W marcu wszystko wskazywało na to, że Zbigniew Drzymała przeniesie swoją piłkarską zabawkę do Wrocławia. O ewentualnej fuzji Śląska z Groclinem zrobiło się szumnie. Rozmowy właściciela firmy Inter Groclin Auto S.A. z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem trwały długo, ale ostatecznie nie osiągnięto oczekiwanego porozumienia. Drzymała chciał być większościowym udziałowcem nowo powstałego klubu, co dla Dutkiewicza było nie do przyjęcia. Pojawiły się też perturbacje formalnoprawne związne z klubem z Grodziska. Śląsk został zatem w rękach miasta. I dobrze na tym wyszedł. Samodzielnie awansował do Ekstraklasy, w której teraz spisuje się wyśmienicie. Obok Lecha Poznań jest najjaśniejszym punktem naszej klubowej piłki.
Rewelacja jesieni. Tak, na to określenie Śląsk zasłużył bezapelacyjnie. Według mnie w tej kategorii ekipę Franciszka Smudy zostawia w tyle. Lech zresztą od dawna przypominał bombę o silnym potencjale rażenia, tylko trudną do odpalenia. W końcu zgodnie z możliwościami i przeznaczeniem poznańska bomba wybuchła. Nie widzę w tym nic niespodziewanego, nic co można byłoby nazwać rewelacją. Stało się po prostu to, co stać się powinno.
Śląsk natomiast zaskoczył. Startował do ligowego wyścigu z pozycji wątłego beniaminka, którego w prognozach ustawiano w ogonie stawki pościgowej. Bez wielkich pieniędzy, bez wielkich transferów. Śląsk wydał na letnie zakupy prawie 2,5 miliona złotych, ale zawodników, którzy wzbogacili kadrę Tarasiewicza nie można było zaliczyć do krajowej elity. Najbardziej znany Sebastian Mila szczyt formy osiągnął podczas gry w Groclinie. Potem próbował podbijać Europę, ale - podobnie jak większość naszych "talentów" - zaginął w tłumie naprawdę solidnie wyszkolonych kopaczy. Inny nabytek wrocławskiego klubu, Antoni Łukasiewicz, także ma na koncie nieudane wojaże zagraniczne (nie poradził sobie w Elche i Leirze, czyli klubach dość przeciętnych). Obiecujące wydawały się za to transfery Piotra Celebana ze zdegradowanej Korony Kielce oraz Vuka Sotirovicia z Jagiellonii Białystok. Z drugiej strony Śląsk rozstał się z Benjaminem Imehem i utalentowanym Patrykiem Klofikiem. Nie było więc podstaw do marzeń o europejskich pucharach. Śląsk tymczasem po 16 kolejkach liczy się w walce o...mistrzostwo Polski! Zajmuje co prawda dopiero szóstą lokatę, ale do liderującego Lecha ma tylko 6 punktów straty.
Celem Tarasiewicza było zapewnienie drużynie bezpiecznego bytu w Ekstraklasie na sezon następny. I to założenie jest już praktycznie zrealizowane. Warto pomyśleć o przeskoczeniu wyżej zawieszonych poprzeczek, bo jest to drużyna poukładana, grająca poprawnie bez większych zapaści formy. Nawet w wysoko przegranym meczu z Legią widać było w grze Wrocławian sporo pozytywów. Co ważne, ta czterobramkowa klęska nie podłamała piłkarzy, którzy już w następnej kolejce po znakomitej grze pokonali krakowską Wisłę. Ostatni sukces to lekkie, łatwe i przyjemne zwycięstwo na ŁKS-em. W tym meczu dało się zauważyć olbrzymią pewność w poczynaniach wrocławskich piłkarzy. Czują się mocni. Co prawda popełniają jeszcze drobne błędy, szczególnie w defensywie, ale czuwa nad nimi autorytet Tarasiewicz. To szkoleniowiec, który wie co robi...choć nie zawsze wie co mówi. Nawiązuję tu do słów "Tarasia" o brawurowym wybieganiu w przyszłość, w której to widzi siebie w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Odważne słowa, ale gdy się popatrzy jakie czyni postępy ze Śląskiem, to kto wie czy nie jest to właściwe antycypowanie.
Tarasiewicz na razie jednak powinien skupić się na sprawach bliższych grawitacji, czyli jak zatrzymać najlepszych zawodników. W kuluarach porusza się temat transferu Janusza Gancarczyka do Legii. Renesans przechodzi Sebastian Mila. Ostatnie lata kariery nie należały w jego wykonaniu do najlepszych, ale Mila wciąż jest atrakcyjnym kąskiem dla wielu klubów. Może nawet powróci do reprezentacji. Na razie w kręgu zainteresowań Beenhakkera znaleźli się inni piłkarze Śląska. Mariusz Pawelec, Piotr Celeban, Janusz Gancarczyk i Antoni Łukasiewicz jadą z kadrą na zgrupowanie do Turcji. To może być dla nich furtka do wielkiej kariery, która niekoniecznie musi się zbiegać z marzeniami Tarasiewicza o budowaniu silnej drużyny we Wrocławiu. Chodzi mi po głowie przypadek Adama Kokoszki. Oczywiście z piłkarzami Śląska wcale tak być nie musi, niemniej należy pamiętać, że ambitny piłkarz wyżej ceni sobie własny rozwój, spełnienie zawodowe i finansowe niż wierność i bezwzględną lojalność wobec trenera i klubu. Problem ten Śląska jeszcze nie dotyczy, ale jeśli drużyna i piłkarze nadal będą robić postępy, to zawirowania transferowe wokół zespołu na pewno się pojawią. Czy klub z Oporowskiej jest na to przygotowany?