
Fałszywa dostępność to nie kwestia złych chęci. To efekt braku wyobraźni połączony z dobrym samopoczuciem. Architektoniczny greenwashing. Udawana troska.
Dostępność nie kończy się na betonowym podjeździe i piktogramie z wózkiem. Ona zaczyna się tam, gdzie kończy się automatyzm. Tam, gdzie trzeba zapytać: czy osoba z niepełnosprawnością da radę wejść, dotknąć, zrozumieć, poczuć się jak u siebie? Czy będzie musiała prosić? Czekać? Rezygnować? Jeśli odpowiedź brzmi "tak" – to nie jest dostępność. To dekoracja sumienia.
Rampy są. Ale czy są otwarte drzwi?
Są miejsca, które technicznie spełniają wymogi: mają zjazd, windę, poręcz. Ale w praktyce – nie działają. Bo podjazd jest za stromy. Bo drzwi się nie otwierają automatycznie. Bo nikt nie przemyślał, że osoba niewidoma nie znajdzie panelu windy schowanego za rogiem. Fałszywa dostępność to wynik projektowania bez ludzi. Z przepisów, z wytycznych, z check-listy. A nie z pytania: czy da się tu funkcjonować bez pomocy drugiego człowieka?
W takich miejscach osoba z niepełnosprawnością niby "może wejść", ale co z tego, skoro musi pytać, musi kombinować, musi pokonywać coś, czego inni nie widzą. To nie jest przestrzeń dostępna. To przestrzeń kontrolowana. A każda forma dostępności, która wymaga interwencji, przestaje być empatyczna. Zaczyna być uprzywilejowaniem warunkowym. Możesz wejść, jeśli ktoś cię wpuści. Możesz skorzystać, jeśli masz opiekuna. Możesz zadać pytanie, jeśli widzisz tabliczkę. A co jeśli nie?
Dostępność kończy się tam, gdzie zaczyna się litość
W życiu codziennym osoby z niepełnosprawnością bardzo często trafiają na pozory wsparcia, które mają więcej wspólnego z poczuciem winy projektanta niż z realną użytecznością. Mówimy o "miejscach dla niepełnosprawnych", które są zastawione, o "paskach ostrzegawczych" na chodniku, które prowadzą w ścianę. To jest dostępność, ale dla spokoju sumienia, nie dla człowieka.
Czym innym jest empatia, a czym innym – protekcjonalność. Empatia nie polega na robieniu przysługi. Empatia to projektowanie równości, a nie nadzwyczajnych ulg. Jeśli tworzysz przestrzeń z myślą o osobach "szczególnych", to już od początku zakładasz, że są inne. Że mają być wdzięczne. Że im wolno mniej, ale trochę nadrabiamy podjazdem. A może problem nie leży w nich. Może problem leży w normie, którą sobie wymyśliliśmy?
Fałszywa dostępność to nowa forma wykluczenia
Udajesz, że coś jest dostępne – więc nie ma potrzeby, by to poprawiać. Przecież "coś zrobiliśmy". A to właśnie najgorszy scenariusz: wygodna iluzja pomocy. Bo jeśli coś wygląda dostępnie, ale nie działa – to nie ma ciśnienia na zmianę. Nie ma alarmu. Nie ma kryzysu. I osoby z niepełnosprawnością zostają z tym same. W przestrzeni, która mówi: teoretycznie możesz tu być, ale praktycznie – przeszkadzasz.
W świecie, w którym coraz więcej mówi się o inkluzywności, dostępność pozostaje luksusem. Bo jest postrzegana jako opcja. Jako dodatki. Nie jako warunek. I to właśnie trzeba zmienić. Bo dopóki dostępność będzie robiona dla statystyki, a nie z potrzeby, dopóty osoby z niepełnosprawnością będą chodzić po świecie pełnym pozornie otwartych drzwi, które zamykają się zaraz po ich wejściu.
Nie chodzi o to, żeby coś "było". Chodzi o to, żeby działało
Empatia nie kończy się na rampie. Ona się tam dopiero zaczyna. Bo prawdziwa dostępność to całościowe doświadczenie przestrzeni. To fakt, że ktoś może przyjść, wejść, skorzystać, poczuć się równoprawnym użytkownikiem – bez pytania, bez tłumaczenia się, bez łaski. Jeśli tego nie ma, to nie masz dostępności. Masz fasadę. I to, co za nią ukrywasz – to wcale nie pomoc. To eleganckie wykluczenie, zaprojektowane w zgodzie z normą. Tą samą, która każe ludziom znikać z przestrzeni, zamiast zmienić przestrzeń dla ludzi.