Władze Nowego Jorku uważają, że pokazy pirotechniczne są niebezpieczne i zabraniają sprzedaży fajerwerków. Podobnie twierdzą władze hrabstwa Hawkins w stanie Tennesee. A przynajmniej twierdziły, dopóki rajcy nie wyliczyli, że przywrócenie prawa do ich sprzedaży przyniesie miastu dochód rzędu 200 tys. dolarów. Liczy się każdy cent, mówią władze hrabstwa.
Miliony do wzięcia
Podobnie jest w stanie Maine, gdzie sprzedaż fajerwerków i pokazy pirotechniczne będą dozwolone od 1 stycznia 2012 roku. Ci, którzy będą chcieli je sprzedawać, będą musieli jednak uiścić specjalną opłatę za urzędowe pozwolenie. W wysokości 5 tys. dolarów. Maine chce w ten sposób przejąć część dochodów, które sprzedaż fajerwerków generowała w sąsiednim New Hampshire. Wielu mieszkańców niewielkiego stanu na północo-wschodnim krańcu USA wyprawiało się na zakupy za granicę. I wracało z kupionymi gdzie indziej fajerwerkami.
W przypadku hrabstwa Hawikins uchylono zakaz liczący aż sześćdziesiąt pięć lat. Także w innych stanach znoszących przepisy ograniczające pokazy pirotechniczne regulacje miały podobnie długie tradycje. Co skłania władze do podejmowania takich kroków? Odpowiedzią są pieniądze.
Według New York Timesa branża sprzedaży fajerwerków osiąga roczne obroty rzędy 952 milionów dolarów. Ta wartość rośnie z roku na rok i wkrótce powinna przekroczyć 1 mld dol. Uszczknięcie choćby części z tego tortu jest dla walczących z ogromnymi długami władz amerykańskich stanów i samorządów nie lada gratką.
Dokąd trafiają pieniądze
W tej chwili jedynie cztery stany zakazują używania i sprzedaży fajerwerków osobom prywatnym. To Nowy Jork, New Jersey, Massachusetts i Delaware. Mieszkańcy tych miejsc mogą wprawdzie oglądać pokazy pirotechniczne, jednak tylko wtedy kiedy mają one charakter zorganizowany. Jeszcze dziesięć lat temu sprzedaż fajerwerków dopuszczalna była jedynie w połowie ze wszystkich amerykańskich stanów.
Przedstawiciele władz, które zdecydowały się złagodzić lub całkowicie znieść regulacje przyznają bez ogródek: chodzi o to, żeby ściągnąć jak najwięcej pieniędzy. Przedstawiciel hrabstwa Hawkins stwierdził w rozmowie z New York Timesem, że ma dość wyciągania pieniędzy przez okoliczne samorządy. - To kwestia tego, czy podatki płacone przez naszych obywateli będą szły na finansowanie usług, z których korzystają, czy nie – dodaje.
Podobnie było w przypadku miasta Omaha. Tamtejszy burmistrz przyznaje, że nawet wtedy, kiedy pokazy pirotechniczne były nielegalne, w okolicach 4 lipca całe miasto miało z nimi zabawę. Wszystkie kupione były poza granicami administracyjnymi. Przy okazji ujawnia dodatkowy, pozytywny dla siebie efekt zniesienia regulacji: wkrótce po wznowieniu sprzedaży fajerwerków okazało się, że ruch ten popiera dziewięciu na dziesięciu mieszkańców miasta. W Omaha ognie sztuczne sprzedają organizacje charytatywne.
Nadal ograniczone
Dopuszczenie do sprzedaży detalicznej fajerwerków nie oznacza, że wszyscy i wszędzie mogą teraz organizować pokazy pirotechniczne. Większość władz nadal ogranicza rodzaje sprzedawanych ogni sztucznych. W niektórych kupować można jedynie te, które odpalane są na ziemi, a nie wznoszą się w powietrze. W innych sprzedaż odbywa się jedynie w określonych okresach.
To, że na fajerwerkach można zarabiać, to jedno. To, że były zabronione – drugie. Bo przecież w kraju, w którym sztucer kupić można w supermarkecie obawy związane z użyciem ogni sztucznych nie powinny być w ogóle poważnie rozważane. Tyle, że rynek broni wart jest wielokrotnie więcej niż rynek fajerwerków.
Niemcy, niegdyś uznawane za lokomotywę europejskiej gospodarki i wzór stabilności, stoją dziś na krawędzi poważnego kryzysu. Kraj, który przez dekady był synonimem dobrobytu i porządku, zmaga się obecnie z narastającymi problemami ekonomicznymi, społecznymi i kulturowymi. Analitycy i obserwatorzy coraz częściej mówią o "niemieckim marazmie", który zdaje się ogarniać coraz więcej sfer życia w tym kraju.