Etat, początek czy koniec drogi?

Data dodania: 2007-05-22

Wyświetleń: 5336

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 1

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

Praca na etat jest dzisiaj marzeniem wielu tysięcy młodszych i starszych Polaków. Jest to w końcu coś „stałego” i „bezpiecznego”, coś, co daje gwarancję stałych dochodów na ustalonym poziomie- niekiedy bez jakiejkolwiek pracy ze strony pracownika. Wielu naszych rodaków decyduje się nawet na opuszczenie kraju i poszukiwanie szczęścia za granicą, zakładając z góry, że w Polsce „nie da się dobrze zarobić”.
Mogę zgodzić się z tym twierdzeniem, ale tylko pod warunkiem, że mówimy o pracy na etat. Zgadzam się z tym, że praca „na umowę” jest w naszym kraju mało satysfakcjonująca finansowo- zwłaszcza praca biurowa czy w urzędach państwowych. Nie potrafię jednak zrozumieć powszechnej niechęci Polaków do innych form zatrudnienia, zwłaszcza jeżeli nie jest ono związane z pracą na etat. Jak bowiem wygląda statystyczna kariera „etatowca”.
Na początku jest radość i szczęście, że mamy pracę, kilka tygodni trwa wdrożenie się do niej, zapoznanie z możliwościami awansu zawodowego i finansowego, ze stosunkami panującymi w miejscu pracy. Z własnego doświadczenia i obserwacji wiem, że pierwsze problemy pojawiają się po kilku miesiącach (latach, tygodniach- każdy może wpisać swój własny okres czasu) kiedy to pensja zaczyna być dla nas za mała (podwyżka to raczej obce słowo dla większości naszych pracodawców), a przecież wpływu na wysokość naszego wynagrodzenia nie mamy żadnego. Zaczynamy zauważać faworyzowanie jednych pracowników kosztem innych, konkursy wygrywane przez osoby nie spełniające warunków podanych w ogłoszeniach itd., itp.
Co dzieje się dalej? Znam dziesiątki osób, które są bardzo niezadowolone z posiadanego przez nie poziomu wynagrodzeń czy (oraz) wykonywanej pracy, ale na tym się kończy ich „bunt”. Nie podejmują żadnych działań zmierzających do zmiany istniejącego stanu rzeczy. Liczą na zmiany na lepsze, na cud, na wystąpienie sprzyjających zbiegów okoliczności, ale te mogą- i najczęściej tak jest- nigdy nie nadejść. Niektórzy, choć bardzo nieliczni, próbują tworzyć i rozkręcać „coś” poza godzinami pracy. Ze mną było podobnie. Pracowałem na etacie 8 lat, w kilku firmach, na różnych stanowiskach (miałem wtedy dobrą ponoć pensją jak na nasze krajowe warunki). Impulsem była dla mnie podwyżka w pracy. Podwyżka, której nie dostałem, podczas gdy dostały ją osoby, które nie zasłużyły na to bardziej ode mnie (argumentacja była taka, że skoro zarabiam więcej niż inni, to reszta musi mnie „doganiać” z zarobkach). To była ta iskra, która zapaliła w moim umyśle pragnienie zmienienia czegoś w swoim życiu.
Doszedłem do wniosku, że nie mam już na co czekać- mam rodzinę, ponad trzydzieści lat i żadnych perspektyw na rozwój w swojej ówczesnej pracy. Już nigdy więcej– myślałem sobie- takich chwil rozczarowań, uczucia niesprawiedliwości i zniechęcenia. Co z tego, że pracowałem ciężko i długo (bynajmniej nie 8 godzin dziennie), skoro wystarczało to jedynie na podstawowe potrzeby. Na życie z dnia na dzień. Nie o tym myślałem kończąc studia i rozpoczynając swoją „karierę” zawodową.
Nie był to na pewno pierwszy impuls do działania, ale tym razem moje bojowe nastawienie nie skończyło się na myśleniu. Zacząłem działać. Zacząłem wertować portale internetowe z ogłoszeniami o pracę i proponujące różnego rodzaju „biznesy”. Spotykałem się ze znajomymi, którzy prowadzili własną działalność i którzy z lepszym lub gorszym skutkiem ale funkcjonowali na rynku. Odpowiedziałem na dziesiątki ogłoszeń prasowych i internetowych. Byłem bardzo zdesperowany i zdeterminowany żeby zmienić pracę.
Myślałem przy tym dwutorowo- chciałem zmienić pracę etatową, jednocześnie szukając czegoś, czym mógłbym zajmować się poza pracą. Okazało się, że nie znalazłem „stałej” pracy, której warunki byłyby lepsze niż te które posiadałem. W związku z tym, mimo że mojego dotychczasowego pracodawcy miałem szczerze dosyć, postanowiłem dać sobie jeszcze rok-dwa na to, żeby przez ten czas stworzyć i rozwinąć alternatywne źródło dochodu. Wydawało mi się to idealną sytuacją dla osoby w moim położeniu. Skupiłem się więc na poszukiwaniu zajęcia dodatkowego, które w przyszłości miało mi dać podwaliny do tak wyczekiwanej przeze mnie wolności i satysfakcji z pracy i zarobków. Szukałem więc dalej.
Minęły owe dwa lata, które wyznaczyłem sobie jako graniczny termin mojej pracy na etacie. W tym czasie próbowałem naprawdę wielu zajęć, szukając tego, które dawałoby mi satysfakcję i pieniądze. Zajmowałem się m.in. II i III filarem, pośrednictwem kredytowym, marketingiem sieciowym, sprzedażą bezpośrednią, szkoleniami. Ukończyłem kilkanaście szkoleń, które pozwoliły mi na zdobycie wiedzy, której wcześniej nie miałem, a dzięki której powoli ale systematycznie moje umiejętności sprzedażowo-marketingowo-szkoleniowe rosły.
Pracując jeszcze ciągle cały czas na etat, stawałem się coraz spokojniejszym, coraz bardziej zadowolonym z życia człowiekiem. W końcu doszedłem do takiego etapu, że nawet ewentualne zwolnienie mnie przez pracodawcę nie zmieniało nic jeżeli chodzi o moje finanse, ponieważ zarabiałem więcej pracując „dodatkowo”.
Teraz, z perspektywy czasu wiem, że było warto. Naprawdę, o wiele inaczej pracuje się na etat mając świadomość, że nie jest to jedyne źródło utrzymania. Jeżeli naprawdę chcesz zmienić coś w swoim życiu, to warto „przemóc się” i spróbować poświęcić godzinę-dwie dziennie na uzyskanie dodatkowego dochodu. Znam ludzi, którzy od razu rzucają się „na głęboką wodę” rzucając pracę i otwierając własną działalność. Ja bałem się tak zaryzykować i poszedłem nieco okrężną drogą. Jedyne czego teraz żałuję to to, że nie zrobiłem tego wcześniej. Ale widocznie to nie był wtedy „mój czas”.
Licencja: Creative Commons
1 Ocena