Symbolami stanu wojennego i miernoty zaopatrzeniowej nie są dla mnie musztarda i ocet, lecz wymieniona w tytule trójka.
Sporo jeździłem wtedy po kraju, częstym celem była Stolica. W Stolicy zaś, po załatwieniu spraw zawodowych, wstępowałem prywatnie w dwa miejsca:
do baru na Nowogrodzkiej, gdzie zawsze do nabycia był Porter z Browarów Królewskich. Jestem piwoszem, preferując portery wszelkiego rodzaju oraz duńskie Faxe 10%, przy czym jest to zawartość alkoholu a nie brzeczki, oraz do Domów Towarowych "Centrum", w celu nabycia zwyczajowego, rodzinnego prezentu .
W DTC hulał wtedy przeważnie wiatr, zapasy asortymentowe mu nie przeszkadzały. W 1983 bodajże, na II pietrze zobaczyłem stoisko wprost zapchane towarem – circa ebaut setką pięknie wypreparowanych, różnej wielkości, żółwi kubańskich. Łepek, łapki, no i oczywiście wzorzysta skorupa.
Poprosiłem o średniego. Już w przedziale „Górnika” wzbudzał spore zainteresowanie, a w domu wręcz entuzjazm. Same zalety – nie trzeba karmić ani sprzątać. Po tygodniu nie udało mi się zrealizować zamówienia z kręgu znajomych na okaz większy. DTC szybko pozbyły się i tego egzotycznego towaru.
Także w DTC, w niepamiętanym roku, tym razem na parterze, zobaczyłem długą, spokojną kolejkę Warszawiaków dzierżących każdy albo to słoik, albo dużą butelkę, kanister, a nawet wiadro. W powietrzu unosił się przyjemny zapach i muzyka, przerywana reklamą produktu, a nad stoiskiem wisiał sporej wielkości transparent z napisem: „Sprzedaż 'LUDWIKA” z dozownika”. Forma sprzedaży, niestety dla mnie, dyskryminowała prowincjuszy.
Trzeci symbol kojarzy mi się ze wspaniałym Cieszynem. W latach 80-tych Cieszyn cieszył się zasłużoną renomą jednego z najlepiej zaopatrzonych w deficytowe (innych nie było) towary miast. W Cieszynie kupiłem m. in. dwa radiomagnetofony „Ewa”,dwie baterie prysznicowe z krakowskiej „Armatury”, dwa magnetofony kasetowe oraz, traktowane bardziej jako lokata kapitału, dwie wiertarki „Celmy” z pełnym oprzyrządowaniem, zapakowane w ciężkie, duże skrzynie z litego drewna, zaopatrzone w dwa solidne zamki zatrzaskowe na szyfr. Sprzęt ten nie był mi potrzebny pilnie, zwłaszcza w podwójnej postaci, lecz z przyzwyczajenia kupowałem wszystkiego po dwa. Czyniła tak większość Rodaków, tylko współczynnik bywał różny. Patrząc na dzisiejsze Bosche. Makity czy Skile, i ich relatywnie super niskie ceny, przedmiot lokaty okazał się nietrafiony, nie po raz ostatni, niestety. Jedna "Celma" służy mi do dzisiaj, druga weszła w obieg pożyczania - ślad po niej zaginął.
PS: Wczasy w pięknych Kruklankach, nad przepięknym jeziorem Gołdapiwo, nomen omen. Ze sklepów poznikały wszelkie przetwory słoikowe. Przyczyną nie był strach przed powszechnym głodem, lecz brak kufli w nadjeziornych piwowydajniach. Kufle stały się cennym i łatwym łupem przyjezdnych. W zamian stosowano słoiki pozwalające na w miarę sprawiedliwe rozlanie cennego, żółtawego płynu.