Przed nami kolejny w kwartalnym cyklu dzień wygasania kontraktów futures i opcji. Nową świecką nadwiślańską tradycją stał się gwałtowny wzrost emocji w miarę zbliżania się sądnego trzeciego piątku miesiąca. Głównym punktem zapalnym determinującym oczekiwanie na giełdowe sztuczki a'la Copperfield jest nienaturalnie wysoka koncentracja otwartych kontraktów w garści jednego silnego podmiotu.
Ciuciubabka czy prawo dżungli?
Przypomnijmy przebieg ostatnich dni „życia” grudniowej serii najpłynniejszych kontraktów, oznaczonej jako FW20Z8. 16 grudnia ubiegłego roku Komisja Nadzoru Finansowego potwierdziła rynkowe pogłoski o wielkim zaangażowaniu na rynku futures jednego z zagranicznych graczy. Konkretnie, na 4 dni przed wygaśnięciem serii Z8 skupiał on niemal 36 tys. spośród ogólnej liczby 90 tys. otwartych pozycji, stojąc po krótkiej stronie rynku. Nadzór przestrzegał przed ryzykiem dużej podaży akcji pod koniec sesji wygasania, przypadającej 19 grudnia 2008 r.
Nawiasem mówiąc, przy okazji publikacji powyższego manifestu przyznano się do wieloletniego zaniechania, czyniącego nasz rynek kalekim: „ze względu na praktyczny brak krótkiej sprzedaży nie jest możliwy arbitraż polegający na jednoczesnym zajęciu długiej pozycji na kontraktach terminowych na WIG20 i krótkiej pozycji na rynku kasowym”.
Ostatecznie załamania nie było, gdyż ów delikwent zawczasu częściowo uciekł z rynku, a popyt wykazał determinację w obronie kursów. Problem jednak powraca w przededniu gaśnięcia serii marcowej i równoległego procesu rolowania na „czerwiec” (FW20M9). Niedawno pojawiły się doniesienia o koncentracji na seriach marcowych i czerwcowych. Rozpoczął się drugi odcinek giełdowego serialu pod tytułem „Rolowanie kontraktów futures na WIG20 w warunkach monopolu”. Pewien tajemniczy duet „trzyma” co czwarty kontrakt H9, a niemal połowę M9 skupia zaledwie jeden podmiot (dane GPW, stan na ubiegły czwartek). Przypomniane poniżej fakty dość czytelnie wskazują, jaki tandem kryje się za tak dużą spekulacją.
(Nie)widzialna ręka rynku
Zagraniczny Goliat rozpoczął już długi finisz w ramach cokwartalnego, nieskrępowanego manipulowania rynkiem pod ugranie solidnego zysku. Pomimo plusów w USA indeks WIG20 spadał we wtorek o blisko 2,5 proc., zbijany koszykowymi zleceniami sprzedaży pięciu najistotniejszych spółek. W środę również tajemna moc ściąga nasze indeksy w dół, podczas gdy cały świat notuje wzrosty. Taki schemat zagrywek czytelnie dowodzi posiadania dużej ilości krótkich pozycji.
Patrząc retrospektywnie, dużo do wyjaśnienia zaistniałego fenomenu wnoszą ujawniane równolegle i zapewne nieprzypadkowo rewelacje autorstwa dwóch „amerykańskich” banków inwestycyjnych: JP Morgan oraz Goldman Sachs. Pod koniec ubr. szczególnie aktywny był pierwszy z wymienionych uzurpatorów do sprawowania globalnego finansowego rządu dusz. Zaczęło się od mocno kontrowersyjnego opracowania z główną przesłanką jakoby Polska była krajem najbardziej w Środkowej Europie podatnym na kryzys walutowy i narażonym na utratę rezerw dewizowych. Potem wymknęła się prognoza 2,81 zł za euro, po czym natychmiast sprostowano, że euro pomylono z... dolarem. Ledwie kilka sesji wcześniej kurs tego samego euro typowano już na 4,1 zł. Po drodze panowie dokonali jeszcze fixingu cudów 12 listopada (plus 4 proc. z kapelusza), dziwnie zamknęła się też sesja z 18 grudnia. Najnowsze dokonania to typowanie zerowej dynamiki naszego PKB w 2009 r. (raport opublikowany 19 stycznia, czyli u schyłku antyzłotówkowej histerii).
Niedawno do roli władcy marionetek urósł Goldman Sachs, który upodobał sobie tendencyjne analizy dotyczące złotego, tak jakoś dziwnie zgodne z posiadanymi otwartymi pozycjami na rynku walutowym. Najpierw przyznanie się do spekulacji, potem uznanie że złoty jest niedowartościowany, na dniach z kolei znów wieszczenie osłabienia do 4,90 za euro.
Morał
Cóż można poradzić zwykłym drobnym inwestorom-szarakom, obecnym na polskim rynku terminowym? Najodważniejsi pewnie spróbują ugrać jakieś kilkadziesiąt punkcików, nieustannie ryzykując doznanie finansowej kontuzji. Inni może spróbują szans w opcyjnej strategii długiego stelaża, a przemożna reszta machnie ręką i z pogardliwie ironicznym uśmiechem będzie obserwować ten kolejny kwartalny odcinek cudów. Chyba ta ostatnia postawa jest najrozsądniejsza.
I tak serial ten będzie trwał dopóty, dopóki nie zostaną z urzędu wdrożone limity na ilość otwartych pozycji posiadanych w jednym ręku, np. maksymalnie 5 proc. ogółu kontraktów. Bo o wprowadzeniu krótkiej sprzedaży przed choćby Euro 2028 możemy chyba zapomnieć. Tak samo jak o szansach na porządną animację w segmencie opcji, tudzież karne rozliczenie sprawców coraz większej liczby polskich giełdowych milionowych przekrętów. Bezczynności tej patronuje cytat z piosenki: „wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest.” Miejmy nadzieję, że publikowane od tygodnia przez GPW dane o koncentracji dużych pozycji na rynku futures to wyłom zwiastujący spóźniony początek drogi ku normalności.