Trzeci dramat mojego autorstwa z UB-ekiem Zdzisławem Baumfeldem w roli głównej. Akcja utworu (podobnie jak miało to miejsce w części pierwszej) rozgrywa się w roku 1948, czyli w okresie stalinizmu.  

Data dodania: 2010-06-19

Wyświetleń: 1274

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

OD AUTORKI:

Niniejszy tekst jest trzecim - po "TragiFarsie socNIErealistycznej" i "TragiFarsie 59 lat później" - dramatem mojego autorstwa ze Zdzisławem Baumfeldem w roli głównej. Tym razem akcja utworu powraca do roku 1948 i ukazuje wydarzenia, które mają miejsce dosłownie kilka minut po wypadkach opisanych w części pierwszej. Punktem wyjścia są słowa, które główny bohater (skądinąd funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa) wypowiedział pod koniec "TragiFarsy socNIErealistycznej": "Słuchajcie, obywatele! Skoro już pogrążyliśmy się w zbiorowej żałobie, to może byśmy zorganizowali małą stypę ku pamięci Mruczka? (...) Towarzyszu Fulgencjuszu - lećcie po 'wodę ognistą'! I zaproście kogoś do towarzystwa!".

Utwór, chociaż humorystyczny, jak zwykle porusza poważną tematykę, a nawet stawia Czytelnika przed kilkoma trudnymi pytaniami związanymi z etyką i moralnością. Istotne problemy są w nim nakreślone bardzo delikatnie, więc to od Odbiorcy zależy, czy zechce się nad nimi głębiej zastanowić, czy nie. Głównym celem sztuki teatralnej jest jednak rozrywka oraz wyśmiewanie postępowania niektórych komunistów (pamiętajmy, iż akcja dramatu rozgrywa się w okresie stalinizmu, czyli wczesnego PRL-u).

Pozdrawiam i zachęcam do lektury!

Natalia Julia Nowak

P.S. Utwór "TragiFarsa 3. Skandal stulecia", chociaż dłuższy od "TragiFarsy socNIErealistycznej", powstał w rekordowo szybkim tempie. Może trudno w to uwierzyć, ale pisałam go przez 2 dni - 17 i 18 czerwca 2010 roku. Dla porównania, "TragiFarsa socNIErealistyczna" powstawała od 16 do 22 kwietnia (łącznie 7 dni), a "TragiFarsa 59 lat później" od 21 do 23 maja (łącznie 3 dni).






Czas akcji:

Rok 1948 (kilka minut po wydarzeniach opisanych w "TragiFarsie socNIErealistycznej". Jeśli ktoś nie czytał tego dramatu, to niech nadrobi tę zaległość, bo w przeciwnym wypadku problematyka "TragiFarsy 3. Skandalu stulecia" będzie dla niego dosyć niezrozumiała!).


Miejsce akcji:

To samo, co w drugiej i trzeciej scenie "TragiFarsy socNIErealistycznej" (ponura piwnica UB-eckiego budynku, służąca za salę przesłuchań). W centralnym punkcie pomieszczenia znajduje się zawalone papierami i długopisami biurko, fotel przesłuchującego, a naprzeciwko, choć nieco w oddali - skromne, niewygodne krzesło przesłuchiwanego. Przy jednej ze ścian stoją trzy pozostałe, proste krzesła, zaś na innej ścianie - wisi portret Józefa Stalina. Piwnica, chociaż pozbawiona okien, jest obecnie bardzo jasna, gdyż włączono dwie lampy (tę wielką na suficie oraz tę małą na biurku).


Osoby:

Zdzisław Baumfeld (27 lat) - podporucznik, funkcjonariusz Łowca Onych, kochanek Marii Lolity. Wysoki, dobrze zbudowany, przystojny, atrakcyjny dla kobiet. Czarne włosy, czarne oczy, wąskie usta, surowe spojrzenie. Jego dokładny opis, wraz z portretem psychologicznym, można znaleźć na początku dramatu "TragiFarsa socNIErealistyczna".

Archibald Moździerz (43 lata) - plutonowy, funkcjonariusz Nocna Zmora, kpiarz i szyderca. Gruby, brzydki, niezdarny, źle wychowany, hałaśliwy. Dokładniejszy opis postaci znajduje się w "TragiFarsie socNIErealistycznej".

Fulgencjusz Skwarowski (38 lat) - szeregowiec, brat Gorgoniusza, funkcjonariusz UB. Pospolity wygląd, umiarkowany temperament. W "TragiFarsie socNIErealistycznej" występował po prostu jako Towarzysz Fulgencjusz.

Gorgoniusz Skwarowski (36 lat) - szeregowiec, brat Fulgencjusza, funkcjonariusz UB.

Gliceria Gościwit (25 lat) - szeregowiec, funkcjonariuszka UB. Długie, jasne loki, błękitne oczy, drobna sylwetka, delikatne rysy twarzy, wysoki głos.

Jozafata Radomska (31 lat) - szeregowiec, funkcjonariuszka UB. Niezbyt urodziwa brunetka, brązowe oczy, okulary.

Maria Lolita (21 lat) - Tajna Współpracowniczka, kochanka Zdzisława Baumfelda, puszczalska. Ładna, drobna sylwetka, słodki, dziecinny, a zarazem seksowny głosik, mleczna karnacja, czarne włosy, naturalne, delikatne rumieńce. Więcej informacji na jej temat w "TragiFarsie socNIErealistycznej".

Wespazjan Cipka (24 lata) - więzień Urzędu Bezpieczeństwa, fałszywie oskarżony o współpracę z nielegalną organizacją antykomunistyczną. Błękitne oczy, jasnorude lub rudoblond włosy, piegi, miła twarz. Dokładniej opisany w pierwszej części "TragiFarsy".

Świętożyźń Klemermann (37 lat) - chorąży, funkcjonariuszka UB, inteligentna, niebieskooka blondynka. Wzrost średni, figura przeciętna i dosyć "matczyna", waga w normie.

Franciszka Ksawera Wąchocka (24 lata) - więźniarka UB. Szczupła, średniego wzrostu, dosyć ładna. Długie, płomiennorude włosy, wyraziste piegi, zielone oczy. Zmęczona fizycznie i psychicznie, spokorniała, onieśmielona, przygnębiona.

Waldebert Werfelberg (45 lat) - pułkownik, dyrektor PUBP w Młodzianowicach. Wysoki wzrost, atletyczna budowa ciała, bezlitosny wyraz twarzy, małe oczy o groźnym spojrzeniu, ciężki chód. Diabelski głos, podobny do tego, którym dysponowali Lord Zedd z "Power Rangers" i Dr Claw z "Inspektora Gadżeta".

Mroczysława Kalinowska-Wójcik (40 lat) - podpułkownik, wicedyrektor PUBP, zastępczyni Waldeberta Werfelberga. Lśniące, czekoladowe włosy, piwne oczy, ładne rysy twarzy, wyniosła mina, zgrabna sylwetka, zimny, donośny głos.

Ważna uwaga: wszyscy funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, noszą mundury.



* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

W piwnicy, opisanej na początku utworu i w "TragiFarsie socNIErealistycznej", przebywają Zdzisław Baumfeld oraz Wespazjan Cipka. Drzwi pomieszczenia są szeroko otwarte, aby ułatwić pracę Fulgencjuszowi i Gorgoniuszowi Skwarowskim, którzy wnoszą do środka dodatkowe krzesła. Po chwili pojawiają się również: Archibald Moździerz (z gramofonem), Gliceria Gościwit (z muzycznymi płytami, butelką wódki i dzbankiem kompotu), Świętożyźń Klemermann (z tacą, na której stoją miski z różnymi owocami) i Maria Lolita (z dużą tabliczką czekolady). Trwają przygotowania do stypy po Mruczku (kocie kochanki Baumfelda), którą zapowiedział Zdzisław pod koniec pierwszej części TragiFarsy.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (do funkcjonariuszy i TW):

Towarzysze, ja nie wiem, czy ta stypa po Mruczku to dobry pomysł. Jesteśmy na służbie, a ten budynek to siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach. Jeśli wyjdzie na jaw, że organizujemy tutaj imprezę ku czci zabitego kota, wybuchnie skandal, jakiego nie widziała ani Polska Ludowa, ani Związek Radziecki, ani cały świat. Będzie to straszliwa kompromitacja, plama nie do wywabienia. Wyjdziemy na durniów i raz na zawsze stracimy autorytet wśród obywateli polskich.


ZDZISŁAW BAUMFELD (wywracając oczami, pretensjonalnie):

Och, towarzyszko Klemermann, po co ten pesymizm?! Przecież nikt się nie dowie, co zrobiliśmy w piwnicy pilnie strzeżonego budynku! W każdym razie, ja nie zamierzam nikomu o tym mówić. (Władczo, do swojej kochanki) Mario Lolito! Na litość Marksa, nie stój jak słup soli, tylko pomóż towarzyszom przygotować lokal do przyjęcia! Zrób miejsce na biurku, bo towarzyszowi Archibaldowi Moździerzowi już odpadają ręce, a towarzyszka Świętożyźń Klemermann wygląda, jakby była gotowa postawić tacę na podłodze!


Maria Lolita podbiega do biurka i rzuca na nie okiem.


MARIA LOLITA (do Zdzisława):

Ale Zdzisiu, tu są jakieś papiery! Nie wiem, czy powinnam...


ZDZISŁAW BAUMFELD (stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu):

Zrzuć je na podłogę.


MARIA LOLITA (zszokowana):

Co?!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Poleciłem ci, żebyś zrzuciła je na podłogę. (Widząc, że Maria Lolita nie reaguje) No, zrzuć je! Przecież nikt się nie dowie!


MARIA LOLITA (rozpaczliwie):

Zdzisiu, to mogą być bardzo ważne dokumenty! Jeśli coś im się...


ZDZISŁAW BAUMFELD (ostro, zniecierpliwiony):

Nie pleć farmazonów, tylko zrzucaj je na podłogę i przestań mnie denerwować!


Maria Lolita jeszcze przez kilka sekund się waha, a potem zamaszystym ruchem jednej ręki zmiata z biurka wszystko, co się na nim znajdowało. Następnie kładzie na blacie czekoladę, ciskając nią tak mocno, iż łamie się ona na pół.


ZDZISŁAW BAUMFELD (rozbawiony, z uznaniem):

Cha, cha, cha! Tak trzymać, Marysiu! (Do Świętożyźni i Archibalda) Towarzysze, możecie już położyć te rzeczy!


Klemermann i Moździerz bez słowa spełniają polecenie Baumfelda, czyli kładą na biurku tacę i gramofon. Po chwili podchodzi do biurka Gliceria, stawia na nim butelkę i dzbanek oraz kładzie płyty z muzyką. Fulgencjusz i Gorgoniusz ustawiają krzesła dookoła tymczasowego "stołu".


ZDZISŁAW BAUMFELD (do dwóch szeregowców):

Dobrze, bracia Skwarowscy! Świetny pomysł z tym ustawieniem krzeseł w kółeczku!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (rozbawiony, pod nosem):

"Bracia Skwarowscy"... Zawsze chce mi się śmiać, kiedy słyszę ten związek frazeologiczny... (Napotykając zdumione spojrzenia Fulgencjusza, Gorgoniusza, Marii Lolity i Glicerii) Towarzysze, no co wy?! Przecież ja wielokrotnie powtarzałem, że mam specyficzne poczucie humoru!


ZDZISŁAW BAUMFELD (strofującym tonem):

Obywatelu Moździerz! Nie gadać, tylko pracować razem z innymi! (Do stojącego na uboczu więźnia) A wy, towarzyszu Wespazjanie Cipko, otwórzcie tę przeklętą czekoladę i podzielcie ją na drobne kawałeczki!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (zdumiona, do Zdzisława, uświadamiając sobie obecność Wespazjana):

Ten więźniolek też będzie się bawił, towarzyszu Baumfeld?


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Tak, ten więźniolek też będzie się bawił. (Obłudnie, świętoszkowato) Dzisiaj wszyscy jesteśmy solidarni i rezygnujemy ze sztucznego podziału na "swoich" i "ONYCH". Warto od czasu do czasu zaszaleć, zwłaszcza, że i tak nikt się o tym nie dowie. A Wespazjanek Cipka jest... jak by to powiedzieć... głównym bohaterem wieczoru, bo przecież to jego żołądek stanowi miejsce ostatniego spoczynku Mruczka.


ŚIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (dla świętego spokoju):

Niech wam będzie, towarzyszu Baumfeld. Nie takie fanaberie już się widziało. (Do dwóch pozostałych kobiet) Maria Lolita i Gliceria Gościwit! Idziemy we trzy po szklanki, kieliszki i coś więcej do picia!


Świętożyźń, Maria Lolita i Gliceria szybkim krokiem wychodzą z UB-eckiej piwnicy. Opuszczając pomieszczenie, kochanka Baumfelda posyła swojemu partnerowi całusa i trzepocze do niego rzęsami. Tymczasem sam Zdzisław spogląda na Wespazjana Cipkę.


ZDZISŁAW BAUMFELD (rozeźlony):

Ejże, obywatelu! Kazałem wam otworzyć czekoladę i podzielić ją na drobne kawałki!


WESPAZJAN CIPKA (buntowniczo, wyniośle):

Nie będziesz mi rozkazywał, tyfusie plamisty. Czyżbyś zapomniał, że jestem tutaj VIP-em?


ZDZISŁAW BAUMFELD (oschle, lodowato, podchodząc blisko do Wespazjana):

Po pierwsze: jako więzień Urzędu Bezpieczeństwa macie robić to, co wam każę. Po drugie: nie jesteśmy ze sobą na "ty". Po trzecie: kiedy się do mnie zwracacie, macie mnie nazywać "towarzyszem podporucznikiem" lub "panem podporucznikiem". Po czwarte: trochę szacunku do mojej osoby, bo przestanę was traktować jak równego sobie. Po piąte: ta cała stypa po Mruczku to tylko pretekst do zwilżenia sobie gardła, bo nie mam żalu po wszawym czworonogu, którego sam zabiłem. (Chichocze, rozbawiony żartem, który właśnie przyszedł mu do głowy) Czy wiecie, obywatelu, co jest naszą wspólną cechą? Obaj mamy Mruczka w układzie pokarmowym - wy w żołądku, a ja w d***e! Cha, cha, cha, cha, cha!


WESPAZJAN CIPKA (także rozbawiony):

No dobra, Zdzisiek, zrobię ci tę przyjemność i połamię czekoladę.


ZDZISŁAW BAUMFELD (z udawanym oburzeniem):

"Zdzisiek"?!


Funkcjonariusz UB uderza więźnia pięścią w głowę. Ten wydaje z siebie krótki syk, przez chwilę masuje sobie bolące miejsce, a potem odwraca się na pięcie i z miną obrażonego majestatu spełnia rozkaz Łowcy Onych. Archibald Moździerz, który obserwuje tę scenę, unosi brwi wysoko i kiwa głową, jakby chciał powiedzieć: "Tak, tak, towarzyszu Wespazjanie... Bezczelność wobec funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa wiąże się z pewnymi konsekwencjami...".


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (niespodziewanie, do Zdzisława):

Wiecie, towarzyszu Zdzisławie? Przyszło mi do głowy, że ten nasz Wespazjanek musi się czuć strasznie wyobcowany. Jedyny aresztant na UB-eckiej imprezie... Może by tak przyprowadzić mu jakąś pannę, żeby zrobiło mu się raźniej?


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (wtrąca się, wzdychając ironicznie):

Ach, samotność w tłumie... Jakie to straszne uczucie... (Robi anachroniczną, a więc nierealną aluzję do pewnego filmu familijnego) "Wespazjan sam w UB"!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (udając, że mówi sam do siebie):

Nie znoszę jego "żartów"... Nie wiem, co w nich śmiesznego...


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (zjadliwym tonem):

Gorgoniusz "Gorgon" Skwarowski jak zwykle ma do mnie jakieś zastrzeżenia, ale to się skończy, kiedy powiem jego matce, że jej ukochany synalek wbija ludziom igły pod paznokcie i leje ich aż do nieprzytomności. (Do Baumfelda, zmieniając temat) Swoją drogą, towarzyszu Zdzisławie, obywatel Fulgencjusz ma trochę racji. No, to co mam zrobić? Może rzeczywiście powinienem pójść po jakieś towarzystwo dla Wespazjana Cipki?


Zdzisław Baumfeld staje naprzeciwko Moździerza, spogląda mu prosto w oczy i uśmiecha się z politowaniem.


ZDZISŁAW BAUMFELD (śpiewnym tonem):

Obywatelu Archibaldzie, obywatelu Archibaldzie... Czy ja wyglądam na idiotę? Dobrze wiem, co knujecie w obrębie swojej nieforemnej czaszki, dlatego nie pozwolę wam pójść samemu po więźniarkę. Wybijcie to sobie z głowy.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (zawstydzony, udając, że nie rozumie aluzji):

Ale dlaczego nie mogę pójść po więźniarkę? Nie wiem, o co wam chodzi, towarzyszu...


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Obywatelu Archibaldzie, przecież wszyscy już wiedzą, że zgwałciliście Symforianę Szpadelec! Takie sensacje docierają do ludzkich uszu szybciej niż fale radiowe do odbiornika! (Kpiącym tonem) Biedna, mała blondyneczka... Musiała się bardzo przestraszyć, kiedy ten wielki, gruby glonojad się do niej przyssał...


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (chichocząc):

Glonojad? No to mi dopiekliście, towarzyszu! Ale nie jest źle, bo mogliście użyć jeszcze bardziej drastycznego określenia, np. "odkurzacz"!


ZDZISŁAW BAUMFELD (kiwa głową z politowaniem):

"Odkurzacz", "odkurzacz"... Macie go... Chyba już czas, towarzyszu, pomyśleć o urlopie zdrowotnym... (Poważnie, zdecydowanie) Niech bracia Skwarowscy pójdą do więźniarkę.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (rozbawiony, szeptem, sam do siebie):

"Bracia Skwarowscy", hehehe!


Fulgencjusz i Gorgoniusz salutują, a potem wychodzą z UB-eckiej piwnicy. Ledwo drzwi się zamykają, do pomieszczenia wracają kobiety - Świętożyźń Klemermann, Gliceria Gościwit i Maria Lolita. Ta pierwsza trzyma tacę z pustymi szklankami i kieliszkami, druga - dwie duże butelki z wódką i jakimś sokiem, trzecia zaś - tackę z tortem (w którego środek brutalnie wbito nóż - obecnie bardzo przekrzywiony). Funkcjonariuszki i Tajna Współpracowniczka kładą wszystkie te rzeczy na biurku, a Baumfeld i Moździerz uważnie to obserwują. Wespazjan Cipka, który skończył już łamać czekoladę, bez słowa siada na jednym z krzeseł i czeka na rozwój wypadków.


MARIA LOLITA (słodko, usprawiedliwiająco, do swojego kochanka):

Przepraszam, Zdzisiu, że taki zarżnięty ten tort, ale zabrakło mi wolnych rąk. To jest wypiek mojej babci, skądinąd prawdziwy rarytas w tych trudnych czasach, które nadeszły po wojnie. (Szybko, ze strachem, gwałtownie blednąc, cenzurując własną wypowiedź na widok morderczego spojrzenia przedstawiciela bezpieki) Yyyy... Oczywiście, w tych trudnych czasach, które już się kończą... Dzięki wam... To znaczy: nam... Hehehe!


Zdzisław Baumfeld pochodzi do Marii Lolity, a potem obejmuje ją w pół i mocno do siebie przyciska.


ZDZISŁAW BAUMFELD (cicho, słodko, zniżonym głosem):

Wiesz, co ja myślę, Marysiu? Że z ciebie to jest taka komunistka jak z Józefa Światły endek albo z Jakuba Bermana malarz ekspresjonistyczny...


MARIA LOLITA:

Skoro chodzę z komunistą, to jestem komunistką. Gdy chodziłam z miłośnikiem Przybosia, to byłam miłośniczką Przybosia. Ale dla ciebie, Zdzisiu, mogę być każdym i nikim jednocześnie, bylebyś mnie kochał i uważał za ideał!


Kobieta wygina się nieco do tyłu, a Zdzisław pochyla się nad nią i czule całuje ją w usta. Obserwująca tę scenę Świętożyźń Klemermann nie posiada się z zazdrości. Kiedy Maria Lolita i Łowca Onych odrywają się od siebie, kochanka Baumfelda posyła swojej rywalce tryumfalne spojrzenie. Świętożyźń odpowiada jej skwaszoną miną.


ZDZISŁAW BAUMFELD (do wszystkich zgromadzonych):

Koniec obijania się, towarzysze! Siadamy przy stole i zaczynamy się bawić! Bracia Skwarowscy i więźniarka zaraz do nas dołączą! Ku pamięci Mruczka, obywatele! Ku pamięci Mruczka!


Archibald Moździerz, Maria Lolita, Świętożyźń Klemermann, Gliceria Gościwit i sam Zdzisław Baumfeld siadają przy stole (Wespazjan Cipka ma po lewej stronie Glicerię, a po prawej - puste krzesło). Kochanka Łowcy Onych bierze sobie dwa kawałki czekolady, a potem ostentacyjnie się nimi delektuje. Archibald Moździerz chwyta jedno z jabłek, które jest nieco poobijane.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (złośliwie, do Wespazjana):

Towarzyszu Cipka! Jeśli nie podporządkujecie się funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa, to będziecie wyglądać tak pięknie jak to jabłuszko, które spadło z drzewa!


Chichot Marii Lolity, Świętożyźni i Glicerii sugeruje, że towarzystwo jest już wyluzowane oraz gotowe do rozpoczęcia biesiady. Archibald zaczyna jeść jabłko, przy czym robi to w bardzo niekulturalny sposób - z otwartymi ustami, mlaszcząc. Nagle drzwi się otwierają i do pomieszczenia wchodzą bracia Skwarowscy, trzymający za ramiona zaniepokojoną, rudowłosą 24-latkę, Franciszkę Ksawerę Wąchocką. Kobieta, chociaż ładna, wygląda na zmęczoną, zaniedbaną, wykończoną fizycznie i psychicznie, przegraną, zrezygnowaną. Jej cywilna sukienka jest brudna i miejscami podarta, zaś stopy (ku najwyższemu przerażeniu Wespazjana) obwiązane zakrwawionymi bandażami. Franciszka Ksawera rozgląda się lękliwie po zgromadzonych biesiadnikach, a gdy zauważa Archibalda Moździerza, podskakuje jak oparzona i próbuje się wycofać. Fulgencjusz i Gorgoniusz uniemożliwiają jej jednak ucieczkę. Wszyscy, oprócz Wespazjana Cipki, wybuchają śmiechem.


ZDZISŁAW BAUMFELD (głośno, wesoło, rozrywkowym tonem):

No więc witamy więźniarkę!


Archibald, Maria Lolita, Gliceria i Świętożyźń klaszczą jak widownia witająca nowego artystę. Bracia Skwarowscy prowadzą aresztantkę bliżej Baumfelda, aby ten mógł ją lepiej zobaczyć. Kobieta, z przyczyn oczywistych, ledwo idzie, poza tym jest przestraszona, onieśmielona i skrępowana.


ZDZISŁAW BAUMFELD (do 24-latki, takim tonem jak podczas przesłuchań):

Imię?


FRANCISZKA KSAWERA:

Franciszka Ksawera.


ZDZISŁAW BAUMFELD (zirytowany):

Powiedziałem "imię", a nie "imiona"!


FRANCISZKA KSAWERA:

To jest imię podwójne jak Jan Chryzostom, Karol Boromeusz lub Franciszek Salezy.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (drwiąco, do aresztantki):

Franciszka Ksawera... Towarzyszko, za co rodzice chcieli was ukarać, nazywając was tak a nie inaczej?!


WESPAZJAN CIPKA (bezczelnie, do funkcjonariuszki UB, chcąc obronić Franciszkę Ksawerę):

A ciebie za co rodzice chcieli ukarać, nadając ci kuriozalne imię Świętożyźń?!


Maria Lolita śmieje się na całe gardło, a potem dołączają do niej Gliceria Gościwit i Archibald Moździerz.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (lodowato, z pogardą, do Wespazjana Cipki):

Uważajcie, towarzyszu, bo za takie teksty można zostać skazanym na amputację paznokci. Oczywiście, na żywca, jak zawsze w UB. Poza tym, pamiętajcie, że to wy nazywacie się Cipka, a nie ja!


ZDZISŁAW BAUMFELD (kontynuuje przepytywanie więźniarki):

Nazwisko?


FRANCISZKA KSAWERA:

Wąchocka.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (żartobliwie, wtrąca się):

Chodzi o TEN Wąchock, w którym dwa konie się powiesiły, ponieważ sołtys powiedział "wiśta"?


Wszyscy biesiadnicy, oprócz Zdzisława i Wespazjana, wybuchają śmiechem. Franciszka Ksawera spuszcza wzrok, chichocze nerwowo (bez cienia radości) i nieśmiało wzrusza ramionami, dając Moździerzowi do zrozumienia, że nie zna dokładnej etymologii swojego nazwiska.


ZDZISŁAW BAUMFELD (do Franciszki Ksawery):

Wiek?


FRANCISZKA KSAWERA:

Dwadzieścia cztery lata.


ZDZISŁAW BAUMFELD:

To tyle samo co towarzysz Wespazjan. Zawód?


FRANCISZKA KSAWERA:

Cukierniczka.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (ponownie rozśmieszając towarzystwo):

Szkoda, że nie popielniczka!


ZDZISŁAW BAUMFELD (chichocze, podchwytując żart Archibalda):

Albo solniczka! (Chrząka, po czym rezygnuje z oschłego tonu na rzecz biesiadnego) Witamy was w naszym gronie, towarzyszko solniczko... znaczy: cukierniczko... czy kim tam jesteście! (Wskazując na wolne krzesło po prawicy Wespazjana Cipki) Proszę, zajmijcie miejsce obok tego przystojnego blondyna i bawcie się dobrze! Nie przejmujcie się tym, że chociaż jesteście więźniarką, to imprezujecie w UB-eckiej piwnicy! Przecież i tak nikt się o tym nie dowie!


Franciszka Ksawera uśmiecha się nieśmiało do Baumfelda, wykonuje pokorny ukłon w jego stronę, a potem powoli, niedołężnie idzie ku wolnemu krzesłu (pamiętajmy, że kobieta ma stopy obwiązane zakrwawionymi bandażami, co bez wątpienia jest pamiątką po torturach. Możliwe, iż chodzenie sprawia 24-latce ból). Fulgencjusz i Gorgoniusz Skwarowscy zajmują swoje miejsca znacznie szybciej niż ona.


GLICERIA GOŚCIWIT (wesoło, do Zdzisława, wskazując na Wespazjana Cipkę):

Jaki z niego blondyn, towarzyszu Zdzisławie?! Przecież toto rude jak lis!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Bardziej blondyn niż rudy, obywatelko.


GLICERIA GOŚCIWIT:

Eeee, tam! Rudzielec w całym tego słowa znaczeniu! Znam się dobrze, bo moja mama jest fryzjerką!


WESPAZJAN CIPKA (zniecierpliwiony, niby sam do siebie):

Jakby ktoś nie znał słowa "rudoblond"...


Franciszka Ksawera siada obok Wespazjana i - podobnie jak inni, chociaż bardziej ukradkowo - przygląda się jego włosom.


WESPAZJAN CIPKA (uprzejmie, do 24-latki):

Jestem Wespazjan Cipka. Też więzień, niestety. I podobno główny bohater wieczoru, chociaż nikt nie daje mi tego odczuć.


Zdzisław Baumfeld zrywa się na równe nogi, jakby przyszedł mu do głowy jakiś świetny pomysł.


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Aaaaa, właśnie, właśnie, towarzysze! Powinniśmy się wszyscy przedstawić, bo towarzyszka popielniczka... nie, nie popielniczka... solniczka... znaczy: cukierniczka... jest tutaj nowa! (Do Franciszki Ksawery, wskazując ręką na wymieniane osoby) Ja jestem podporucznik Zdzisław Baumfeld. Tutaj, tuż obok mnie, siedzi plutonowy Archibald Moździerz, najbardziej irytujący człowiek na wschód od NRD. Dalej siedzą: chorąży Świętożyźń Klemermann, szeregowiec Gliceria Gościwit, członek Podziemnego Klubu Anonimowych Antykomunistów Wespazjan Cipka...


WESPAZJAN CIPKA (ze złością, przerywając Zdzisławowi):

Mówiłem ci już, półpaścu, że nie jestem aktywistą Podziemnego Klubu Anonimowych Antykomunistów! Nigdy nie współpracowałem z nielegalnymi organizacjami - to wy wrobiliście mnie w działalność opozycyjną!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Jak to kiedyś Wyspiański napisał: "Wyście sobie, a my sobie, każdy sobie rzepkę skrobie"!


ZDZISŁAW BAUMFELD (do Franciszki Ksawery, całkowicie ignorując słowa Cipki i Moździerza):

Obok Wespazjana Cipki siedzicie wy, towarzyszko, a po waszej drugiej stronie - szeregowiec Fulgencjusz Skwarowski. Dalej zasiada brat Fulgencjusza, również szeregowiec, Gorgoniusz Skwarowski. Ostatnią osobą jest moja osobista nałożnica, Tajna Współpracowniczka (nie wiem, czy taka Tajna) Maria Lolita. Poznałem ją w dosyć dziwnych okolicznościach. Otóż półtora roku temu, gdy Marysia miała zaledwie dwadzieścia lat...


MARIA LOLITA (poprawia słodkim głosikiem):

Dziewiętnaście i pół.


ZDZISŁAW BAUMFELD:

...gdy Marysia miała dziewiętnaście i pół roku, przypadkowo zauważyła mnie w parku miejskim, kiedy to odpoczywałem w cywilnym stroju po męczącym dniu w pracy. Od razu wpadłem jej w oko, jednak wówczas moja kochanka nie miała jeszcze odwagi, by się ze mną skontaktować. Zaczęła mnie obserwować i tak odkryła, że mieszkam we wsi Świńska Czaszka, ale pracuję w Młodzianowicach jako funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W końcu Maria Lolita nie wytrzymała i przyszła do mnie akurat wtedy, gdy siedziałem w swoim gabinecie i czekałem na donosy od Tajnych Współpracowników. Dziewczyna śmiało, otwarcie, bezpośrednio, bez owijania w bawełnę, bez jakichkolwiek eufemizmów i bez cienia wstydu oświadczyła, że chciałaby pójść ze mną do łóżka. Byłem zaskoczony tak jednoznaczną propozycją, ale bynajmniej nie straciłem zimnej krwi. Obejrzałem Marysię dokładnie i zadeklarowałem, że jeśli zgodzi się ona zostać Tajną Współpracowniczką UB, to nie tylko wezmę ją najbliższej nocy, ale także uczynię moją stałą kochanką. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wyobraźcie sobie, towarzyszko cukierniczko, iż spotykamy się z Marysią już od półtora roku, a jej rodzice... cha, cha, cha, cha, cha... jej rodzice nie mają o niczym pojęcia!


MARIA LOLITA (puszcza oczko do swojego kochanka):

Ale zaczynają się domyślać.


ZDZISŁAW BAUMFELD (czule, do Marii Lolity):

Owszem, zaczynają się domyślać.


WESPAZJAN CIPKA (oburzony):

To, co robi Maria Lolita, jest gorsze niż prostytucja! Jak można składać donosy do UB, skazywać swoich przyjaciół na tortury lub śmierć, tylko po to, by móc współżyć z przystojnym funkcjonariuszem?! Gdzie to babsko ma godność, gdzie sumienie?!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (wesoło, obracając w żart wypowiedź Wespazjana):

A teraz zagadka dla wszystkich biesiadników. Kto jest większą dziwką? Maria Lolita, która donosi do UB, żeby zasłużyć sobie na pieszczoty Baumfelda, czy sam Baumfeld, który oferuje jej usługi seksualne w zamian za donosy?


WESPAZJAN CIPKA (wciąż oburzony):

Oboje są siebie warci! (Ironicznie, teatralnie) Czystość, czystość, czystość... Nigdy wcześniej nie widziałem tak czystego związku jak Maria Lolita i Zdzisław Baumfeld... To jest związek CZYSTO fizyczny! Ach, czystość, czystość, czystość... Tylko dlaczego ta "czystość" ciągnie za sobą tyle ofiar? I dlaczego Maria Lolita, pomimo tak bujnego życia intymnego, nie jest matką? Może wszystkie dzieci już dawno pozabijała? Rety, jak ja nienawidzę takich pustych, bezmyślnych kobiet!


ZDZISŁAW BAUMFELD (siadając z powrotem na krześle i kładąc dłoń na kolanie swojej kochanki):

Marysiu, bardzo cię lubię, ale czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że jesteś pipą?


MARIA LOLITA (pogodnie, kładąc swoją dłoń na dłoni Łowcy Onych):

Och, Zdzisiu, już ci powiedziałam, że dla ciebie mogę być każdym i nikim jednocześnie!


Towarzystwo (z wyjątkiem Franciszki Ksawery i Wespazjana) wybucha śmiechem.


ZDZISŁAW BAUMFELD (rozbawiony, do wszystkich uczestników imprezy):

A nie mówiłem?!


Archibald Moździerz i bracia Skwarowscy popełniają gruby anachronizm - trzykrotnie śpiewają refren piosenki "Jesteś pipą, tylko pipą, tylko piiipąąą-ąąą!" z repertuaru Kapitana Polski. Kiedy kończą, Wespazjan Cipka odpowiada im innym anachronizmem, tzn. śpiewa wyrwany z kontekstu fragment utworu "Anastazja jestem" zespołu Łzy.


WESPAZJAN CIPKA (anachronicznie śpiewa fragment piosenki zespołu Łzy):

"Nikt nie stoi,
wszyscy dobrze się bawią.
A może właśnie teraz,
na pewno ktoś,
na pewno ktoś umiera
i w czyichś ramionach
wylewa łzy.
Czy pomyślałeś, że
to mógłbyś być Ty?
Nikt nie stoi,
wszyscy dobrze się bawią.
A może właśnie teraz,
na pewno ktoś,
na pewno ktoś umiera
i w czyichś ramionach
wylewa łzy.
Może on?
A może ona?
Najważniejsze, że nie...
Ty".


Archibald Moździerz i bracia Skwarowscy śmieją się, jakby usłyszeli dobry dowcip, natomiast Maria Lolita robi smutną minę.


MARIA LOLITA (wzdycha):

Ach, przypomniało mi się, że dzisiejsza uroczystość jest stypą! Na zdrowy rozum, powinniśmy łkać i szlochać, a nie szaleć jak licealiści po zdaniu matury!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (spoglądając na Franciszkę Ksawerę):

Jak tak na nią patrzę, to faktycznie mam ochotę usiąść i płakać. Gdybym był artystą plastykiem, namalowałbym jej portret i zatytułowałbym go: "Syf, kiła i mogiła".


WESPAZJAN CIPKA (zaczepnie):

A teraz zagadka ode mnie: kto doprowadził Franciszkę Ksawerę do takiego stanu?!


ZDZISŁAW BAUMFELD (uroczyście, chcąc zmienić niewygodny temat):

Towarzysze i towarzyszki! Tak sobie gawędzimy, tak sobie pieśni nucimy, a zapomnieliśmy o najważniejszym, czyli o... piciu! Obywatelu Skwarowski!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Tak, obywatelu Baumfeld?


ZDZISŁAW BAUMFELD (zirytowany):

Miałem na myśli Gorgoniusza Skwarowskiego. Gorgoniusz!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI:

Słucham?


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Polejcie każdemu po kieliszku!


Gorgoniusz Skwarowski wstaje z krzesła i salutuje po żołniersku.


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (głośno, uroczyście, wesoło):

Tak jest, towarzyszu podporuczniku!


Brat Fulgencjusza z niezwykłym pietyzmem wykonuje rozkaz swojego przełożonego. W piwnicy panuje atmosfera radosnego napięcia, niecierpliwości i oczekiwania.


FRANCISZKA KSAWERA (cicho, nieśmiało, do Wespazjana Cipki):

Alkohol w budynku UB... I to w godzinach pracy... Nie wierzę własnym oczom...


ZDZISŁAW BAUMFELD (usłyszawszy szept Franciszki Ksawery):

Co się tak bulwersujecie, towarzyszko cukierniczko-popielniczko?! Przecież nikt się nie dowie!


Gdy już wszyscy trzymają w rękach kieliszki, wstają z krzeseł i przygotowują się do toastu. W Wespazjanie Cipce nagle budzi się poczucie moralności i przyzwoitości.


WESPAZJAN CIPKA (rozpaczliwie, a zarazem buntowniczo):

Nie... Nie... Zaraz... Ja nie mogę pić wódki z tymi bydlakami... Przecież to kaci i oprawcy Narodu Polskiego!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

I na cóż wam, towarzyszu Wespazjanie, zgrywanie bohatera? Myślicie, że staniecie się kimś wielkim i szlachetnym, jeśli odmówicie wypicia wódki z UB-ekami? Może faktycznie nim zostaniecie, ale co z tego, skoro nikt się o tym nie dowie?! Przecież wkrótce i tak was rozstrzelamy! Zresztą... Wy już nie macie nic do stracenia, towarzyszu. Wydaliście swoich krewnych, zeznaliście przeciwko własnemu stryjkowi, jego żonie i dzieciom. Upadliście nisko. Stoczyliście się na samo dno, podobnie jak Franciszka Ksawera Wąchocka. To, czy napijecie się z nami alkoholu, czy nie, i tak już was nie uratuje. Dlaczego więc nie mielibyście sobie "golnąć"?! Pijcie odważnie, obywatelu! Nikt się nie dowie!


WESPAZJAN CIPKA (smutno, poważnie, po namyśle):

Ech, Zdzisiek, po raz pierwszy w życiu muszę przyznać ci rację...


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (dobitnie):

Popieram w całej rozciągłości!


ZDZISŁAW BAUMFELD (głośno, bardzo uroczyście):

No, więc toast za... Za co pijemy, towarzysze?


WESPAZJAN CIPKA:

Za twoją starą.


ZDZISŁAW BAUMFELD (wznosząc toast):

Za moją starą! I za naszego ukochanego dyrektora, Waldeberta Werfelberga!


MARIA LOLITA (szybko):

I jeszcze za Mruczka, bo to stypa PO NIM!


Uczestnicy biesiady stukają się kieliszkami, po czym przystępują do spożywania alkoholu (piją do dna).


GLICERIA GOŚCIWIT (zachwycona, po wypiciu wódki):

Ach! To jest życie!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (również zachwycona):

Życie jak w Madrycie!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Hehehe, znam taki wierszyk: "Życie, choć w nim cierpień tyle, nie jest jednak czarną kartą, bo są w nim i takie chwile, dla których żyć i cierpieć warto"!


Uczestnicy piwnicznej biesiady powoli siadają na krzesłach. Miny wszystkich bohaterów - oprócz Franciszki Ksawery - są wyraźnie pogodniejsze i bardziej optymistyczne niż jeszcze minutę temu. Maria Lolita je kolejne dwa kawałki czekolady; bracia Skwarowscy wybierają sobie po jednym jabłku; Wespazjan Cipka chwyta największą i najbardziej apetyczną gruszkę, a następnie wręcza ją 24-letniej więźniarce; Świętożyźń Klemermann nalewa sobie soku do szklanki, zaś Gliceria Gościwit - kompotu. Archibald Moździerz niespodziewanie wstaje z krzesła, podchodzi do jednej ze ścian i wyłącza centralne oświetlenie (czyli tę wielką lampę na suficie). W pomieszczeniu świeci już tylko mała lampka na biurku.


MARIA LOLITA (urzeczona nową, niezwykłą atmosferą, jaka zapanowała w piwnicy UB-eckiego budynku):

Uuuaaaaa! Ale fajnie!


GLICERIA GOŚCIWIT:

Bardzo... klimatycznie!


WESPAZJAN CIPKA (do Franciszki Ksawery):

We mnie to wzbudza negatywne odczucia.


FRANCISZKA KSAWERA:

We mnie też. Kojarzy się z przesłuchaniami, bólem i katowaniem.


Archibald Moździerz wielokrotnie, w szybkim tempie włącza i wyłącza światło, wywołując iście dyskotekowy efekt. Maria Lolita i Gliceria Gościwit głośno się śmieją.


ZDZISŁAW BAUMFELD (ostro, strofującym tonem):

Towarzyszu Moździerz! Proszę nie bawić się światłem! Wyłączcie centralne oświetlenie i zostawcie tylko tę małą lampkę!


Moździerz spełnia polecenie Zdzisława, po czym wraca na swoje miejsce przy stole. Świętożyźń Klemermann, która przypomniała sobie o gramofonie i płytach, włącza wesołe nagranie, w którym jakiś młodzieżowy zespół wykonuje rosyjską piosenkę "Kalinka". Towarzystwo śpiewa razem z płytą. Kiedy utwór dobiega końca, Świętożyźń wyłącza odtwarzacz, aby uczestnicy biesiady mogli swobodnie rozmawiać i słyszeć się nawzajem.


ZDZISŁAW BAUMFELD (do Gorgoniusza):

Obywatelu Skwarowski, polejcie jeszcze raz w imię Marksa!


Gorgoniusz wstaje z krzesła, a następnie napełnia prawie wszystkie kieliszki wódką ("prawie wszystkie", ponieważ Franciszka Ksawera nieśmiało odmawia). UB-ecy, TW i Wespazjan Cipka z przyjemnością "opróżniają" naczynia.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (drwiąco, zerkając pogardliwie na Wąchocką):

Cóż to, drodzy towarzysze? Kolejna "bohaterka" odmawia picia z UB-ekami?


WESPAZJAN CIPKA:

Owszem, odmawia, ale nie ma w tym żadnej filozofii. Ona po prostu nie ma ochoty na wódkę. Nie zmuszajcie jej do picia, bo jeszcze zwymiotuje komuś na mundur i co wtedy zrobicie?! Będziecie mieli całą biesiadę popsutą!


ZDZISŁAW BAUMFELD (do Wespazjana):

Towarzyszu, wy jakoś nie zwymiotowaliście po zjedzeniu zupy z kota.


WESPAZJAN CIPKA:

Ale ją wyplułem, hehehe!


MARIA LOLITA (krzywi się niemiłosiernie):

Co za obleśna dyskusja... Przypominają mi się chwile, kiedy mój kolega z przedszkola wrzucał sobie gluty do zupy, żeby obrzydzić jedzenie dziewczynkom... A potem zdegustowane smarkule piszczały do przedszkolanki: "Proszę panią! Bo Kajtek obrzyyyyydza!"...


FRANCISZKA KSAWERA (wzruszona, z wdzięcznością, do Cipki):

Dziękuję panu, panie Wespazjanie... Dziękuję za to, co pan dla mnie robi... Tak dawno nikt mnie nie bronił... Tak dawno nikt nie okazywał mi serca...


WESPAZJAN CIPKA (skromnie, zawstydzony, rumieniąc się):

Oj, bez przesady... To nic wielkiego... Po prostu ostrzegłem tych UB-eków, żeby uważali na to, co robią... Nic specjalnego, hehehe...


FRANCISZKA KSAWERA (poważnie):

Dla kogoś, kto przeżył tyle co ja, każdy taki gest jest czymś wielkim i bezcennym. Proszę mi wierzyć, panie Wespazjanie. W tym piekle, w którym przebywamy, tego typu drobiazgi mają większą wartość niż na wolności. A wie pan, dlaczego? Bo zdarzają się... rzadziej. Właściwie, to prawie nigdy.


WESPAZJAN CIPKA:

Rozumiem to doskonale. Ale proszę mnie nazywać po prostu Wespazjanem.


FRANCISZKA KSAWERA (uśmiecha się leciutko):

Dobrze, Wespazjanie.


ZDZISŁAW BAUMFELD (rozbawiony rozmową więźniów):

Cha, cha, cha, cha, cha! Czy mi się zdaje, czy między tą dwójką zaczyna coś iskrzyć?! Rudy Wespazjanek i ruda cukierniczka-popielniczka... Towarzyszu Fulgencjuszu, mieliście rację, że znalezienie Cipce panny dobrze mu zrobi!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Polecam się na przyszłość, towarzyszu podporuczniku.


Maria Lolita wstaje z krzesła i siada na kolanach Łowcy Onych (przodem do jego twarzy).


MARIA LOLITA (przytulając się do mężczyzny):

Ja tam kochałam, kocham i zawszę będę kochać mojego Zdzisia! I nie obchodzi mnie, co ktoś o tym myśli!


ZDZISŁAW BAUMFELD (słodko, z rozczuleniem w głosie):

Marysiu, idiotko ty moja śliczna!


Kobieta chichocze i delikatnie całuje Zdzisława w czubek nosa.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Jak mawiają niektóre osoby: "On ją opluwa, a ona się cieszy, że deszcz pada"!


MARIA LOLITA (z wyższością, do Świętożyźni):

A wy co, towarzyszko Klemermann? Umieracie z zawiści, bo Zdzisław jest ze mną, a nie z wami? Żal mi was, że nie macie tyle szczęścia co ja! Zazdrosna stara panna - toż to temat godny TragiFarsy!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Coś mi się zdaje, że zaraz dojdzie do kłótni... Towarzyszki, dajcie sobie siana, dobrze? Jest impreza, trzeba się bawić, a nie poniżać nawzajem!


ZDZISŁAW BAUMFELD (do brata Fulgencjusza):

Towarzyszu Gorgoniuszu, polejcie po raz kolejny! I pamiętajcie, że nikt się o tym nie dowie! Wykorzystajmy ten wieczór jak najlepiej, bo nie codziennie organizuje się stypy po kotach!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Towarzysz Baumfeld ma rację. Lej śmiało, Gorgon, jak obywatel Stalin przykazał!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (napełniając kieliszki biesiadników):

Tym razem leję za Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej, Wojska Ochrony Pogranicza, Julię Brystygierową, Józefa Różańskiego, Anatola Fejgina i Romana Romkowskiego.


WESPAZJAN CIPKA (złośliwie):

Ciekawe, jak oni by zareagowali, gdyby im doniesiono, że w prowincjonalnym UB na zadupiu zorganizowano zakrapianą alkoholem imprezę dla funkcjonariuszy, Tajnej Współpracowniczki i dwojga więźniów?! Ciekawe, jakie mieliby miny, gdyby się dowiedzieli, że jeden z uczestników owej imprezy wyciera sobie gardło ich nazwiskami?! Ale by była afera! Skandal stulecia, hehehe!


ZDZISŁAW BAUMFELD (do Wespazjana):

Towarzyszu Cipka, czy wy jesteście głusi, czy raczej głupi? Mówiłem już sto razy, że NIKT się nie dowie!


WESPAZJAN CIPKA:

Natomiast moja babcia często powtarzała: "Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli".


Zdzisław Baumfeld lekceważy więźnia i zajmuje się piciem alkoholu. Niektóre osoby, spożywając wódkę, wpatrują się z zainteresowaniem w portret Józefa Stalina, który wisi na ścianie. Rozochocony alkoholem Archibald Moździerz zaczyna śpiewać tradycyjną pieśń biesiadną "Hej, sokoły", ale ponieważ jest już nie do końca trzeźwy, przejęzycza się w pierwszym wersie, rozśmieszając całe towarzystwo z wyjątkiem Franciszki Ksawery.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (śpiewa, przejęzyczając się w pierwszym wersie):

"Hej, tam gdzieś znad czarnej wołgi
wsiada na koń Kozak młody.
Czule żegna się z dziewczyną,
jeszcze czulej - z Ukrainą!"


Do śpiewającego funkcjonariusza UB przyłączają się: Gliceria Gościwit, bracia Skwarowscy i Wespazjan Cipka.


ARCHIBALD, GLICERIA, SKWAROWSCY, WESPAZJAN (śpiewają chórem):

"Hej! Hej! Hej, sokoły!
Omijajcie góry, lasy, pola, doły!
Dzwoń, dzwoń, dzwoń, dzwoneczku,
mój stepowy skowroneczku!
Hej! Hej! Hej, sokoły!
Omijajcie góry, lasy, pola, doły!
Dzwoń, dzwoń, dzwoń, dzwoneczku,
mój stepowy, dzwoń, dzwoń, dzwoń!"


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (próbuje zaśpiewać drugą zwrotkę, chociaż nie pamięta jej końcówki):

"Pięknych dziewcząt jest niemało,
lecz najwięcej w Ukrainie.
Tam me serce pozostało...
Coś tam, coś tam... Hopsa, sasa!"


ARCHIBALD, GLICERIA, SKWAROWSCY, WESPAZJAN (śpiewają chórem):

"Hej! Hej! Hej, sokoły!
Omijajcie góry, lasy, pola, doły!
Dzwoń, dzwoń, dzwoń, dzwoneczku,
mój stepowy skowroneczku!
Hej! Hej! Hej, sokoły!
Omijajcie góry, lasy, pola, doły!
Dzwoń, dzwoń, dzwoń, dzwoneczku,
mój stepowy, dzwoń, dzwoń, dzwoń!"


Gdy wymienieni wcześniej biesiadnicy kończą śpiewać, pozostali klaszczą z uznaniem (ktoś nawet krzyczy: "Brawo!"). Nagle kochanka Łowcy Onych, która także jest już podpita, wstaje z kolan Zdzisława i - ku zachwycie jednych oraz przerażeniu drugich - rozbiera się aż do bielizny.


ZDZISŁAW BAUMFELD (zszokowany zachowaniem Marii Lolity):

Marysiu, ty chyba kompletnie straciłaś rozum!


MARIA LOLITA (filozoficznie, ze śmiechem):

Nie można stracić czegoś, czego się nigdy nie posiadało!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

No proszę, jaka autoironia! Okazuje się, że Maria Lolita ma w sobie szczyptę obiektywizmu i samokrytycyzmu!


WESPAZJAN CIPKA:

Nie przesadzaj, Świętożyźń... Bez kilku kieliszków wódki jej mózgownica nie wyprodukowałaby takiej refleksji... Twój komentarz był zdecydowanie nietrafiony!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (groźnie, ostrzegawczo):

Wyrażajcie się grzecznie, towarzyszu Wespazjanie, bo wylądujecie w karcerze i cała zabawa się skończy!


WESPAZJAN CIPKA (bezczelnie, kpiąco, nie okazując strachu ani skruchy):

Fajnie. Tylko nie zapomnij zamknąć drzwi na kłódkę.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (z pogardą, do Wespazjana):

Beztlenowiec!


Zdzisław Baumfeld wstaje z krzesła, chwyta drugą butelkę wódki i pije napój wyskokowy bezpośrednio z niej. Następnie, kompletnie skołowany, pada z powrotem na swoje siedzenie.


WESPAZJAN CIPKA (drwiąco):

Widzę, że podporucznik Baumfeld wyzbył się już wszelkich skrupułów. Nieźle, doprawdy. Oby tylko nie wpadł we własne sidła, bo będzie musiał np. pożegnać się z możliwością awansu. A to i tak w najlepszym wypadku.


MARIA LOLITA (olśniona, do uczestników biesiady):

Właśnie, właśnie! Zawsze chciałam wiedzieć, czym się różni podporucznik od porucznika! Czy ktoś mógłby mi to wyjaśnić?!


GLICERIA GOŚCIWIT:

Hmmm... O ile się nie mylę, różnica między podporucznikiem a porucznikiem jest taka, jak między przedsmakiem a smakiem... Podporucznik... Prawie jak porucznik... Przedsmak... Prawie jak smak...


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (anachronicznie nawiązuje do pewnego sloganu reklamowego):

"Prawie robi wielką różnicę"!


Świętożyźń Klemermann podchodzi do gramofonu i odtwarza przedwojenną piosenkę "Miłość ci wszystko wybaczy" Hanki Ordonówny. Półnaga Maria Lolita śpiewa razem z płytą, za co zostaje nagrodzona gorącymi brawami. Nagle drzwi się otwierają i do piwnicy wbiega przerażona, roztrzęsiona, blada jak kreda Jozafata Radomska.


JOZAFATA RADOMSKA (histerycznie, parafrazując słowa z pewnego średniowiecznego poematu):

"Posłuchajcie, Bracia miła!
Kcęć Wam skorżyć krwawą głowę!
Usłyszycie swój zamętek,
Jen Wam się stał dzisiaj, w piątek!"


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Szeregowiec Jozafata Radomska! Co się stało, towarzyszko?!


JOZAFATA RADOMSKA (nie posiadając się z rozpaczy i przerażenia):

Dyrektor Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach, pułkownik Waldebert Werfelberg, i jego zastępczyni, podpułkownik Mroczysława Kalinowska-Wójcik, wrócili z Kielc wcześniej niż zaplanowali! Oni już tu są i zbliżają się do budynku! Wiem, co mówię, bo widziałam, jak wychodzili z samochodu! Musicie kończyć zabawę, jeśli wam życie miłe!


Wszyscy imprezowicze (oprócz więźniów - Wespazjana Cipki i Franciszki Ksawery Wąchockiej) wpadają w panikę. Gorgoniusz, Fulgencjusz i Gliceria podbiegają do biurka, po czym na siłę wpychają butelki, kieliszki i szklanki do szafki oraz szufladki. Świętożyźń Klemermann chwyta gramofon i płyty, by już po chwili położyć je w kąciku oraz zakryć górną częścią własnego munduru (kobieta ma na sobie jeszcze białą koszulę). Archibald Moździerz podbiega do jednej ze ścian i włącza centralne oświetlenie. W tym samym czasie Maria Lolita gasi małą lampkę stojącą na biurku. Tajna Współpracowniczka podnosi z podłogi papiery, które wcześniej zrzuciła na rozkaz swojego kochanka, a on sam nie robi nic, gdyż bardzo źle się czuje po przesadzeniu z alkoholem. Gościwit i Klemermann usuwają z biurka miski z owocami, po czym kładą je w kącie i zakrywają górną częścią munduru Glicerii. Kochanka Łowcy Onych starannie układa na biurku dokumenty. Zdzisław Baumfeld, nie zważając na nic, wierci się na krześle i jęczy, że ma kaca.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (wściekle, do cierpiącego podporucznika):

Towarzyszu Baumfeld, idźcie do RFN z tym swoim "nikt się nie dowie"!


Zdzisław odpowiada kobiecie długim, żałosnym, nieartykułowanym jękiem.


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Wiecie, towarzysze, co ja zauważyłem? Że wszystkie nasze nieszczęścia zaczęły się dobę temu, kiedy to aresztowaliśmy tego skurczybyka Wespazjana Cipkę! Było dobrze, absolutnie bez zarzutu, lecz po sprowadzeniu towarzysza Cipki zaczęło się tu dziać coś dziwnego! Ten obywatel po prostu przynosi nam pecha!


Archibald Moździerz, który wciąż jest pijany, popełnia gruby anachronizm - śpiewa fragment piosenki "Dwie bajki" z repertuaru Doroty "Dody" Rabczewskiej i zespołu Virgin.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (patrząc na Wespazjana, anachronicznie śpiewa fragment utworu Dody):

"Snem było życie, dopóki Ty
nie pojawiłeś się wtedy w nim..."


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (zażenowany):

Ach, te jego "żarty"... Żenada pełną gębą!


ZDZISŁAW BAUMFELD (pretensjonalnie, zachrypniętym głosem, zajęty wyłącznie sobą i swoim samopoczuciem):

Towarzysze... Ja chyba umieram...


MARIA LOLITA (histerycznie, przypominając sobie, że jest w samej bieliźnie):

Gdzie moja sukienka?! Engelsie barmeński, gdzie moja sukienka?! Gdzie, gdzie, gdzie?!


MROCZYSŁAWA KALINOWSKA-WÓJCIK:

Na podłodze coś się poniewiera, towarzyszko!


W piwnicy zapada grobowa cisza. Wszyscy bohaterowie, łącznie z dwojgiem więźniów, spoglądają w stronę otwartych drzwi, w których stoją Waldebert Werfelberg i Mroczysława Kalinowska-Wójcik. Maria Lolita, Archibald Moździerz i Świętożyźń Klemermann zamierają w bezruchu (dokładnie w takich pozycjach, w jakich ich zastał dyrektor oraz wicedyrektorka). Przez długi czas panuje nieprzyjemne milczenie.


MROCZYSŁAWA KALINOWSKA-WÓJCIK:

Wiemy o wszystkim, towarzysze. Z uczuciem głębokiego zażenowania obserwowaliśmy, jak próbowaliście zatrzeć ślady swojego incydentu. Uwijaliście się jak w ukropie, trzeba wam to przyznać. Tam w kąciku, pod damskim mundurem, jest gramofon z płytami, a obok - miski z niedojedzonymi owocami. Mario Lolito, sukienka leży na podłodze. Radzę wam ją założyć, bo inaczej się przeziębicie.


WALDEBERT WERFELBERG (lodowatym tonem, groźnie, wychodząc na środek pomieszczenia i z trudem tłumiąc w sobie negatywne emocje):

Kto zorganizował tę imprezę? Kto na nią zezwolił? Który tu jest najstarszy stopniem? (Krzyczy, doprowadzając uczestników biesiady na skraj przerażenia) Baumfeld!


Funkcjonariusz Łowca Onych nie reaguje, jakby spał. Gliceria Gościwit podchodzi do niego i delikatnie szarpie go za ramię.


GLICERIA GOŚCIWIT (ostrym, głośnym szeptem, do Baumfelda):

Towarzyszu, wstańcie! Pan dyrektor do was mówi!


Zdzisław budzi się i - jak to po drzemce - przez chwilę się wierci, zupełnie zdezorientowany.


GLICERIA GOŚCIWIT (rozpaczliwie, do Baumfelda):

Towarzyszu, proszę się szybko podnieść!


Łowca Onych z ogromnym trudem się podnosi, a kiedy spostrzega Werfelberga i Kalinowską-Wójcik, wytrzeszcza oczy ze zdumienia. Potem je przeciera, jak gdyby chciał się upewnić, czy nie ma halucynacji.


WALDEBERT WERFELBERG:

Co tu się wydarzyło, towarzyszu podporuczniku? Dlaczego TW Maria Lolita nie ma ubrania, w kącie stoi gramofon przykryty mundurem, a szafka i szufladka od biurka się nie domykają?


Kompletnie pijany Zdzisław marszczy brwi, jakby chciał sobie przypomnieć lub rozważyć, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy.


WALDEBERT WERFELBERG (mocniejszym tonem, zniecierpliwiony milczeniem Łowcy Onych):

Pytam ponownie: co tu się wydarzyło, towarzyszu podporuczniku?


ZDZISŁAW BAUMFELD (roztargnionym, pijackim głosem):

Ja... Nie pamiętam... Chyba nie pamiętam... Nie wiem, w sumie...


WALDEBERT WERFELBERG (drwiąco, pogardliwie):

A pamiętacie chociaż, jak się nazywacie, towarzyszu?


ZDZISŁAW BAUMFELD (wysilając swoje zamroczone alkoholem szare komórki):

No... Trochę... W sumie... Nie za bardzo...


WALDEBERT WERFELBERG:

Nie za bardzo?


ZDZISŁAW BAUMFELD:

Tak... Nie... Zresztą, nie wiem...


WESPAZJAN CIPKA (wybawiając Zdzisława z opresji):

Ja pamiętam, jak on się nazywa! Zdzisław "Prawie Jak Porucznik" Baumfeld!


ZDZISŁAW BAUMFELD:

No właśnie... Zdzisław Jak Porucznik... Albo coś-coś...


Łowca Onych otrzepuje się jak pies, a potem przemawia wyraźniej, logiczniej i z większą pewnością siebie.


ZDZISŁAW BAUMFELD (do dyrektora):

Teraz nie pamiętam. Ale jak wy... jak wy-tego... no... to sobie przypomnę. Jak wytrzeźwieję, to sobie... tego... no...


MROCZYSŁAWA KALINOWSKA-WÓJCIK (z pogardą):

Oszołom. (Do Waldeberta) Towarzyszu pułkowniku, chyba będziemy musieli zgłosić tę aferę do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ta sprawa jest zbyt poważna, żeby pozostawić ją na szczeblu naszego zadupia. (Wzdycha, spoglądając na portret przywódcy ZSRR) O, Stalinie przenajczerwieńszy, ale będzie skandal!


WESPAZJAN CIPKA (uściśla):

Skandal stulecia, cha, cha, cha!


Mroczysława spogląda ze zdumieniem na Wespazjana Cipkę.


MROCZYSŁAWA KALINOWSKA-WÓJCIK:

Jak ten więzień śmie do mnie mówić takim tonem?! Do karceru z nim!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (despotycznie, do Fulgencjusza i Gorgoniusza):

Bracia Skwarowscy! Wyprowadzić więźnia Cipkę do karceru!


Fulgencjusz i Gorgoniusz chwytają Wespazjana za ramiona, po czym wykonują rozkaz Świętożyźni.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (do Archibalda Moździerza, wskazując głową na Franciszkę Ksawerę):

Obywatelu Moździerz, tę popielniczkę też wypadałoby zabrać!


FRANCISZKA KSAWERA (szeptem, poprawia):

Cukierniczkę...


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Wszystko jedno.


ZDZISŁAW BAUMFELD (gwałtownie trzeźwiejąc):

Nieeeeee! Nie pozwólcie Moździerzowi iść samemu z więźniarką! To będzie katastrofa! Nieeeeeeeeeee!!!


Archibald Moździerz, nie zwracając uwagi na Baumfelda, chwyta Wąchocką za ramiona i wyprowadza ją z piwnicy.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (z wrednym uśmieszkiem):

Już za późno, towarzyszu Zdzisławie!


ZDZISŁAW BAUMFELD (padając z powrotem na krzesło):

Makabra!


MROCZYSŁAWA KALINOWSKA-WÓJCIK (trochę do widzów, a trochę do bohaterów):

I, właściwie, powinniśmy na tym zakończyć.


WALDEBERT WERFELBERG (do publiczności):

Do widzenia!



K-U-R-T-Y-N-A

17-18 czerwca 2010 r.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena