Początek polskiej wódki
Przemysł destylacji wódek rozwijał się powoli. Początki to wiek XV, choć nie można jednoznacznie wskazać miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Produkcja wódek wówczas była już procesem, który można było po prostu wdrożyć. Po siedmiu wiekach destylowania win, jedyne, czego było brak, aby można było rozpocząć produkcję wódki, to była receptura wyrobu alkoholu ze zbóż. Kiedy nauczono się produkować wódkę z żyta i jęczmienia, jej spożycie bardzo wzrosło.
Jak to zwykle bywa, na początku technologia produkcji wódek nie była najdoskonalsza: trzykrotna destylacja zacieru z przefermentowanego żyta to był wówczas jedyny sposób produkcji wódek. Ponieważ cały proces odbywał się w specjalnych kadziach jako destylacja alembikowa, wszystko to trwało sporo, a efekty pracy były, no cóż, różne.
Trzy klasy pierwszych wódek
Destylacja alembikowa jest w gruncie rzeczy dość skomplikowanym procesem – prymitywna jest tylko zasada działania kadzi destylacyjnych, ale już dobór odpowiednich parametrów procesu do dziś jest bardziej sztuką niż czynnością. Ponieważ w procesie produkcji wódki powstawały kolejno trzy destylaty, każdy z nich miał inny charakter.
Po pierwszym paleniu otrzymywano brantówkę, po drugim szumówkę, a po trzecim dopiero okowitę. Pito oczywiście z każdej destylacji, ale najbardziej wartościowa była okowita. Nie pito jej jednak na czysto, ponieważ tak naprawdę produktem destylacji nie była wódka, ale wodny roztwór spirytusu (niby to samo, ale okowita charakteryzowała się stężeniem alkoholu na poziomie 70-85%). Okowita była rozcieńczana wodą mniej więcej w stosunku jeden do jednego i dopiero taki trunek trafiał do szynków. Stąd zresztą nazwa „szynkowa”, jak mówiono na taką wódkę.
Picie z klasą i z Sasami
XV i XVI wiek to era czegoś, co odzyskujemy dopiero dziś: kultury picia alkoholu. Oczywiście, że niektórzy wódkę pili w niewyobrażalnych ilościach i tylko po to, żeby się nią znieczulić, ale nie uchodziło to bynajmniej za postępowanie roztropne. Za ostatnich Jagiełłów pito zdecydowanie z umiarem, czego już o epoce Sasów powiedzieć nie można. Picie wódki urosło w XVII wieku do miana tradycji towarzyskiej, a „mocna głowa” albo przynajmniej możliwość wypicia gigantycznych ilości wódki (nawet przy silnych tego efektach ubocznych) uznawane były za wielce pożądane.
Ostatni król wiele energii włożył w to, żeby pijaństwo wykorzenić, co mu się udało średnio: co prawda nad dworem zapanował, ale już we Lwowie w ramach rozbudowy systemu gorzelni powstała słynna gorzelnia Baczewskiego, jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek wódkę produkowały.
Picie pod zaborami
Zabór pruski dość poważnie ukrócił surowym prawem i skutecznym narzucaniem pruskiej kultury pijaństwo co bardziej wyrywnych Polaków, spożycie wódki spadło, ale zamiłowanie do niej – niekoniecznie. Pod zaborem Austriaków picie, jak zresztą wszystko inne, zaborcy było obojętne – każdy robił, co chciał, natomiast Rosjanie – co prawda zależało im na tym, żeby Polacy pili mniej (bo jak popili, to i do burd byli bardziej skłonni), ale nikomu wtedy jeszcze nie przyszło, żeby odgórnie za pijaństwo karać.
Wódka dziś
Choć polskie wódki – Sobieski i Chopin w szczególności – cieszą się bardzo dużym uznaniem smakoszy na całym świecie, a polskie gorzelnie świetnie prosperują, to Polacy niestety często wracają do czasów saskich, co niezbyt pochlebną opinię nam wyrobiło w krajach zachodu. Alkoholizm jest i u nas sporym problemem, ale lekarstwem – jak uczy historia – nie jest prohibicja, a jedynie nauka kulturalnego picia i pokazywanie wódki jako dziedzictwa. W końcu do produkcji wódki trzeba się zabierać dopiero wtedy, kiedy ma się odpowiednią wiedzę i umiejętności, a tego nie szanujemy. Na szczęście potrafią to w nas dostrzec inni.