Kryminalna policja berlińska zlikwidowała w marcu 1930 roku nielegalną jaskinię hazardu. Niby taka informacja, w tamtych czasach, właśnie w stolicy Republiki Weimarskiej, słynącej z najbardziej dekadenckiego życia rozrywkowego i zorganizowanej przestępczości w ówczesnej Europie, nie byłaby niczym wartym odnotowania, gdyby nie miejsce, w którym jaskinia ta funkcjonowała.
Ni mniej, ni więcej, hazard nielegalny uprawiano w siedzibie sądu okręgowego na Leipziger Strasse, niedaleko ministerstw i głównych urzędów państwa niemieckiego. Co więcej, miejscem przyjmowania poważnych nieraz zakładów nie były podziemia lub obszerne korytarze sądowe, lecz same sale rozpraw, a grającymi okazali się nie tylko członkowie półświatka, lecz i szanowni notable palestry. W tym szacunek i trwogę budzącym kompleksie już od kilku miesięcy, jak się okazało w intensywnym śledztwie, funkcjonował nietypowy totalizator. Nie obstawiano zwycięzców wyścigów konnych, wyników ówczesnej Bundesligi czy nawet ilości rund, które kolejni przeciwnicy ringowi mistrza świata w wadze ciężkiej Maxa Schmelinga, potrafią z nim wytrzymać bez pocałowania desek.
Nie, przedmiotem nietypowych typowań były – jak przystało na przybytek ślepej Temidy – wyroki sądowe, a ściślej ich wysokości, ferowane przez Wysokie Składy Orzekające. Im głośniejsza sprawa, tym stawki, jak w totalizatorze, wyższe. Intensywne śledztwo brało pod uwagę możliwość „ustawiania wyników”. Bądź co bądź proces sądowy można porównać z walkami „gladiatorów”, a przynajmniej chartów goniących za tak iluzorycznym, sztucznym zającem. Mam na myśli sprawiedliwość, że tak górnolotnie się wyrażę.