Przyczyn może być wiele, ale łączy je znana niemal każdemu człowiekowi na ziemi chęć utrzymania „świętego spokoju”.
I tak dla świętego spokoju pojedynczymi, malusienieńkimi kroczkami zaczynamy się godzić, na działanie osób drugich i trzecich wbrew nam. Na własną prośbę, dla niewłaściwie pojętego zachowania zgody w otoczeniu.
Sęk w tym, że każdy człowiek ma swoją miarę wytrzymałości. Jeden może dźwignąć na swych barkach kilkaset zachowań autosabotażowych. Ktoś inny kilka tysięcy. A ktoś jeszcze inny tylko kilkanaście. W tej grze nie ma jednak strongmenów, których za wytrzymałość, czy też masochizm, przyznawane są nagrody. Wręcz przeciwnie – od razu czerwona kartka i dyskwalifikacja z dalszej gry. Co więcej im bardziej wytrzymały zawodnik, tym cięższe konsekwencje.
Łatwo to sobie wyobrazić na prostym przykładzie. Weźmy za przykład milczącego Marka, który mówi o sobie, że jest „niespotykanie spokojnym człowiekiem”. Od 20 lat ma żonę Annę, wiecznie gderającą i narzekającą na wszystko co się da, a najbardziej na Marka. I tak sobie żyją, dzień po dniu, rok po roku. On mówi o niej „typowa baba”, ona o nim „gburowaty gamoń”. Taki familijny folklor.
Aż któregoś dnia, niewiadomo dlaczego, absolutnie bez powodu (bo przecież nie zdarzyło się nic wyjątkowego) Marek pęka i stosując wszelkie przyjęte standardowe zachowania stosowane na przestrzeni wieków podczas kłótni (a więc krzyki, wyzwiska, groźby i co tam jeszcze ma ochotę), wszczyna apokaliptyczną awanturę swej małżonce.
Oczywiście Anna jest osłupiała, bo po raz piewrwszy widzi męża tak wzburzonego. Stoi, patrzy ze starchem w oczach i milczy (po raz pierwszy od dnia ślubu, jakby powiedział Marek), bo kompletnie nie rozumie co się stało. Czemu ten jej milczący gburowaty mąż, nagle oszalał, co mu się mogło przytrafić? Zaczyna intensywnie myśleć, może w pracy coś mu nie poszło, może koledzy mu zrobili przykrość, może stracił pieniądze, a może... hmm co może? Co by się jednak nie stało, czemu do diaska cała złość skupiła się na niej, biednej i boguducha winnej Annie? Przecież nie zrobiła nic takiego, co by mogło go tak wkurzyć. Ot dzień, jak co dzień.
Albo weźmy na przykład dwudziestokilkuletnią Joaśkę, i zakochanego w niej po uszy jej chłopaka Sławka. Joaśka w przeciwieństwie do Marka, wybucha średnio raz w tygodniu dosłownie o każdy drobiazg. Sławek twierdzi, że nigdy się jej nie da dogodzić, bo zawsze jej za mało wszystkiego. Kupi jej buty - no to fajnie, ale czemu to nie są buty lepszej marki, takie jak ma przyjaciółka? Wakacje w Gołębiewskim – no fajnie, ale czemu nie w Turcji, tak jak ich znajomi? Sławek spuszcza uszy po sobie i dalej się stara uszczęśliwić ukochaną. Z coraz mniejszym entuzjazmem. Już raczej dla świętego spokoju w domu. Jeszcze nie wie, że kiedyś stanie się typowym Markiem. To czy wybuchnie za 5 lat czy za 35 lat, zależy od jego psychicznej wytrzymałości.
W czym tkwi problem?
Na kłamstwie kamuflowanym od lat. Marek nigdy nie powiedział Annie, że męczy go jej gderliwe zachowanie (które z każdym rokiem przybiera na sile) i że wolałby, aby je zmieniła lub chociaż poskromniła. Po prostu ustępował, dzień po dniu, bo został nauczony, że kobiecie trzeba ustępować, bo to słaba płeć. Anna przeciwnie, wychowana w środowisku, gdzie szanowało się osoby domiujące, sama chciała taką być, by poczuć się wreszcie kimś i uleczyć wcześniejsze porażki. Joaśka nigdy nie powiedziała Sławkowi, że go nie kocha, bo nie wierzy w miłość, tylko w twarde fakty, takie jak zasobne konto i że jest z nim tylko dlatego, że chce się w życiu ustawić finansowo przy kimś kto rokuje takowe ambicje. Nie będzie okazywać miłości, bo to oznaka słabeusza. Sławek nie rozumie czemu jego wybranka okazuje mu czułość tylko za prezenty, ale godzi się na to, skoro zrozumiał, że nie może liczyć na nic więcej.
Żadna z tych osób nie wpadła na pomysł, by grać w otwarte karty. Woleli latami kryć się pod starymi przyzwyczajeniami, konwenasami i noprmami społecznymi. Niekoniecznie uszczęśliwiając siebie nawzajem. A tkanka psychicznej nadwagi robila się coraz grubsza. A wiadomo nie od dziś, że stare przyzwyczajenia trudniej zmienić, tak jak stare drzewo przesadzać. Łatwiej kształtować właściwe postawy od razu, dzień po dniu, roku po roku, by dzięki temu tworzyć szczęśliwe relacje między ludzkie.
Ukrywanie swoich prawdziwych odczuć, przekonań, zachowań powoduje, że sami na siebie nakładamy nieprzyjemne jarzmo.
I naprawdę męczymy się w tych więzach. Wyobrażasz sobie kogoś, kto uwielbia tańczyć, a przez całe życie tego nie robi, bo powiedział kiedyś przy znaczącej dl aniego osobie, że „taniec jest dla frajerów”, a ponieważ chce uchodzić za konsekwentnego człowieka przed innymi osobami, trwa w tym kłamstwie wiel lat, unieszczęśliwiając siebie. Bo przecież otoczeniu to pikuś, czy zatańczy czy nie. Ale zwyczajowy konwenas zwycięża.
Albo pomyśl o kobiecie, która całe życie chodzi w za długich spódnicach, tylko dlatego, że ktoś jej kiedyś powiedział, że „przy tak masywnych udach nie wypada nosić mini”. I marząc o mini, nosi te długie kiecki, których szczerze nieznosi, mimo że masywnych ud nie ma i nigdy nie miała. Ale... ważna dla niej osoba potępia kobiety chodzące w króciutkich spódniczkach. Opinia innej osoby wzięła górę.
Czy warto karać siebie przez wzgląd na inne osoby? I jeszcze robić to latami?
Jeśłi ulegniesz wpływowi dowolnej osoby i zaczniesz utrwalać dane zachowanie (Marek – milcząca zgoda na gderanie Anny, Sławek pokorna zgoda na brak szacunku Joaśki, tancerz zgoda na pobawienie się wykonywania swojej pasji, kobieta w długiej kiecce zgoda na pobawienie się marzeń na super wygląd), to z czasem stanie się ono integralną częścią Ciebie. Nawet jeśli wcześniej było Ci to całkowicie obce. Czy Ci się to podoba czy nie.
Ale to nie wszystko – bo wybuch złości, czyli ten bunt odroczony w czasie, to krótki przebłysk naszego prawdziwego ja, wrzeszczący różnymi słowami to samo przesłanie „Dość tych ograniczeń! Chcę być znowu sobą”.
To czy będzie to pierwszy krok do wyzwolenia siebie od siebie i wikłania się w destrukcyjne zachowania osób drugich i trzecich i wszystkich innych, zależy od uświadomienia sobie własnej niewoli. To pierwszy krok do zmian, można by rzec, że bez niego ani rusz i będzie to prawdą.
Dlatego warto przyglądać się własnej złości bez potępiania jej, a już na pewno nie siebie. Złość, to taki ostry sygnał alarmowy dla człowieka, który pokazuje że dzieje się coś niedobrego. Tak jak gdy zaczyna się ból zęba, wiadomo, że z żebem cos jest nie tak i należy przedsięwziąć kroki zaradcze takie jak pójście do dentysty i naprawienie zęba.
Tak w przypadu złości, psychika pokazuje nam, że jakieś zachowanie, słowa czy okoliczności sprawiły, że w nas samych coś się zadziało. I tak jak z zębem, należy przyjrzeć się dokładnie co konkretnie boli (taki auto-rentgen), zrozumieć to, czyli zastanowić się CO spowodowało naszą reakcję, a na koniec przedsięwziąć środki zaradcze (oczyścić ranę i wyleczyć). A to już nowy początek. Zdecydowanie lepszy, bo zgoda na bycie sobą buduje spokój wewnętrzny, a własna psychika jest nawjażniejsza do osiągania szczęścia.