Seks - w momencie, gdy przestał być tematem tabu, dał przyzwolenie powszechności; obdarło z tajemniczości i pragnień człowieka i jego namiętność. Czy jeszcze smakuje jak owoc zakazany? A może łykamy go jak witaminy, ot tak, profilaktycznie...

Data dodania: 2013-05-20

Wyświetleń: 1729

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

FELIETON

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Jeszcze nie tak dawno słowo "seks" było słowem zakazanym, owianym złą sławą, a myśli na jego temat grzesznymi, zaś fantazje w tym temacie urastały do rangi grzechu śmiertelnego. Sprawa wstydliwa i  TYLKO dla dorosłych, a i sami dorośli, nie licząc tych bardziej otwartych na poznawanie i doznawanie, zbytnią wiedzą na ten temat poszczycić się nie mogli. Podczas gdy dla niektórych był to tylko obowiązek małżeński, inni czerpali zeń satysfakcję, odkrywając swoje ciała doświadczali spełnienia, uniesienia i najwyższego odprężenia. Seks stawał się źródłem inspiracji i siły, pogłębiał ich miłość, a ich miłość zdawała się być ponadczasowa. Podczas gdy ci „z obowiązkiem małżeńskim” bardziej cierpieli niż byli szczęśliwi, ci „bardziej otwarci” korzystali ze szczęścia i zdawali się być bardziej zadowolonymi z życia. Życie towarzyskie też wskazywało na pewne różnice; ci pierwsi spotykali się, żeby ponarzekać na cały świat i wszystkich zadowolonych z życia, tylko na temat seksu nie narzekano, bo to temat nieprzyzwoity był; ci drudzy spotykali się, aby miło spędzić czas, powspominać, pośmiać się, po prostu – cieszyć się z chwili. Jednych ograniczały stereotypy, innych uskrzydlały doznania.

Na nasze wychowanie wpływ miały obie grupy. Wychowani pośród stereotypów, łapczywie sięgaliśmy po to inne, nieznane, a zachłystując się doznaniami, zapominaliśmy o tym, że każdy czyn niesie swoje konsekwencje. Ponosząc konsekwencję, zamiast wyciągnąć z tego naukę, narzekaliśmy, delikatnie rzecz ujmując, na tzw. pecha. Zaś mając dostęp do wszystkiego, zatracaliśmy poniekąd zdolność koncentrowania się na jednym uczuciu i zgłębiania go; w obu przypadkach rozwinęliśmy zdolność powierzchownego patrzenia na drugiego człowieka, na seks, doznania, często przez pryzmat pozycji społecznej czy statusu materialnego. Niejednokrotnie przekraczaliśmy granice, zatracając własną tożsamość seksualną. Ilość doznań spłyciła jakość ich odczuwania. Rozmieniliśmy się na drobne miłostki, przygody, flirciki, niezobowiązujące spotkania – ot, taki schemat współczesnego życia singla i singielki.

Oczywiście, ktoś powie, że zbieranie doświadczeń jest ważne, że powiedzenie „nie kupować kota w worku” jest stare jak świat, że człowiek powinien się rozwijać, powinien poznawać. Sporo w tym prawdy i sporo fałszu. Granica jest cienka. Nie ma nic złego w zbieraniu doświadczeń, w sprawdzaniu czy upewnianiu się w czymś, jak i w samym rozwoju. Niebezpiecznie robi się, gdy przekraczamy granice; gdy doświadczamy dla samych doświadczeń, gdy sprawdzając, zapominamy, co chcemy tak naprawdę sprawdzić i o czym się przekonać, gdy rozwijamy się tylko dla rozwoju, a poznajemy dla samego poznania. Przekraczając tę granicę, wyzbywamy się pewnych wartości, takich jak stałość, wierność, odpowiedzialność za siebie, za drugiego człowieka, szacunek do siebie, do ludzi. Spychamy siebie do rangi przedmiotu w świecie, w którym przedmiot traci na wartości. W konsekwencji spada nasze poczucie własnej wartości, które próbujemy sobie podnieść, szukając jakiejś przyjemności – skoro nie mam żadnych zobowiązań, mogę wszystko. Wszystko, czyli co konkretnie? Żadnych zobowiązań, czy aby na pewno? Skoro tak chcemy tylko poznawać, doświadczać, sprawdzać, smakować, to nie dziwmy się, że z czasem dopada nas narastająca frustracja, rozgoryczenie, cynizm czy samotność.

Les Giblin powiedział: „Życie nie płaci za to, co umiesz robisz. Życie płaci za to, co robisz.”  Nasza seksualność. Kobiecość. Męskość. Co już robimy dla wzbogacenia naszej seksualności, a ile się jeszcze chcemy uczyć przez doświadczanie, poznawanie, sprawdzanie? Przecież nie ma znaczenia, jak długo się uczymy, znaczenie ma to, kiedy i jak tę wiedzę stosujemy. Ile z tego, co już wiemy, potrafimy zastosować w praktyce tak, aby poczuć erotyzm i prawdziwe spełnienie w seksie? Jak dbamy o naszą seksualność, o naszą kobiecość, o naszą męskość? Jak patrzymy na seksualność drugiego człowieka? Co umielibyśmy dostrzec w drugim człowieku, gdybyśmy stracili wzrok? Czego wtedy byśmy szukali? Ile moglibyśmy z siebie dać? Skoro nie moglibyśmy zobaczyć, to co właściwie chcielibyśmy poczuć? Czym byłby seks pozbawiony obrazu? A gdyby jeszcze odłączyć słuch? Czym wtedy byłby seks? Czy życie miałoby nam za co zapłacić?

Wyjątkowość życia polega na tym, że bez względu na nowe trendy, zawsze znajdą się propagatorzy „Małego Księcia i Pięknej Róży”. Rodzi się też pytanie: Co takiego jest w bliskości dwojga ludzi, którzy są ze sobą i dla siebie od lat? Kim jest Mały Książe i Piękna Róża? Na czym polega ich wyjątkowość? Z jakiego powodu są wierni sobie nawzajem? Co pozwala im podziwiać i zachwycać się pięknem innych, a pragnąć doznań erotycznych tylko z sobą? Odpowiedzi może być wiele, natomiast wszystkie będą miały  wspólny mianownik. Oni nie idą na łatwiznę w stylu „iloma szczegółami różnią się rysunki”, oni zdobywają się na trud rozwiązywania zagadki „czym różni się patrzenie na obrazek dziś od patrzenia wczorajszego i czym będzie różniło się od spojrzenia jutrzejszego”.

Licencja: Creative Commons
4 Ocena