Celem tego artykułu jest przedstawienie plusów i ewentualnych minusów tej decyzji, obalenie kilku mitów dotyczących jej następstw i wyjaśnienie, po co się takie badania robi i jak mogą wpłynąć na karierę szkolną.  

Data dodania: 2014-03-09

Wyświetleń: 996

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Czy warto pójść z dzieckiem na badania pod kątem dysleksji?

     Podejrzenia, że dziecko może mieć dysleksję rozwojową pochodzą z różnych źródeł. Niektórzy rodzice zetknęli się już z tym problemem i dość szybko domyślają się, na czym polegają kłopoty ich pociechy. Inni widzą, że dziecko ma jakiś problem i sami zaczynają poszukiwać możliwych przyczyn i środków zaradczych. Jednak w wielu przypadkach zauważają to nauczyciele w szkole i sugerują rodzicom wizytę w poradni psychologiczno-pedagogicznej. I tu zaczyna się problem. W świetle przepisów to rodzic decyduje o tym, czy badanie w ogóle się odbędzie i ma prawo odebrać wyniki osobiście nie informując przy tym wychowawcy. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to ani dziwne, ani niestosowne. Dodatnie strony tego rozwiązania są oczywiste, jednak, jak to w życiu, druga strona medalu też istnieje. Dysleksja jest wciąż sprawą tajemniczą i owianą mnóstwem mitów i przekonań  chętnie rozpowszechnianych przez samozwańczych ekspertów. Jedni uważają, że dziecko z dysleksją to niedorozwinięty półgłówek, który i tak już nic nie osiągnie. Inni, że żadnej dysleksji nie ma, a leniwy bachor i jego nieumotywowani nauczyciele chcą skorzystać z taryfy ulgowej. Jeszcze inni, że dysleksję da się wyleczyć i trzeba jak najszybciej zrobić badania i rozwiązać problem jak najszybciej. W rezultacie decyzja o pójściu na badania lub nie jest może nie tyle nieprzemyślana, co w wielu przypadkach całkowicie irracjonalna.

      Poniżej przedstawiam najważniejsze aspekty, które należy rozważyć, aby świadomie podjąć decyzję. Zacznijmy od zagrożeń.

     Nie taki diabeł straszny... 

   Pierwszym czynnikiem, który ma duży wpływ na nastawienie do współpracy z nauczycielem, są emocje. Reakcje na sugestię wychowawcy bywają skrajne. Wiele osób jest urażonych. Zdarzało mi się słyszeć komentarze takie jak: robią z mojego dziecka świra, sama niech się przebada, moje dziecko nie jest psycholem, żeby szło do poradni. Dla wielu osób dysleksja jest wciąż jest powodem do wstydu, a „orzeczenie”, które w istocie jest opinią, łatką na resztę życia. W rzeczywistości dysleksja nie jest żadnym powodem do wstydu i nie ma nic wspólnego z inteligencją dziecka lub zaniedbaniem środowiskowym. Wprost przeciwnie: przed wydaniem opinii o dysleksji badający musi obie te możliwości wykluczyć. Tak więc w grupie dzieci, które nie zostały zdiagnozowane jako dyslektycy są zarówno dzieci z inteligencją w normie, powyżej oraz poniżej normy. Wśród dyslektyków nie ma osób z istotnie obniżonym ilorazem inteligencji. Wprawdzie jest to nieco pokrętne korzystanie z danych, ale trzeba przyznać, że średnia inteligencji wśród dzieci z dysleksją jest wyższa niż w przypadku dzieci pozostałych

.     Kolejnym mitem jest magiczna moc sławnego „orzeczenia”. Wielu rodziców ma obawy, że gdy przestanie się od dziecka wymagać, nigdy nie nauczy się ono poprawnie pisać i czytać. To oczywiście zupełnie nie jest prawdą. W większości szkół bardzo trudno jest wyegzekwować jakiekolwiek sensowne ułatwienia dla dzieci z dysleksją. Nawet jeżeli na opinii jest napisane czarno na białym, że dziecko nie może być oceniane jedynie na podstawie prac pisemnych, rodzice zazwyczaj muszą stoczyć prawdziwy bój o to, a często bez globalnej awantury z udziałem dyrekcji nie jest to możliwe. W dodatku opinią z poradni nie można zasłaniać się całe życie. Na rynku pracy nie ma litości i z tego zarówno rodzice jak i dzieci muszą sobie zdawać sprawę. Tak więc na zwolnienie z wszelkich obowiązków uczeń liczyć nie może.

      Podsumowując: nie ma absolutnie żadnych obaw, że zdiagnozowanie dysleksji przyniesie jakiekolwiek negatywne efekty. W przeciętnej klasie jest zwykle kilku dyslektyków i jakiekolwiek złośliwości z tego tytułu zdarzają się naprawdę bardzo rzadko, zaś osławiona taryfa ulgowa nie daje dziecku z dysleksją specjalnych możliwości do pracowania mniej. Wręcz przeciwnie, w opinii z pewnością znajdą się zalecenia dotyczące pracy indywidualnej lub pod kierunkiem nauczyciela i w większości szkół dzieci są z tej pracy rozliczane. Tak więc z pewnością dziecku nie upiecze się nauka zasad pisowni. Jest nawet ogromna szansa, że będzie jej miało znacznie więcej niż dotąd. 

Anioł niestety też nie tak świetlisty…

     To, że dziecko ma dysleksję, w żaden sposób nie przesądza o jego przyszłych sukcesach lub porażkach. Wiele osób z dysleksją bez problemu kończy studia, ma dobrą pracę a niektórzy jak np. Da Vinci lub Einstein znacznie wyprzedzają kolegów, którzy mieli lepsze oceny. Jednak taki szczęśliwy finał będzie o wiele bardziej prawdopodobny, jeżeli dziecko zostanie jak najszybciej zdiagnozowane i objęte terapią.

     Warto również zdać sobie sprawę z tego, że w smutnej rzeczywistości naszej polskiej szkoły przyniesienie opinii o dysleksji najprawdopodobniej nie zapewni dziecku terapii. Na przykład w szkole mojego dziecka uczniowie, którym zalecono terapię indywidualną dostawali grupową, a ci, którzy powinni chodzić na grupową mieli pracować sami w domu. W tej dziedzinie niestety należy przyjąć motto: umiesz liczyć - licz na siebie i założyć, że to rodzic jest jedyną osobą, która może pomóc dziecku. Na pewno wizyta w poradni i rozmowa z psychologiem lub pedagogiem ułatwi zorientować się, jak można to zrobić. Z całą jednak pewnością nie da się wyleczyć kogoś z dysleksji i rozwiązać problemów szkolnych w ciągu jednego roku. Należy nastawić się na długie lata systematycznej pracy, a wizyta w poradni jest jedynie pierwszym krokiem na długiej drodze. Warto jednak go zrobić, ponieważ personel poradni może doradzić, jak pracować z dzieckiem, jak współpracować ze szkołą i co warto przeczytać lub z jakich ćwiczeń skorzystać.

Dziecko z dysleksją pisząc egzamin szóstoklasisty lub gimnazjalny ma trochę więcej czasu do pisania niż pozostałe dzieci. Jest to bardzo ważne, ponieważ niezależnie od tego, jak długo i intensywnie będziemy pracować, w chwili stresu tendencja do robienia drobnych błędów rachunkowych lub literówek da o sobie znać i dodatkowy czas na sprawdzenie tego, co się napisało jest dla tych dzieci naprawdę niezbędny. Pozbawione tej możliwości dziecko nie będzie w stanie zaprezentować tego, czego się nauczyło. A stąd tylko krok do stwierdzenia, że uczyć się w ogóle nie warto.

     Nawet jeżeli pożytki z wizyty w poradni nie wydają się powalające, zagrożenia wynikające z jej zaniedbania przekonują do podjęcia tego kroku. Wbrew pozorom, największym problemem dla dziecka nie będzie ani staranne pismo, ani ortografia. Po kilku latach nauki może okazać się, że problemy są dosłownie ze wszystkim. Bez żadnego wsparcia dziecko w większości przypadków nie da sobie rady z historią, przyrodą czy językiem obcym. Jeżeli pomoc przyjdzie zbyt późno, ortografia będzie jeszcze do nadrobienia, ale zaległości z większości przedmiotów odrobić już się nie da. A diagnozowanie dysleksji dopiero w gimnazjum nie jest u nas niczym specjalnie rzadkim. 

     Niemniej ważną kwestią jest stosunek dziecka do nauki i kształtowanie właściwej motywacji do pracy. Tak naprawdę to właśnie umiejętność zmotywowania się do wytrwałej pracy jest kluczem do osiągnięcia sukcesów pomimo trudności związanych z dysleksją. Jeżeli wymagania są niedostosowane, po kilku latach wytwarzają się niewłaściwe wzorce, które bardzo trudno zmienić. Zniechęcone dziecko może bardzo różnie reagować. Dla jednych dzieci będzie to po prostu apatia i wycofanie się, dla innych może to się skończyć poważnymi zaburzeniami zachowania.

     Osobom udającym się do poradni na badania pod kątem dysleksji rozwojowej złotych gór obiecywać nie należy. Terapia w różnych szkołach jest prowadzona na różnych poziomach, w poradni też można bardzo różnie trafić. Niektórzy rodzice wyjdą z poczuciem bezradności, inni uzbrojeni w mnóstwo naprawdę pożytecznych rad. Jednak do wygrania jest zdecydowanie więcej niż do stracenia. Najlepiej potwierdza to moje ostatnie spostrzeżenie: nigdy jeszcze w swojej wieloletniej pracy nie spotkałam osoby, która żałowała, że dziecko zostało zdiagnozowane. Za to osób, które zrobiły to zbyt późno by osiągnąć dobre rezultaty, niestety całkiem sporo.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena