W artykule tym zamieszczę moje zdanie na temat polskiej służby zdrowia. Opiszę również komiczne sytuacje zaobserwowane w ciągu jednej wizyty u lekarza. 

Data dodania: 2012-06-14

Wyświetleń: 1826

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Od kilkunastu lat mam wadę wzroku i muszę nosić okulary, dlatego co jakiś czas wybieram się na wizytę kontrolną do okulisty. Oczywiście zanim się tam udam, muszę się zarejestrować i nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ jest to podstawą uporządkowanego systemu pracy polskich szpitali. Nieodłącznym aspektem jest konieczność posiadania ważnego ubezpieczenia, w przeciwnym wypadku - jak przeczytałam informację zamieszczoną na drzwiach gabinetu - zmuszeni będziemy do uiszczenia opłaty za wizytę.

Dlatego na wstępie dokładnie sprawdziłam czy mam wszystkie dokumenty, zarejestrowałam się na przyszły tydzień (ponieważ pani doktor była na urlopie) i na umówioną godzinę 10.30 udałam się do lekarza. Na wszelki wypadek zjawiłam się tam już o 10.10, w razie jakby moja kolej nadeszła szybciej. Oceniałam, że jestem pewnie 2 lub 3 w kolejce. Niestety, na miejscu okazało się, że przede mną czeka już 7 osób. Nie było rady, musiałam i ja poczekać. Zauważyć należy, że lekarz przyjmuje od godz. 10, a kilka minut później już czeka tam 7 osób, więc pytanie brzmi: o której trzeba zjawić się przed gabinetem, aby wejść o wyznaczonej porze? Ja czekałam dalej. Weszła 1 osoba, potem 2 i 3. Nastepnie mężczyzna i chłopiec, którym zakropiono oczy i kazano poczekać, aż krople zaczną działać. Nerwowo zerkałam na zegarek, bo była już godzina 11.20. Wokół biegały pielęgniarki, głośno stukając obcasami. Nagle zaczęły pojawiać się osoby z teczkami w normalnych, nie-lekarskich ubraniach, ale oprowadzane przez lekarzy. Weszli do jednego gabinetu, zaraz przyleciała jakaś pani i przyniosła ciasteczka i śmietankę do kawy. Pacjenci z zazdrością i ze zniecierpliwieniem obserwowali całą sytuację. Po jakimś czasie, kiedy nasza kolejka powoli, ale naprawdę bardzo powoli się zmniejszała, z gabinetu, gdzie trwała miła biesiada wyszły kobiety z teczkami i udały się do innego pokoju, jak się okazało, w celu sprawdzenia jakości znajdującego się tam sprzętu. Taka kontrola z NFZ.

Kiedy przede mną została tylko jedna osoba (+ ta jedna na badaniu) i zaczęłam już odczuwać radość, że moje męczarnie na korytarzu wreszcie się zakończą, owe panie z teczkami weszły właśnie do gabinetu okulisty, by tam przeprowadzić sprawdzanie. Kolejne pół godziny zmarnowane na czekaniu. Na korytarzu zero jakiegoś urządzenia z wodą pitną, czegokolwiek, czym można by ugasić pragnienie. Jeszcze trudniej czekać, aż upłyną nieubłagane minuty. Nareszcie komisja wyszła, pan z zakropionymi oczami też już załatwił swoje sprawy i weszłam ja. I tu znów kolejna niespodzianka. Po weryfikacji danych okazało się, że pielęgniarka dostarczyła kartę, ale niestety nie moją, tylko kobiety o tym samym imieniu i nazwisku, ale zamieszkałą gdzie indziej i grubo starszą ode mnie. Więc musiałam osobiście pójść do rejestracji po odpowiednią kartę, a moje miejsce w tym czasie zajął inny pacjent. Pani w okienku przeprosiła za błąd, odszukała moją historię badań, więc znów udałam się pod gabinet i znów musiałam czekać.

Po jakimś czasie drzwi się otworzyły, już miałam zamiar wchodzić, lecz zaraz za pacjentem wyszła pani doktor, która stwierdziła, że musi sobie zrobić krótką przerwę. Oczywiście powiedziała, że wie, że ja długo czekam, ale ona musi coś zjeść. Cóż mogłam zrobić? Nic. Siedzieć i czekać. W tym czasie odbyłam rozmowę z pewną panią, która miała wejść po mnie i marudziła, że czeka już pół godziny. Tak... Słodkie pół godziny. Nijak się to ma do moich dwóch. Nareszcie nadszedł tak długo oczekiwany moment - wchodzę. Już bezproblemowo, jedno, drugie, trzecie badanie, pani doktor miło zagaduje, stwierdza, że wszystko jest w porządku, szuka w rozgardiaszu na biurku odpowiedniego papierka na receptę na okulary, w swoim tempie go wypisuje, kieruje mnie do okienka, miło się żegnamy i wychodzę. Idę do pań pielęgniarek, czekam aż skończą rozmawiać przez telefon - z pewnością ważne sprawy, do których nie wolno mi się wtrącać, daję kartę, pani pisze, pisze, pisze, dostaję receptę na okulary i wychodzę. Sprawdzam zegarek, a tam 12.45.  Prawie 3 godziny spędzone u okulisty. A miałam przyjść tylko na rutynową kontrolę.

I teraz się zastanawiam, jakie może być rozwiązanie takiej sytuacji. Czy przychodzić do lekarza 2 godziny wcześniej, aby wejść o czasie, czy może przyjść 2 godziny później, aby uniknąć czekania w kolejce? A i oczywiście trzeba pamiętać o jedzeniu i piciu, bo przecież nie wiadomo, ile nam przyjdzie tam czekać. Nie wiem, jak to wygląda w innych krajach, ale to, co proponuje mi nasz narodowy szpital, mnie nie przekonuje.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena