Amerykańska grupa Kiss wydała niedawno nowy album "Sonic Boom", rozpoczęła też tournee promujące krążek. W związku z tym warto zapoznać się z klasycznym dziełem kwartetu - płytą "Destroyer" z 1976 roku, uznaną przez wielu wybitnych dziennikarzy za jedno z najwybitniejszych wydawnictw hard rockowych w historii muzyki rozrywkowej

Data dodania: 2010-04-08

Wyświetleń: 2690

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

W związku z tym, że kapela powróciła z wielkim hukiem z "zaświatów" po 11 latach milczenia warto przypomnieć najsłynniejsze studyjne osiągnięcie formacji jakim jest album "Destroyer" z 1976 roku. Kiss w połowie lat 70. był jednym z najpopularniejszych amerykańskich zespołów rockowych. Wszystko za sprawą dynamicznych, energetycznych rock 'n' rollowych piosenek, takich jak "Deuce", "Strutter", czy "Rock and Roll All Nite" oraz przede wszystkim dzięki brawurowym występom na żywo, udokumentowanym na krążku Alive! z 1975 roku. Nic więc dziwnego, że "Destroyer" był jedną z najbardziej oczekiwanych płyt tamtego okresu. Do współpracy nad krążkiem muzycy zaprosili jednego z najbardziej uznanych producentów w historii muzyki rozrywkowej - Boba Ezrina, odpowiedzialnego za brzmienie między innymi "School's Out" Alice Coopera, a także "The Wall" Pink Floyd. To dzięki Ezrinowi album brzmi inaczej od poprzednich dokonań zespołu. O ile o debiutanckiej płycie grupy "Kiss" można powiedzieć, że jest to zwykły rock 'n' rollowy krążek, najeżony znakomitymi utworami to "Destroyer" jest dziełem z zupełnie innego wymiaru. Pełno na nim efektów dźwiękowych, smyków, dziecięcych krzyków i innego rodzaju bajerów. To wszystko zasługa Ezrina, który wprowadził te wszystkie elementy do muzyki Kiss.

Album rozpoczyna się od mocnego uderzenia prosto między oczy. "Detroit Rock City" mimo że nie zrobił kariery w radiostacjach i sprzedawał się dość marnie jest jedną z ulubionych piosenek fanów Kiss. Utwór został również uznany przez dziennikarzy muzycznych za jedną z najważniejszych metalowych piosenek w historii. Napisany przez Stanleya i Ezrina kawałek opowiada o fanie zespołu, który zginął w wypadku samochodowym w drodze na koncert ulubionej grupy. Historia opowiedziana w tym utworze jest prawdziwa. Jednak sukces kawałka opiera się na czymś innym. Szaleńcze tempo, wkręcająca linia basu, charakterystyczny riff to elementy wyróżniające "Detroit Rock City" spośród setek kawałków nagranych przez Kiss. Nic dziwnego, że piosenka stała się nieoficjalnym hymnem drużyn: hokejowej Detroit Red Wings oraz baseballowej Detroit Tigers, a także inspirowała chłopaków z Metalliki. Zaraz po nim mamy na płycie trochę mniej dynamiczny, aczkolwiek również szybki i ciekawy "King of the Night Time World" z zapadającą w pamięć solówką Ace'a Frehleya. Jednak te dwie piosenki są tylko przedsmakiem tego co ma nastąpić. Wolny, majestatyczny "God of Thunder" naszpikowany do granic możliwości różnego rodzaju efektami dźwiękowymi to nie tylko jeden z najlepszych momentów albumu, ale także stały element koncertów Kiss. Z kolei wesoły, spokojny "Great Expectations" to rzecz zupełnie z innej bajki, nie pasująca do utartego obrazu kapeli, głównie z powodu wykorzystania w nagraniu chłopięcego chóru. Inną nietypową piosenką z płyty "Destroyer" jest "Beth". Ballada zaśpiewana przez perkusistę kapeli Petera Crissa jest prawdziwym ewenementem. Ten utwór brzmi jak kompozycja napisana i nagrana przez The Beatles w okresie ich największej świetności. Fortepian, smyki, tekst opowiadający o miłości to są rzeczy kojarzące się z "wielką czwórką", a nie z Kiss. Jak się okazało umieszczenie tego kawałka na płycie było strzałem w dziesiątkę. Wydana na singlu ballada świetnie poradziła sobie na listach przebojów - w Stanach Zjednoczonych doszła do 7. miejsca listy Billboardu (najwyższego w karierze Kiss) i sprzedała się w ilości miliona egzemplarzy. Fani uwielbiają ten utwór, jednak "Destroyer" kojarzy im się z pasją, dynamiką i energetycznym rock 'n' rollowym graniem, a tego wszystkiego można uświadczyć we wszystkich pozostałych piosenkach z płyty, przede wszystkim w "Shout It Out Loud" śpiewanym przez obydwóch liderów grupy: Simmonsa i Stanleya, będącym czymś na kształt hymnu grupy.

Polecam gorąco ten album, to kawał dobrego rock 'n' rollowego grania, które warto poznać.

Licencja: Creative Commons
3 Ocena