Faryzeusz patrzy na zmaltretowane ciało Mesjasza i ulega przerażeniu. Oczekiwał, że w nagrodę za swoją pobożność i dobre uczynki Bóg da mu znak, weźmie za rękę i poprowadzi na zielone niwy. Tymczasem stoi na Kalwarii sam, trzęsie się ziemia, pękają mury świątyni, przez podartą zasłonę widać, że Święte Świętych zionie pustką. Czyżby moc Boga naprawdę miała się objawić w masakrze Krzyża?
Faryzeusz nie dopuszcza do siebie takiej myśli. Strasznie go to gorszy. Faryzeusz, jeśli trzeba, chętnie zamieni synagogę na kościół, szabat na niedzielę, pielgrzymkę do Jerozolimy na pielgrzymkę do Częstochowy. Zamiast „Szema” zaśpiewa „Godzinki”. Przestanie składać całopalne ofiary, a zacznie dawać księdzu na mszę. Ale nigdy, przenigdy nie stanie pod Krzyżem tak, żeby choć jedna kropla Krwi spadła mu na głowę. Bo co, jeśli się okaże, że ta Krew dalej jest żywa, gorąca i słodka? O, nie! Faryzeusz nie jest głupi. Nie pozwoli się poparzyć.
Cynik w ogóle nie patrzy w stronę zamordowanego Mesjasza. Twierdzi, że to urąga jego poczuciu smaku i umysłowi. Cynik co prawda uwielbia przemoc w kinie, telewizji i grach komputerowych, ale uważa, że widok Ukrzyżowanego jest zbyt straszny dla dzieci, więc chce Go usunąć ze szkół. Cynik wyśmiewa się z Biblii. Potrafi z zapałem godnym lepszej sprawy opowiadać o intelektualnych sprzecznościach chrześcijańskiej wiary. Kiedy jednak ktoś zaczyna mu głosić Ewangelię, włącza głośną muzykę, odbiera telefon, loguje się na stronę z dowcipami i rży, póki złowrogi pomruk Słowa Bożego nie ucichnie. Cynik w ogóle nie patrzy w stronę Krzyża, bo boi się że Mesjasz mógłby mieć otwarte oczy – a w nich ani krzty sarkazmu czy choćby ironii…
„Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi.” (1 Kor 1,22-25)
Dlatego tylko ten może się nazwać chrześcijaninem, komu „przed oczami nakreślono obraz Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego” (Gal 3,1) i kto przez ten obraz spogląda na swoje życie każdego dnia, kto postanowił „nie znać niczego więcej jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2,2) i kto z Niego uczynił swój pancerz.
Chrześcijanin wstaje rano nagi. Idzie na Golgotę. Obmywa się Krwią Jezusa. Zdejmuje z drzewa Krzyża umęczone Ciało. Zakłada Je na siebie – jak kapłan zakłada ornat, a rycerz zbroję. Całuje rany Chrystusowych rąk i wkłada w nie swoje dłonie. Całuje rany Chrystusowych nóg i wkłada w nie swoje stopy. Całuje rany zadane przez cierniową koronę i obleka w nie swoją głowę. Całuje ranę boku i wchodzi przez nią cały w Chrystusowe Serce.
Tak ubrany, chrześcijanin przypomina sobie słowa Pana: „Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony”. Chwyta pusty Krzyż, jednym szarpnięciem wyrywa Go z ziemi i unosi wysoko w zaciśniętej pięści. Uśmiecha się i rusza do kolejnej bitwy, bo wie, że w takim pancerzu i z takim mieczem w dłoni czeka go tylko chwała.