Oczywiście energetyka – jeden z największych emitentów gazów cieplarnianych – pracuje nie tylko bezpośrednio dla nas, ale przede wszystkim na potrzeby przemysłu i innych działów gospodarki. Jednakże w ostatecznym rozrachunku przecież cała gospodarka istnieje i działa dla konsumpcji. Dlatego możemy powiedzieć, że obserwowane obecnie globalne ocieplenie stanowi efekt uboczny naszego życia – czyli bezpośredniej konsumpcji dóbr gospodarki zarówno tych nam niezbędnych, jak i tych stanowiących zbytek. Teraz zaś u progu kolejnej zimy powinno być to dla nas tym bardziej zauważalne.
Wiele osób neguje obecne ocieplanie się klimatu na Ziemi, tym niemniej jest ono faktem. Naukowcy szacują, że od czasu sprzed rewolucji przemysłowej temperatura na powierzchni naszej planety podniosła się już o jeden stopień. Można byłoby pomyśleć, że to niewiele – ale nie chodzi tutaj po prostu o pogodę, lecz o średnią temperaturę na całej powierzchni Ziemi.
Ta z pozoru niewielka zmiana wystarcza już, aby znacznie zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych. Dlatego jedne kraje cierpią długotrwałe i wyniszczające susze, a inne z kolei katastrofalne powodzie. Coraz częściej uderzają w nas śmiercionośne cyklony, które dzięki cieplejszym oceanom i morzom, mają do dyspozycji więcej energii i stają się coraz silniejsze.
Natomiast topnienie lodowców górskich powoduje wysychanie zasilanych przez nie rzek, często o ogromnym znaczeniu dla zaopatrzenia w wodę wielomilionowych rzesz ludzi. A nisko położonym lądom grozi zalanie przez ocean, którego poziom podnosi się z powodu topnienia lądolodów Arktyki i Antarktydy. Poważnym problemem stają się też na świecie fale upałów i związane z nimi (a także z suszą) coraz częstsze i rozleglejsze pożary.
To przeżywamy już teraz, gdy energia dolnych części atmosfery zwiększyła się z powodu ocieplenia Ziemi o jeden stopień. Tymczasem prognozy przewidują, że w przypadku podjęcia koniecznych przeciwdziałań nie uda się uniknąć ocieplenia o dalszy jeden stopień, co może poskutkować masowymi migracjami ludności z terenów nie nadających się już dłużej do zamieszkania – ze wszystkimi tego skutkami społecznymi, gospodarczymi i politycznymi, nie wyłączając militarnych. Gdy zaś nie podejmiemy jako ludzkość przeciwdziałań, temperatura do końca stulecia może się podnieść nawet o cztery stopnie – czego skutki będą wprost niewyobrażalne.
No dobrze – powiadają inni – ale klimat zmieniał się już wielokrotnie na Ziemi, czego przyczyny były naturalne. Skąd zatem to biadolenie, że za obecne zmiany klimatyczne odpowiedzialny jest człowiek? Otóż udało się to udowodnić przez obserwację charakteru tego ocieplania.
Wiemy już, że jego przyczyną jest wzrost stężenia w atmosferze gazów cieplarnianych. Są to substancje, które przepuszczają w kierunku powierzchni Ziemi promieniowanie słoneczne, lecz pochłaniają promieniowanie emitowane przez powierzchnię – nie dopuszczając do ich ucieczki w przestrzeń kosmiczną. Dzieje się tak dlatego, że to drugie jest promieniowaniem o większej długości fali. W ten sposób ogrzewa się troposfera (najniższa warstwa atmosfery), ale stratosfera (warstwa leżąca nad nią) ulega ochłodzeniu – gdyż nie dociera do niej promieniowanie pochłonięte przez troposferę. Taka właściwość charakteryzuje tylko ocieplenie wskutek efektu cieplarnianego.
I chociaż ilość gazów cieplarnianych emitowanych przez człowieka jest znacznie mniejsza od tej naturalnej, to jednak w przeciwieństwie do niej nie jest ona zrównoważona przez naturalne procesy pochłaniania i jak to zostało już udowodnione – kumuluje się w atmosferze.
Między innymi stąd wiemy, że to nasza wina – i że możemy i musimy przeciwdziałać.