Główną przyczyną obecnej sytuacji jest z jednej strony szybki wzrost gospodarczy, a z drugiej emigracja, która w wielu branżach pozbawiła firmy rąk do pracy. Ci, którzy zostali w kraju oczekują coraz wyższych pensji, gdyż chcą korzystać z „owoców” wzrostu gospodarczego. Przedsiębiorcy postawieni pod ścianą muszą płacić więcej, jeśli nie chcą stanąć z realizacją zamówień jak ma to miejsce zwłaszcza na budowach. Podwyżki płac zwiększają koszty firm zmniejszając ich zyski, co będzie odczuwalne dopiero za jakiś czas. Wcześniej, bo już za kilka miesięcy da o sobie znać rosnąca inflacja. Podwyżka stóp procentowych w celu zatrzymania inflacji wydaje się kwestią tygodni. Pierwsza w tym roku podwyżka o 0,25%, jaka miała miejsce na wiosnę, była zdaniem części ekonomistów jedynie zapowiedzią dalszych podwyżek. Docelowo główna stopa procentowa pod koniec 2008 r. może wynosić 5,25%.
Inflację napędzają zarówno wyższe pensje jak i boom na kredyty. Polacy zadłużają się na potęgę. Obecna dynamika zadłużenia jest niespotykana od 10 lat. Pożyczamy już nie tylko na mieszkania, ale coraz częściej zaciągamy kredyty gotówkowe i samochodowe.
Wyższa inflacja przekłada się na wyższe koszty spłaty kredytów, co odbije się z pewnością na kieszeni zarówno kredytobiorców indywidualnych, jak i przedsiębiorców. Jeśli firmom dodamy do tego koszty podwyżek pensji, to może się okazać, że za rok odnotują one znacznie gorsze wyniki finansowe niż obecnie.
Pensji raz podwyższonych nie da się łatwo obniżyć bez poniesienia konsekwencji w postaci strajków lub wypowiadania umów o pracę.
Wyższe stopy procentowe mają tylko jeden plus. Są ulgą dla posiadaczy kredytów walutowych. Podwyżka stóp procentowych przyciąga do Polski kapitał zagraniczny, co odbija się korzystnie na kursie naszej waluty. To jednak małe pocieszenie dla statystycznego Kowalskiego.
Wysoki wzrost gospodarczy zaczyna być przyczyną kłopotów. To początek szeregu niekorzystnych zdarzeń. Niższe zyski firm to niższe zatrudnienie, niższe zatrudnienie to niższe wpływy do budżetu. Rząd nie robi praktycznie nic w celu przeprowadzenia reform, co odbije się podwójnie niekorzystnie jak tylko PKB spadnie z 6% do 3%, a nawet 2%.
Rozdawanie pieniędzy hojną ręką ma swój limit. Wcześniejsze emerytury oraz ich waloryzacja, podwyżki dla lekarzy i nauczycieli to wydatki rzędu miliardów złotych.
Dodajmy do tego obniżkę kosztów pracy, która wchodząc od lipca w życie da nam niewielkie podwyżki uszczuplając jednocześnie kasę państwa o blisko 20 mld zł rocznie.
Na horyzoncie są również ogromne koszty organizacji EURO 2012. Za 2-3 lata może się okazać, że w budżecie państwa powstanie potężna dziura. Aby ją uzupełnić konieczne będą, albo zadłużanie się poprzez emisję obligacji Skarbu Państwa, albo podwyżka podatków lub akcyzy.
Oby nie okazało się, że nim Polacy na dobre poczują dobrobyt, będą musieli zejść na ziemię, a wraz z tym zderzyć się z problemami droższych kredytów i trudniejszej sytuacji na rynku pracy. O podwyżkach pensji będą mogli wówczas zapomnieć.