Kobieta, która pokochała morze
Grudzień 2009
Poleciałam na Karaiby.
Było to coś niewiarygodnego, nie dlatego, że wylądowałam gdzieś na krańcu świata, gdzie pewnie w innym przypadku bym nie dotarła i nie dlatego, że to daleko, że to nieosiągalne, nie dlatego, że tam nie byłam, bo w swoim życiu parę miejsc widziałam. Obce kraje, lądy i kontynenty nie są dla mnie nowością, wiem, że dam sobie radę obojętnie gdzie będę. Byłam podniecona bo po raz pierwszy w życiu postrzegałam, kraj, ląd, a przede wszystkim morze jako niepowtarzalną przygodę, wiedziałam, że się coś tutaj zaczyna, coś co zmieni moje życie, coś co spowoduje, że się zakocham, w czymś co do końca życia będzie w moim sercu i w mojej duszy. Zrozumiałam, że znalazłam tutaj coś, co zawsze będzie we mnie, czego się nigdy w życiu nie wyrzeknę, czego nigdy w życiu nie sprzedam, to co czuję jest moje i nikt mi tego nie wydrze.
Zakochałam się
Zakochałam się w morzu, w przygodzie, w łódce, a przede wszystkim w wolności, w czymś czego nikt kto nie kocha przyrody, morza, żeglarstwa nie jest w stanie zrozumieć. Stajesz za sterem, trzymasz kawałek stali w dłoni i czujesz się, jakbyś stał na skraju Świata, widzisz przestrzeń, wodę i dopiero czujesz się wolny, czujesz się że jesteś ty i nikt inny, że jest przepiękny ocean, piękna woda, która ciebie podnieca, upaja i przed, którą czujesz respekt, czujesz coś co powoduje, że na plecach masz gęsia skórę i sam nie wiesz czy to z podniecenia, czy ze strachu, a może jedno i drugie? Może to jest to co chcesz czuć, kiedy się budzisz, kiedy się kładziesz spać, kiedy ci czegoś brak, kiedy za kimś tęsknisz, kiedy jesteś sam? Kiedy jesteś na lądzie masz wszystko, ciepłą pościel, przytulny domek, kochającą rodzinę i wtedy budzisz się spełniony, kochający, szczęśliwy, ale jest małe, malutkie ale. Brakuje wtedy tej małej, maleńkiej gęsiej skórki na plecach, przyspieszonego oddechu, obawy, strachu, może po prostu podniecenia? Sam nie wiesz czego. Może przestrzeni, może wody, może po prostu poczucia wolności? Chęci bycia czasami samemu z bezkresem, z siłą, która przeraża i która wciąga jak narkotyk, którą próbujesz, a która tobie nie smakuje, która jest okropna, straszna, gorzka, ale wiesz jedno już bez niej nie potrafisz żyć. Wciąga ciebie powolutku w otchłań, powoduje, że idziesz, a raczej płyniesz dalej, dalej i dalej, aż w pewnym momencie już wiesz, że nie ma odwrotu, wiesz, że nie chcesz już się cofnąć, wiesz, że za sobą dużo zostawiasz, ale ty chcesz wiedzieć co jest przed tobą, bo to co za tobą znasz. Wiesz, że przed tobą jest niepewność, wyzwanie, może strach. Podniecenie? Mnie to bardzo podnieca.
Wiem, że nie powinnam, że mam bardzo dużo do stracenia, ale ten magnes przede mną, ciągnie, hipnotyzuje, wciąga w bezkres morza, oceanu. Jestem kobietą, jestem matką, żoną, może kochanką, ale przede wszystkim żeglarką. Czy można to pogodzić?
Czy można narażać bliskich na rozstanie, tęsknotę, smutek, może na niebezpieczeństwo? Pewnie nie. Może by pokazać im co kocham, za czym tęsknię, może ich wciągnąć?
Czy córeczka, która ma 7 lat powinna pływać, powinna zobaczyć i poczuć to co ją wciągnie i zmieni jej życie na zawsze? Czy powinna od samego początku być inna? Ale czy gorsza? Jeśli to pokocha, jeśli zobaczy świat moimi oczami to będzie zgubiona, dostąpi czegoś niewyobrażalnego, zobaczy coś, co niewielu widzi i czuje, pokocha przyrodę, wodę, bezkres, ale przede wszystkim pokocha szaleństwo i przygodę, dostąpi czegoś pięknego, jedynego, ale ….. .
No tak zawsze jest pewne ale. Będzie musiała z siebie dać wszystko, bo morze jest cudowne, wspaniałe, niepowtarzalne, ale nie toleruje głupoty, drwin i lekceważenia. Wyciąga z człowieka wszystkie złe cechy, wyostrza instynkty, ukazuje wady i zalety, ale przede wszystkim każe za przywilej dostąpienia czegoś cudownego, sobie słono zapłacić. Możesz kochać wszystko i wszystkich, możesz mieć wielu przyjaciół, możesz mieć jedną lub parę osób, które za tobą tęsknią, które chcą towarzyszyć tobie w każdej złej chwili, chcą tobie ulżyć w cierpieniach, pomóc, być przy tobie, chcą dzielić twoje wzloty i upadki twoje szczęścia i smutki, ale w pewnym momencie wiesz, że jesteś sam, że to co jest w tobie, w twoim sercu w twojej duszy tego nie zrozumie nikt. Czujesz, że jesteś strasznie samotny, bo przeżyłeś wiele, bo byłeś sam ze swoimi słabościami, smutkami, radościami, ze swoimi myślami. One są w twojej głowie, w tobie i niewielu ludzi jest w stanie to zrozumieć, bo to ty marzłeś, kiedy fala zalewała pokład, bo to ty zdawałeś sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się znajdujesz, czułeś się bezsilny, to morze górowało nad tobą, a ty byłeś zziębnięty i przemoczony, widziałeś fale przelewające się przez pokład i nie wiedziałeś co robić, to ty chciałeś spać w ciepłej i czystej pościeli, a trzecią dobę nie zmrużyłeś oka, nie pamiętałeś kiedy coś jadłeś i od paru dni w ustach miałeś tylko wodę i było super, że była słodka. Wiedziałeś, że jeśli chcesz dotrzeć do celu, to musisz dać siebie tyle ile, inni nie dali przez całe życie. Jedyne co masz to myśli, które są w tobie, które się kotłują i nie pozwalają czuć zimna, zmęczenia i trwogi, starasz się być w dwóch osobach jednocześnie, jedna marznie, cierpi i boi się, a druga, trzyma w ręku ukochany ster, a reszta to głowa, to ty, to co jest w tobie, to co czujesz i w pewnym momencie już się nic nie liczy, masz zdrętwiałe ręce, krew na twarzy, sól, która opatruje tobie rany, a ty już jesteś gdzie indziej, twoja głowa góruje nad twoimi słabościami, znów czujesz szczęście, falę, wiatr i przygodę, już nic nie jest ważne, jesteś szczęśliwy, czujesz się jakbyś los wygrał na loterii i nigdy nikomu nie będziesz chciał go oddać. Padniesz na twarz, padasz na kolana, gdzie w innym przypadku skłon byłby dla ciebie gestem nie do wykonania, a na kolanach nigdy byś się nie widział, wiesz że klęczysz i kłaniasz się przed czymś, kimś co dla laika jest niewyobrażalne, niezrozumiałe i niewidzialne, jest nie do pomyślenia, a ty pokornie oddajesz pokłony Neptunowi. Wiesz że jesteś w jego rękach, że może zrobić z tobą wszystko, a ty myślisz co jeszcze mu dać, jaki pokłon mu oddać, a jeśli nie, to on sam ciebie rzuci na kolana i każe bić głową w najlepszym wypadku o pokład, a w innym o skały lub twoja głowa spocznie na dnie morza i przytuli je z lubością, już na zawsze. To wszystko jest w tobie twoja samotność, twój strach, twoja niemoc, twój podziw, twój zachwyt twoje szczęście. Wracasz do domu do ukochanej osoby i co mówisz? Że było ciężko, że było niebezpiecznie? Wiesz jedno, jesteś sam!
Nikt, kto tego nie przeżył nie zrozumie co czujesz, co przeżyłeś, nie poczuje twojej bezsilności, samotności, zmęczenia, osamotnienia i patrzysz na kochaną osobę i co widzisz? Dużą odległość, taką jak daleki, acz ukochany ląd. Kochasz, czy cierpisz? Jesteś szczęśliwy, że wróciłeś, czy może samotny? Szczęście, czy dystans? Miłość czy tęsknota? Przysięgałeś, miłość, wierność i uczciwość i co? Zdradziłeś, czy nie?
Zdradziłam! Nie z mężczyzną, czy kobietą, ale z chęcią powrotu w bezkres, tam gdzie czuję się wolna, szczęśliwa i spełniona. Jest cudownie, wspaniale i wtedy myślę sobie, że ślubowałam miłość wierność i uczciwość i znów tęsknię za ciepłem, za miłością, czułością, bliskością. Zdaję sobie wtedy sprawę, że morze jest najgorszą kochanką, a w mim przypadku kochankiem. Jest cudowne, ciepłe, nęcące i bardzo zdradzieckie, padłam raz w jego objęcia i już nie mogę się z nich wyrwać. Kiedy jestem na lądzie, tęsknię za min każdego dnia, jest w moich myślach, moich wzdychaniach, w moim sercu, widzę je w moich snach i na jawie. Jak mama może pokazać swojemu ukochanemu, jedynemu dziecku drogę, która jest piękna i bardzo niebezpieczna, jak pokazać miłość, cierpienie i samotność, jak powiedzieć, że aby naprawdę kochać, trzeba cierpieć i zapłacić za to bardzo wysoką cenę – samotność. Stwierdziłam, że pokażę mojej córeczce morze, jego piękno, a ona sama kiedyś wyciągnie wnioski. Niestety bardzo myliłam się, to kiedyś nadeszło znacznie wcześniej, Córka spojżała na mnie, popatrzyła w moje oczy, pewnie przy okazji zajrzała w moje serce, potem popatrzyła na morze i jest już zgubiona! Mój kochanek, moje morze ma swoją kolejną ofiarę, młodą, piękną i tak bardzo niewinną.
Moja przygoda z morzem zaczęła się bardzo banalnie, moja koleżanka poprosiła mnie, abym spojrzała na pewne dokumenty, bo jej były mąż kupił łódkę w Chorwacji, ale ma pewne problemy z papierami i językiem i nie może dokończyć transakcji. Wzięłam teczkę z kilkoma papierkami i to zmieniło moje życie. Nie miałam pojęcia, o żeglowaniu, o łódkach, o rejsach i o Chorwacji. W ten sposób sama nie wiem jak stałam się wspólnikiem i współarmatorem małej łódeczki, której nawet na oczy nie widziałam, a która gdzieś się bujała na Adriatyku. U jakiegoś notariusza złożyłam jeden mały podpis, no może dwa i pojechałam gdzieś w nieznane, aby zobaczyć co zrobiłam, zobaczyć to cudo, które miało wszystko zmienić. Przyjechałam i widzę coś dziwnego, cos nieznanego i do tego się kołysze. Ponieważ nie ufam nieznanemu to stwierdziłam, że jako doświadczona trzydziesto trzy letnia kobieta, która z nie jednego pieca chleb jadła i nie jedno przeżyła, na przykład dwa poważne upadki z konia, które zakończyły się wstrząsami mózgu, a co za tym idzie restrykcjami z tym związanymi, czyli silnymi reakcjami na kręcenie i bujanie się. Wzięłam ze sobą materac i stwierdziłam z całą stanowczością, że tej małej skorupce nie zaufam i będę spała na kei. Zostałam przekonana, że to jest śmieszne i że dam radę przenocować na morzu, dałam się przekonać i od tej pory kołysanie jest dla mnie najprzyjemniejszą rzeczą przed zaśnięciem i o nim marze jak jestem na lądzie.
Okazało się, że łódeczka bardzo kiepsko zniosła zimę, która spowodowała liczne usterki na niej. Przywitanie mojego skarbu zaczęłam od szorowania, wybierania wody z zenzy, malowania, lakierownia i wielu innych ciekawych rzeczy. Szorując moje cudo, wypluwając z siebie siódme poty, zaczęłam coraz bardziej ją czcić i myślę, że wtedy właśnie ja pokochałam. Pewnie dlatego, że nie była piękna, lśniąca i wspaniała, tylko musiałam dać jej siebie, aby zaczęła błyszczeć, dałam je moje serce, dlatego tak siebie polubiłyśmy i później dograłyśmy się. To zupełnie tak jak z narowistym koniem, wszyscy się go boją, nie dotykają go, on marnieje i podupada, ale ciągle w nim drzemie ogromna siła i wtedy, albo kończy się jego żywot, albo znajdzie się ktoś, kto go wcale nie okiełzna, lecz pokocha całym sercem i oboje dadzą sobie siebie. Wcale nie potrzeba siły, kunsztu, ani umiejętności, lecz serca, wtedy oboje czują szacunek dla siebie i dają z siebie więcej niż twarda, mocna, pewna ręka. Koń, uosobienie siły, mocy i indywidualności, daje się okiełznać laikowi, który oddał mu całego siebie. Oboje sobie zaufali i od tej pory stanowią duet nie do pokonania. Po tygodniach ciężkiej, żmudnej pracy stwierdziliśmy z moim wspólnikiem, że może i na morze zdałoby się iść. Popłynęliśmy naszą łódką parę mil do innego portu, gdzie czekał na nas nasz księgowy, który dał mi godzinny wykład na temat, firmy, łódki i innych ważnych rzeczy. Obserwował mnie i widział, że robię się coraz bardziej niepewna, poczym skrupulatnie upewniał się, czy rozumiem jego angielski. Jak ja miałam mu wytłumaczyć, że jego angielski jest ok, że rozumiem sława, które wypowiada, każde bez zastrzeżeń, ale zupełnie nie rozumiem o czym on mówi, bo absolutnie nie znam się na żeglarstwie. Nasze spotkanie zakończyliśmy z poczuciem, że nie mamy pojęcia co dalej. Z całej tej paplaniny zrozumiałam tyle, że skoro zmienił się właściciel łódki to on zmienia ubezpieczenie i ono będzie działało od następnego dnia. Księgowy upewnił się trzy razy, że na pewno go zrozumiałam, że dzisiaj mam popłynąć bezpośrednio od portu, gdzie nasz łódka stacjonuje i nie wolno nam pływać bo łódka będzie ubezpieczona dopiero od jutra. Dałam mu słowo, że wracam bezpiecznie i czekam do jutra. I znowu jest małe ale. Okazało się, że zaczęło troszkę wiać, a przecież żeglarz nie pływa na silniku, kiedy czuje piękną bryzę na we włosach i na twarzy. Ja siedziałam pod pokładem i sprzątałam, a mój wspólnik poczuł zew żeglarza i rozwinął grota, a zaraz za nim foka. Ja stojąc prosto na nogach, nagle leżałam na plecach, a nie widząc wody miałam wrażenie, że leżę głową w dół. Od razu pomyślałam o tym, że nie mamy ubezpieczenia i zaraz moje cudo, które pokochałam, wyszorowałam, straciłam na nim moje wszystkie paznokcie i skórę na rękach, legnie na dnie morza. Wydałam z siebie skowyt, wrzaski i inne nieprzyzwoite słowa w kierunku kapitana jachtu, po czym zrobiłam się zielona, jedni twierdzą, że ze strachu, a ja twierdzę, że ze zdenerwowania całą sytuacją. Ocenę zostawiam Wam. Łódka ładnie położyła się na żaglach, nabrała prędkości, a ja wymusiłam zdjęcie foka (nawet nie miałam wtedy pojęcia co to fok, po prostu kazałam wyprostować łódkę). Mój wspólnik stwierdził, abym stanęła za sterem, wtedy poczuję kontrolę nad łódką i zrozumiem, że ja nią pływam, a nie ona mnie wozi. Wytłumaczył, ze ta łódka ma kil, potem dał lekcję z praw fizyki itp., reasumując powiedział, że ona się nie wywali, a ja mogę nią sterować. Stwierdziłam no dobra spróbuję. Płynę na samym grocie wieje ok. 25 węzłów, a ta łódeczka płynie do przodu i o dziwo wcale nie chce się utopić. Zaczyna mi się to coraz bardziej podobać i stwierdzam, że czegoś mi brak, coś jest nie tak. Nie przechodzi mi przez gardło, ale w końcu artykułuję, że może by tak położyć bardziej tą łódeczkę. Mój wspólnik mówi, że trzeba by foka postawić, na to ja kiwam twierdząco głową, cokolwiek to jest. On, że przed chwilą krzyczałam, żeby go zdjąć, ja sobie myślę, że nie mogłam krzyczeć, żeby go zdjąć skoro nie wiem co to jest, ale mówię żeby to stawiać. No to stawiamy foka, tzn. ja stoję za sterem, a reszta robi się sama. Nagle łódka kładzie się na żagielkach, mnie ręce drżą ze strachu i z podniecenia, a ona dalej płynie i wcale nie zaczyna udawać łodzi podwodnej. Zaczyna mi się to coraz bardziej podobać, krążąca w żyłach adrenalina coraz bardziej mnie podnieca, coraz bardziej mnie to wciąga, już wiem, że to jest to, że z grzecznej pani urzędnik przeistoczyłam się w bestię! Już wiem, że to kocham, te fale, tę wodę, ten przechył, ta kupa plastiku mnie słucha! Jak to możliwe? Pewnie dlatego, że coś jest między nami, że się pokochałyśmy, ja dałam jej moją pracę, moje serce, a teraz ona mi oferuje całą siebie, pokazuje co to piękno, przygoda i nieznane.
Jestem podniecona, zachwycona i szczęśliwa. Słowa mojego wspólnika przywołują mnie do rzeczywistości „to jest nasz port, zwijamy żagle i wchodzimy do portu”, ja prawie ze łzami w oczach, pytam się czemu już, czemu teraz, on na to, że księgowy, że prosto do portu, że nie ma ubezpieczenia, że ……. . W mojej głowie kłębią się myśli, że łódeczka musi pływać, że stała całą zimę, że tylko jeszcze jeden zwrot, że będziemy niedaleko portu, że nic się nie stanie, że jeszcze chwilę, że jeszcze kawałek, że łódka jest po to, aby pływać, że się przepięknie kładzie na żaglach, że o to chodzi że ……… W tym jednym „że” było wszystko czego chciałam, na co zasłużyłam, przez te dni szorowania, dbania, pieszczenia, dotykania. Ja ją przez te tygodnie dopieściłam, a ona mi oddała to wszystko z wielka nawiązką. Pokazała mi dlaczego łajbę trzeba kochać, czemu trzeba oddać jej serce, doceniła mi mój trud, pot, siniaki, ból mięsni, i rany. Mój start zaczął się od miłości, namiętności i bólu, po takim starcie reszta musiała być już prosta. Moja dalsza historia jest bardzo krótka i przyjemna, ale bynajmniej nie łatwa. Jeśli ktoś coś pokocha, to później miłość ci wszystko wybaczy jak mawiał nasz wieszcz Julian Tuwim. Ja tą łódkę kochałam, a ona mnie uczyła siebie. Dziś wiem, że nasz duet jest jedyny, niepowtarzalny i najlepszy. Nauczyła mnie swojego „ciała” centymetr po centymetrze. Miałam ją pieścić, jeśli coś pomijałam, to ona szybko przypominała mi o tym, łapiąc kolejne awarie, kazała się bardzo, ale to bardzo dopieszczać. W ten sposób z laika i z niedoświadczonej kochanki stałam się wyrafinowanym znawcą morskiej łódeczki.
Spędziłam na niej jeszcze parę chwil, poznałam jej serce i dopieściłam, każdy kawałek jej duszy. Tylko kobieta jest w stanie to zrobić, mężczyzna wszystko naprawi, a kobieta dopieści. Po kilku tygodniach przebywania na lądzie wróciłam powrotem na jej pokład, po raz pierwszy z moją córką. Wtedy stwierdziłam, aby mieć kontrolę nad naszą łódeczką, muszę zdobyć uprawnienie do sterowania nią. Przez krótki czas przeszłam ostrą szkołę, żeglarstwa, nawigacji, sterowania, manewrowania, cumowania i podeszłam do egzaminu, który zdałam. Mając upragniony papier, następnego dnia rano poszłam na keję, do której łódka była przycumowana rufą i tam ją też pocałowałam, stwierdziłam, że teraz to już musimy się jakoś dogadać jak kobieta z kobietą. Później pływałam na niej jako drugi skipper, w końcu miałam piękny upragniony papier, z którego byłam bardzo dumna. Mój wspólnik patrzył mi na ręce, a ja pływałam, pływałam i uczułam się. Okazało się, że on musi wracać do domu i ktoś musi go zastąpić. Mieliśmy dwie opcje, wynająć innego skippera lub ja będę na niej pływać. To nie możliwe, ja nie dam sobie rady! Mój wspólnik powiedział ok w takim razie bierzemy doświadczonego skippera. W tym momencie odezwał się we mnie lew - mój zodiakalny znak. Co ja nie dam sobie rady? Za dużo serca włożyłam w to wszystko, dam sobie radę! I dałam. Choć łódeczka dużo sobie kazała za to zapłacić. Wchodząc na łódkę jako kapitan, w pierwszej kolejności trafiłam na sztorm, zrefowałam żagle i stwierdziłam dam radę, gorzej było, jak uświadomiłam sobie, że wchodzimy do portu. Ludzie patrzą na mnie jak w obrazek, widzą kobietę, która pewną ręką trzyma ster i mówią patrz taka kobieta, a kapitan, a ja mam serce w gardle i myślę, co ja nie dam rady? Dlaczego ten Pan koło mnie jest lepszy ode mnie, bo co? Bo dłużej, bo pewniej, bo lepiej pływa? Nigdy w życiu! On się niczym nie różni ode mnie i tak było, przez te wszystkie rejsy nikt nie zauważył, że jestem inna, wtedy różniłam się od reszty, ale miałam jeden wielki atut, który kazał mi się po stokroć bardziej mobilizować niż innym, to co robię jest moje, moja jest załoga, moja jest łajba, a ja nie mogę ich zawieść i też nigdy nie zawiodłam. Teraz także różnię się od reszty, jestem inna, ale dzisiaj to mój ogromny atut, niewiele kobiet pływa, a już na pewno niewiele osób wkłada w to co robi tyle siebie i serca co ja. Jeżeli ktoś kocha to co robi i wkłada w swoją pracę całe serce, to wszystko musi się udać. Nie ma możliwości, aby było inaczej. Bałam się tylko niespodziewanych awarii. Pewnie, dlatego je wszystkie ściągnęłam na siebie. Stwierdziłam, że boję się trzech rzeczy, pływania w nocy, awarii silnika i awarii koła sterowego. Po trzech dniach pływania był sztorm, który oczywiście mnie musiał się przydarzyć, ale chęć pływania w „ciekawych” warunkach, a nie siedzenia jednego dnia w porcie wzięła górę, powiedziałam do załogi wypływami. Okazało się, że po 2 godzinach pływania tylko mi się to podoba, reszta wisiała na relingach za burtą i oglądała nasze ranne śniadanie. W związku z tym zatrzymałam się na kotwicy, aby załoga mogła zejść na ląd i uspokoić się troszkę. Wszyscy się ucieszyli poza mną, okazało się że przede mną nocne pływanie bo wszystko przedłużyło się. Nagle okazało się, że diabeł nie jest taki straszny jak go malują, mapy pokazują światła, latarnie i widać gdzie jestem, okazało się, że w nocy też można czytać mapy i te małe cyferki koło oznaczeń z latarniami się na coś przydają, że są całkowicie wystarczające. Niemożliwe, że ja to potrafię! Nawet nikomu nie mogłam się pochwalić, jaka jestem świetna bo oni uważali to za oczywiste. Wtedy stwierdziłam, że na drabinie żeglarstwa jestem o jeden, no dobra o dwa stopnie wyżej, ale ciągle do szczytu daleko. Parę dni później zepsuła się winda kotwiczna, okazało się, że jak trzeba to można deskę rozdzielczą przestudiować od drugiej strony, czyli trzeba było ją otworzyć i sprawdzić wszystkie kabelki i bezpieczniki i je wymienić. Niemożliwe ja i bezpieczniki? Niebywałe! Potem pompka w toalecie przestała działać, więc śrubokręt itp. Trzeba sprawdzić do czego są te wszystkie rurki i kable, którędy woda, a którędy odpływ, okazało się, że to też można naprawić. Ja, która w domu wołam hydraulika teraz sama to naprawiam? Jestem hydraulikiem, mechanikiem i osobą, która naprawi wszystko i wybawi ze wszystkich kłopotów, tak przynajmniej uważała moja załoga, a ja ich nie wyprowadzałam z błędu. Okazuję że jestem herosem, a może heroiną bo na morzu miejsce gdzie możesz załatwić swoje wszystkie potrzeby jest bardzo istotne, nigdy w domu byś nie docenił uroków działającej toalety. Stwierdziłam, że przez sezon pływania łódeczki wszystkie usterki spadły na mnie, wiec myślę sobie, nic gorszego nie spotka mnie. To był błąd, któregoś dnia zaczyna zmierzchać, włączam światła nawigacyjne i okazało się, że nie działają, zatem podkręcam obroty na silniku, żeby szybciej przed zmierzchem wejść do portu, woda w silniku zagotowała mi się, zmniejszam obroty, w końcu wchodzę do portu i co ? I pasek klinowy mi się zerwał, silnik mi zgasł, zaczyn, mnie znosić na inne jachty, włączam silnik, wszystko wyje, ale silnik działa, wchodzę do portu, potem otwieram komorę silnikową i widzę jakiś skrawek, który kiedyś był paskiem klinowym, zastanawiam się co to jest w ogóle pasek klinowy? Jak mi coś nie działa w samochodzie to dzwonię do mechanika i problem jest rozwiązany. Tu nikt się nie pyta czy jestem kobietą, czy się na tym znam, mam po prostu to naprawić. Na szczęście jest zapasowy pasek klinowy. Potem okazuje się, że światło topowe nie działa, bagatele przepaliła się żarówka, żaden problem wystarczy ją wymienić. Jest mały problem, trochę wieje, łódka się kołysze, a owa żaróweczka jest tylko jakieś 13 metrów nad tobą. Patrzę na czubek masztu, on się kołysze, a na samym jego czubeczku malutka żaróweczka. Więc znowu myślę, co ja nie dam sobie rady? No więc biorę sobie jakąś linkę (odciągacz bomu) i mówię do załogi, wciągać. Jedna mała, maleńka żaróweczka na małym czubeczku, dwie śrubki, zdejmuję klosz i wymieniam żarówkę, okazuje się, że można, a strach przed wysokością? Patrzysz przed siebie na morze i czujesz, że jest super, widzisz bezkres morza, a inni nie widzą tego, bo są niżej i wiesz, że w tej chwili doświadczasz czegoś szczególnego, że jesteś znowu kimś wyjątkowym, bo tak jest, mimo, że to tobie się nogi trzęsą i ty chwytasz nimi maszt, aby trzymać równowagę i zapobiec upadkowi na wypadek, gdyby na dole ktoś zapomniał chwycić linę podtrzymującą ciebie. Jedna mała knaga, cóż załoga zawsze o czymś zapomina, kiepsko by było gdyby zapomniała o tobie, że jesteś na samym topie masztu. Jakiś czas później poszła mi linka sterowa i stwierdziłam, że ten duży drąg metalowy w bakiście chyba do czegoś służy, niemożliwe to takie łódki pływają na rumplu? Ten metalowy to rumpel? Co to jest, jak to działa? No na szczęście popływałam, chwilę na jeziorowej łódeczce z rumplem i wiem co do czego służy, a tak poważnie, nie problem był w trym że zamiast steru mam rumpel, tylko, że stoję za sterem, wieje ok 35 węzłów i nagle to kółko, które trzymam w obu rękach wcale mnie nie słucha, tysiąc myśli w głowie, o co chodzi, dlaczego? Wtedy przypominasz sobie, że jest jakiś drąg w bakiście i chyba trzeba go teraz użyć. Kawałek wygiętego metalu i działa! Hueraaaaa, Potem jeszcze musiałam kotwicę z 15 metrów wyciągać gołymi rękami bo akumulator padł, ale cała reszta była ok. O dziwo wszystkie załogi były zachwycone, ale dlaczego? Przecież ja jestem niedoskonała i te wszystkie awarie? Dlaczego? Okazuje się, że oni wiedzą, że nigdy nie można wszystkiego zaplanować, a awarie, które dla mnie jako skippera były żywiołową klęską, dla nich były ogromną atrakcją, z którą ja sobie bez problemu dałam radę (żeby wiedzieli, że dla mnie ich bez problemu, było końcem świata, a może jednak nie? W końcu dałam sobie z tym radę, czyli nie koniec świata?!). Po tych rejsach wróciłam do domu i stwierdziłam, że to nie dla mnie, że nigdy więcej!
Trzy tygodnie, pospałam w czystej pościeli, doceniałam, uroki zmywarki, kaloryfera, pralki i paru innych elektrycznych urządzeń i wtedy po raz pierwszy odezwała się we nie ogromna, niewyobrażalna tęsknota za przepalonymi żarówkami, za zepsutym silnikiem, podartymi żaglami, niedziałającą toaletą i kotwicą, za zimnem, za nieprzespanymi nocami, za przygodą. Wtedy zrozumiałam, że jestem zgubiona.
W kolejnym roku wróciłam, aby wysprzątać, aby naprawić, aby wypieścić moją kochaną łódeczkę i wtedy po raz pierwszy ją zdradziłam! Wypieściłam ją, naprawiłam i oddałam w inne ręce, a ja pływałam na innych, większych, dłuższych, lepszych, może ładniejszych. Na początku czułam przed nimi respekt, a później wiedziałam, że ja tu rządzę, a one muszą mnie słuchać. Jednak nie czułam do nich nic poza przyjemnością z żeglowania. Swoje serce oddałam tylko tej jednej jedynej. Do niej zawsze będę wracać, na niej jednej będę się czuła jakbym wracała do siebie, do domu!
Kobieta, która pokochała morze
Majka