiałe, uciekają w kąt, podobnie jak koty zaszywające się każdą dziurę.

To my, ludzie dajemy im lata szczęścia i sami tego szczęścia od naszych podopiecznych czerpiemy. I kiedy stajemy przed krytyczną decyzją, kiedy musimy, zróbmy wszystko by podjąć decyzję mądrą. Oszczędzającą cierpień zwierzęciu i także nam. Skonsultujmy ją z lekarzem i polegajmy na jego zdaniu. Tylko wtedy patrząc jak nasz pupil zasypia na stole będziemy mogli spróbować powstrzymać płacz. Ale i tak się nam nie uda.

*Imię zmienione

**Pet – określenie zwierzęcia domowego

Licencja: Creative Commons
0 Ocena