
I mówi to stopniem przy wejściu, brakiem windy, wąskim przejściem, nieosiągalną toaletą. Architektura nie musi mówić słowami. Ona komunikuje się kształtem, dostępnością, ciszą. A ta cisza potrafi wykluczyć skuteczniej niż najbardziej wulgarna uwaga.
Zanim usiądziesz w kawiarni – ktoś już zrezygnował z wyjścia
Nie dlatego, że nie chciał. Nie dlatego, że się bał. Po prostu nie mógł. Bo jeden stopień przy wejściu to już za dużo dla wózka. Bo windy w metrze nie działają. Bo lokal ma toaletę, ale "nieprzystosowaną". Codzienność osób z niepełnosprawnością nie zaczyna się od problemu z ruchem – zaczyna się od architektury. To budynki i ulice eliminują ludzi z przestrzeni publicznej, zanim ktokolwiek powie choć jedno słowo.
To nie kwestia technologii – rozwiązania istnieją od dekad. To kwestia decyzji. I brutalnej hierarchii ważności. Osoby z niepełnosprawnością nie są "zapomniane". Są celowo pomijane, bo projekt przestrzeni nadal opiera się na modelu "normatywnego ciała". Chodzącego, widzącego, słyszącego, przewidującego. Kto odstaje – znika. I nikt się nawet nie odwraca.
Miasto jako labirynt, którego nie możesz przejść
Wyobraź sobie, że musisz zaplanować każde wyjście z 48-godzinnym wyprzedzeniem. Sprawdzić, czy krawężniki mają zjazd. Czy autobus ma niską podłogę. Czy winda w urzędzie działa. Czy ktoś ci pomoże, jeśli nie. To nie scenariusz awaryjny – to standard życia dla setek tysięcy osób w Polsce. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że dla większości ludzi ta codzienna logistyka jest niewidzialna. Bo kto z nas zwraca uwagę na schody?
Dla osoby z niepełnosprawnością każdy próg to bariera systemowa. Bo nie chodzi tylko o fizyczny dostęp. Chodzi o to, że architektura mówi: nie jesteś tu mile widziany. I mówi to wszędzie – w muzeum, na stacji benzynowej, w klubie fitness, w kinie, na przystanku. Nawet instytucje z misją społeczną mają bariery. I nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że projektuje się dla większości. A reszta ma się "dostosować".
Architektura, która leczy. Albo rani
Miejsce nie jest neutralne. Przestrzeń działa – reguluje nasze emocje, poziom stresu, poczucie bezpieczeństwa. Dla osoby z niepełnosprawnością źle zaprojektowana przestrzeń to codzienny dowód wykluczenia. To architektoniczna przemoc. Bo w każdej poręczy zamontowanej o 20 cm za wysoko, w każdym wąskim korytarzu, w każdym brakującym zjeździe – kryje się wiadomość: nie pomyśleliśmy o tobie. A może raczej: nie byłeś dla nas wystarczająco ważny.
Istnieje coś takiego jak "design empatyczny". Projektowanie z myślą o potrzebach osób, które rzadko mają głos. Ale w praktyce kończy się na tabliczkach z piktogramem wózka, które prowadzą donikąd. Na udawanej dostępności. Na pozorach. Bo dostępność nie polega na deklaracji. Polega na realnym doświadczeniu użytkownika. Jeśli musisz prosić o pomoc, żeby wejść do budynku – to nie jest przestrzeń dostępna. To przestrzeń ubezwłasnowolniająca.
Prawo, które istnieje. I jest ignorowane
Od 1997 roku w Polsce obowiązują przepisy budowlane, które nakazują uwzględnianie potrzeb osób z niepełnosprawnością. A mimo to – tysiące nowych inwestycji są niedostosowane. Dlaczego? Bo "można dostać odstępstwo". Bo kontrola jest iluzoryczna. Bo brakuje kar, ale przede wszystkim – brakuje wstydu. Nieprzystosowany budynek nie budzi społecznego sprzeciwu. Nie staje się powodem bojkotu. Jest po prostu kolejnym miejscem, gdzie ktoś nie wejdzie.
W 2020 roku Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich wskazało, że ponad 70% instytucji publicznych w Polsce nie spełnia minimalnych standardów dostępności. A to są urzędy, szpitale, sądy. Miejsca, w których dostępność nie powinna być uprzejmością. Powinna być fundamentem. Bo jeśli człowiek nie może fizycznie wejść do urzędu, to nie ma do niego prawa. Dosłownie. I nie ma nic bardziej perwersyjnego niż "prawo obywatela", do którego fizycznie nie może się dostać.
Estetyka kontra dostępność – absurd, który ciągle wygrywa
Projektanci tłumaczą się, że podjazdy "psują kompozycję", a windy "nie pasują do zabytku". A może to ludzie nie pasują do wizji inwestora? Bo kiedy dostępność traktuje się jako problem, a nie standard – wszyscy przegrywają. Miasto nie powinno być przestrzenią rywalizacji o to, kto jest bardziej sprawny. Powinno być miejscem współistnienia. A tymczasem – każda nowa stacja metra, która nie ma działającej windy, krzyczy: "to nie jest twoje miasto".
I zanim ktoś powie "ale nie da się wszystkiego przystosować" – przypomnę: nie chodzi o ideał. Chodzi o intencję. Chodzi o to, żeby projektowanie nie zaczynało się od normatywnego ciała, a dopiero potem szukało 'rozwiązań'. Chodzi o to, żeby przestać traktować osoby z niepełnosprawnością jak problem do obejścia, a zacząć traktować je jak mieszkańców. Takich samych jak wszyscy inni. Bo są. Tylko architektura sprawia, że wygląda, jakby ich nie było.
Jeśli musisz prosić o dostęp – to znaczy, że go nie masz
Niepełnosprawność to nie wada. To nie wybór. To stan. Ale wykluczenie – to decyzja. A przestrzeń, która tego nie rozumie, tworzy segregację. Cichą, ale brutalną. Ulice bez przejść. Sklepy z progami. Schody do szkoły. Przedszkole z windą, która działa tylko w dni parzyste. Tak wygląda Polska 2025. Kraj, w którym ludzie znikają z przestrzeni, bo nikt nie zaprojektował ich obecności.
Więc zanim znów zapytasz, "czemu nie widzę osób z niepełnosprawnością na ulicy", odpowiedz sobie uczciwie: czy oni nie wyszli, czy po prostu ich stamtąd wypchnięto? Ciałem. Kołami. Wzrokiem. Metr po metrze. Tak właśnie działa niewidzialność. Nie z braku ludzi. Z braku miejsca, w którym mogą się pojawić.