Następnie stał się sposobem komunikacji i wymiany poglądów pomiędzy naukowcami. Później jeszcze olbrzymią światową biblioteką dla każdego, czynną przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. W ostatnich latach zaś zmienił się w miejsce najbardziej zaciętych pojedynków o klienta.
Dzisiejszy marketing niezależnie od tego czy produkujemy zegarki czy kotły parowe lub też może naprawiamy narty staje się coraz bardziej wirtualnym e-marketingiem. Wraz z nasilaniem się te tendencji zmieniają się metody i narzędzia. O ile kiedyś należało tworzyć bannery i męczyć klientów wyskakującymi okienkami czy uciekającym x, o tyle teraz sięgnięto po bardziej wysublimowane metody. Metody, dzięki którym trudno stwierdzić, gdzie pojawia się reklama, a kończy nasza, wykonywana z własnej woli wędrówka po internecie. Firmy dzisiaj to nie bannery i okna, ani nawet nie firmowe witryny. Dzisiejsze firmy to blogi, profile na facebooku, fani na twitterze i przyjaciele na MySpace oraz znajomi na naszej klasie. Ich pracownicy, skupiający się jedynie na wirtualnym świecie, skomentują naszą aktywność, przyślą prezent, a nawet poradzą w drobnym problemie. Wszystko to z czystej uprzejmości, wiedzą bowiem, że kiedy trafi nam się poważna potrzeba skorzystania z usług jakie oferują, to wtedy zwrócimy się do nich. Naszych przyjaciół i znajomych. Wydaje się, że nie ma w tym nic złego. Jednak jak jest w rzeczywistości przekonamy się dopiero, gdy nasze miejsca przed monitorem zajmą nasze - wychowane od najmłodszych lat w wirtualnym świecie - dzieci. Brzmi to dziwnie, ale czy one będą w stanie odróżniać różnice w znaczeniach takich pojęć jak „przyjaciel" lub „znajomy" na poziomach realnym i wirtualnym?